Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

C.S. Friedman
‹Korona cieni›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKorona cieni
Tytuł oryginalnyCrown of Shadows
Data wydania8 sierpnia 2008
Autor
PrzekładZbigniew A. Królicki
Wydawca MAG
CyklTrylogia Zimnego Ognia
ISBN978-83-7480-095-2
Format424s. 135×205mm
Cena35,—
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Korona cieni

Esensja.pl
Esensja.pl
C.S. Friedman
« 1 2

C.S. Friedman

Korona cieni

Nieznajomy stał przez chwilę bez ruchu. W mrożącej krew w żyłach ciszy Andrys słyszał bicie swego serca. Potem mroczna postać poruszyła się i jedwabiście gładki głos oznajmił:
– Jestem pierwszym i jedynym neohrabią Merenthy.
Pod Andrysem ugięły się ze strachu kolana i byłby upadł, gdyby nie przytrzymał się ściany.
– Pierwszy neohrabia nie żyje – jęknął. – Nie żyje!
Od dziewięciuset lat spoczywa w grobie, chciał dodać. Krzyknąć. Lecz te słowa nie przechodziły mu przez gardło.
– Skądże – odparła postać. – Jednak tę wersję wolał twój ojciec, więc tak ci powiedziano. Ten znamienity Tarrant! Sądził, że trzymając cię w nieświadomości, zapewni ci bezpieczeństwo.
Nieznajomy obrócił się na moment, spoglądając na odciętą głowę Samiela.
– Oczywiście, nie udało mu się. Nigdy się nie udaje.
Postać zrobiła krok w stronę Andrysa, który z przerażenia stracił kontrolę nad zwieraczami i ciepła strużka moczu pociekła mu po nodze. Nagle zapragnął gromu z jasnego nieba, który zabiłby go od razu, nie każąc czekać, aż spotka go taki los jak… jak tamtych. Jak Samiela, Imelię i Marka. Dobry Boże, tylko nie tak, proszę, och, proszę…
Postać zatrzymała się, jakby wyczuła, że jeszcze jeden krok okaże się nie do zniesienia dla napiętych jak struny nerwów Andrysa.
– On znał prawdę. – Nieznajomy wskazał Samiela. – Pierworodny zawsze zna prawdę. To jeden z pierwszych warunków, jakie narzuciłem tej rodzinie, kiedy zgodziłem się, by ród przetrwał. W chwili, gdy włożył na głowę koronę tego hrabstwa, kiedy przywłaszczył sobie tytuł, wiedział, jaką zapłaci za to cenę.
Andrys potrzebował prawie minuty, by zrozumieć jego słowa. By uwierzyć.
– A więc o to chodzi? – wykrztusił w końcu. – Wszystko to… dlatego? Z powodu tytułu?
Wyczuł gniew budzący się w tej mrocznej postaci – to nie był poryw palącej ludzkiej wściekłości, raczej mroźnej jak powiew arktycznego wiatru.
– Ja obdarzyłem tę rodzinę życiem – oznajmiła lodowatym głosem postać. – I ustaliłem warunki, na jakich pozwalam jej przetrwać. Oszczędziłem waszego przodka, chociaż bez trudu mogłem go zabić. Nie uczyniłem tego ze współczucia, lecz dlatego, że byłem ciekaw, czego zdołają dokonać potomkowie mojego rodu. Tak więc pozostawiłem wam moje ziemie, mój zamek, moje bogactwa i bibliotekę – której prawdziwa wartość przekracza wasze wyobrażenia – wszystko to i jeszcze więcej. Nieprzebrane skarby. Zabroniłem wam tylko dwóch rzeczy… a po jedną z nich wciąż ktoś sięga. Zdarzyło się to już osiem razy. – Szerokim gestem wskazał na zamordowanych. – Uważaj to za przestrogę.
– I za to zabiłeś ich wszystkich? – wyszeptał Andrys. – Za błąd popełniony przez Samiela? Wszystkich?
Czarna postać przez chwilę spoglądała na niego w milczeniu. Nagle Andrys zdał sobie sprawę, że gors koszuli ma zabrudzony wymiocinami, a nogawkę spodni mokrą od moczu. Poczerwieniał ze wstydu.
– Ta jego pomyłka była wyzwaniem – odparła zimno postać – i tego nie zniosę. A co do moich metod… przekonałem się, że im surowsza lekcja, tym większe prawdopodobieństwo, że zostanie zapamiętana. Pamiętaj o tym, wychowując swoich potomków.
Potomków? Przez moment nie mógł sobie przypomnieć, co oznacza to słowo i czy może go dotyczyć. Jego potomkowie? Jeszcze nie miał dzieci. I nigdy nie będzie miał, jeśli ta postać go zabije…
Nagle zrozumiał. Wszystko.
Stanęły mu przed oczami postacie Ocalałych. Tajemniczych postaci, których dzieje były owiane tajemnicą, które przetrwały, by przedłużyć ród, podczas gdy wszyscy inni poumierali na skutek chorób, wojen lub (o czym niejasno wspominały kroniki) jakichś okropnych wypadków.
Lub zostali wymordowani.
Tak jak tu?
O mój Boże, pomyślał z rozpaczą Andrys. Niech to okaże się pijackim snem. Spraw, bym obudził się na zapleczu jakiejś gospody i odkrył, że upiłem się do nieprzytomności i to był tylko koszmar, senny koszmar. Proszę, Boże, spraw to…
– Widzę, że rozumiesz – zauważył nieznajomy. – Wierzę, że nie będziesz tak głupi, by powtórzyć błąd brata.
Odwrócił się, zamierzając opuścić Andrysa, zostawić go samego wśród pomordowanych. Aby mógł pogodzić się z losem, jeśli zdoła. Kiedy się odwrócił, promień księżyca padł na jego twarz, ukazując rysy. Oświetlając ją…
– Nie! – jęknął Andrys. – Nie!
Ta twarz była tak podobna do jego własnej, że zaczął wrzeszczeć i nie mógł przestać, bo nagle zrozumiał – zrozumiał! – jaka upiorna duma mogła popchnąć człowieka do wymordowania całej rodziny i oszczędzić jednego jej członka, najbardziej doń podobnego. Pojął to, chociaż nie potrafił tego wytłumaczyć, choć skręcał się na samą o tym myśl. I wiedział, że od tej pory, ilekroć spojrzy w lustro, zobaczy tę twarz, nie swoją, że z odbicia popatrzą na niego te oczy – straszliwie puste, srebrzyste i tak podobne, a zarazem niepodobne do jego oczu, które spoglądały na bezkres piekieł i oczekujące nań męki…
Jęczał. Płakał. Zwinął się w kłębek i łzy spływały mu po twarzy. Zanosił się niepohamowanym płaczem, który często wstrząsał nim w nocy. Czy to się nigdy nie skończy? Czy te wspomnienia nigdy nie zblakną, choć trochę? Kiedy będzie mógł patrzeć na twarz pierwszego neohrabiego Merenthy, nie skręcając się z odrazy?
Nigdy. Dopóki z tym nie skończysz.
– O Boże – jęknął. – Nie mogę już tego znieść.
Wtedy usłyszał ten głos – szept nie głośniejszy niż potok łez – który przeszył go dreszczem, jakby ktoś drapał go paznokciami po krzyżu. Niewątpliwie był to demoniczny głos – żadne żywe stworzenie nie potrafiłoby wydać takiego dźwięku.
Andrysie Tarrancie. Czy tego naprawdę chcesz? Zapomnienia? Czy też chciałbyś znów cieszyć się życiem?
Podparł się na łokciu, a drugą ręką otarł łzy. Przed nim stała postać nieco podobna do ludzkiej, chociaż nie miała w sobie nic ludzkiego. Była to plątanina ostrych krawędzi, spowita ciemnością, a wokół niej cienkie macki czarnej mgły wiły się jak żmije. Światło lampy rozszczepiało oczy widma na tysiące różnokształtnych kawałków, odbijających płomień milionem lśniących iskier.
Przez chwilę spoglądał ze zgrozą na istotę, którą przywołał jego strach. Nigdy dotąd nie zmaterializował niczego równie konkretnego, tak niebezpiecznie fascynującego. Zważywszy, ile Andrys wypił, było zdumiewające, że ten stwór nie bełkotał.
Potem zdał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie mu grozi. Gdzieś z podświadomości wygrzebał ochronną modlitwę, którą wymamrotał pod nosem, podnosząc kieliszek i z całej siły rzucając nim w demona. Nagle zapragnął, żeby słuchał go tak, jak wytwory fae często słuchały członków jego rodziny. Rozzłościło go, że ten stwór wybrał sobie właśnie taki moment, by go nękać.
Demon nie poruszył się. Kielich przeleciał przezeń i uderzył o ścianę, rozbijając się. Słodki kordiał pociekł po boazerii.
– Nie stworzyłeś mnie – poinformował go demon. – I nie zdołasz mnie odpędzić.
Jego głos był jak tłuczone szkło, zgrzytliwy i kruchy.
– Przybyłem porozmawiać z tobą. Oczywiście, jeśli najpierw chcesz zniszczyć część zastawy… – Ruchem głowy stwór wskazał na barek. – Poczekam.
Kulturalny i sardoniczny głos demona zupełnie go rozbroił.
– Czego chcesz? – wyjąkał Andrys.
– Przybyłem ci pomóc. Uratować cię.
– Nie! – Dostatecznie dużo wiedział o demonach, żeby się zorientować, iż ten szukał jakiegoś punktu zaczepienia, sposobu, by go dopaść. Nawet kompletnie pijany zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa. – Odejdź ode mnie!
– Jesteś pusty, Andrysie Tarrancie – rzekł demon, wbijając weń błyszczące oczy. – Tak bardzo pusty. Próbujesz wypełnić tę dziurę alkoholem, narkotykami, setkami ciał kobiet, ale bezskutecznie, prawda?
– Zostaw mnie w spokoju – wyszeptał ochryple. – Wiem czego chcesz. Nie dam ci tego. Nie…
– Pomimo to, że mógłbym cię uleczyć? – zapytał demon. – Chociaż mógłbym wypełnić tę pustkę w twojej duszy i znów przywrócić cię do życia? Naprawdę chcesz, żebym odszedł?
Zamknął oczy i zacisnął drżące dłonie w pięści. To kłamstwa. Na pewno. Kłamstwa i oszustwa przykrojone do jego potrzeb. Nie mógł sobie pozwolić na słuchanie tego stwora, na cień nadziei. Koszt byłby zbyt wysoki. Gdyby się zgodził, by to coś zaspokoiło jego potrzeby, pozbyłby się krwi, mózgu, snów albo czegoś równie istotnego… Ponieważ właśnie tak działają demony, czyż nie? Gdy tylko dasz im punkt zaczepienia, jesteś już właściwie martwy.
Tylko co miał do stracenia?
Gdzieś z oddali usłyszał własne słowa, jakby wymawiał je ktoś inny:
– No już – szepnął. – Powiedz…
– Masz wroga. Zamierzam go zniszczyć. Potrzebuję do tego sprzymierzeńca. Ludzkiego sprzymierzeńca. Krótko mówiąc, potrzebuję ciebie. I jestem gotowy zapłacić za tę przysługę, dając ci sposób na osiągnięcie spokoju.
– Moja rodzina została zamordowana. Nie możesz tego zmienić. Cokolwiek proponujesz…
– A co z zemstą?
Te słowa wywołały dreszcz.
– Zabiłby mnie – szepnął, wyczuwając iskrę nadziei, jaką nagle rozpaliło to słowo, i nie chcąc jej gasić. – Nie miałbym szans.
– On cię nie zabije. Ludzkie życie jest dla niego tanie, lecz twoja śmierć byłaby końcem waszego rodu, a on nigdy nie zniszczy żadnego ze swych tworów. Nie, Andrysie Tarrancie, jesteś jedynym człowiekiem na tej planecie, którego on nigdy nie zabije. Dlatego cię potrzebuję.
– A więc będzie mnie dręczył…
– Bardziej niż teraz?
Andrys spuścił głowę. I zadrżał.
– On jest potężny – powiedział demon. – Być może jest najpotężniejszą żywą istotą, jaką stworzyła ta planeta. I złą, bez wątpienia. Ale jest też dumny i nieskończenie próżny, i to go zgubi. – Głos zmienił się, był teraz gładki jak jedwab. Uwodzicielski. Łagodnie jak narkotyk pieścił mózg Andrysa. – Wiesz, czego chcę. Teraz pozwól, że ci pokażę, co mogę ofiarować w zamian.
Strach ścisnął zimną dłonią serce Andrysa. Sto generacji Tarrantów krzyczało doń, by uciekał.
Tylko…
Tylko że…
Co miał do stracenia?
– Pokaż – szepnął.
I nagle przyszło mu do głowy, że może z pomocą tego demona mógłby dopaść łotra, który wymordował jego rodzinę, odpłacić mu za… Lecz nie szybką śmiercią, o nie. I nie zwykłym bólem. Jakimś cierpieniem, równie dotkliwym jak to, na jakie tamten skazał Andrysa – powolną śmiercią za życia, gniciem duszy nie pozostawiającym nic prócz rozpaczy, pozbawieniem wszelkiej dumy, pychy, siły, władzy i nadziei… Wyobraził sobie wyniosłego neohrabiego Merenthy, bezsilnego na skutek jego działań, i nagle poczuł, że budzi się w nim jakieś dawno już zapomniane uczucie. Sens życia. Cel. Nadzieja. Krew raźniej popłynęła mu w żyłach i zadrżał, gdy pobudziła jego mózg. Ta myśl przeszyła dreszczem całe ciało.
Nagle wszystko zniknęło. Równie nagle jak się zaczęło.
Nadzieja, pewność, poczucie siły – wszystkie te uczucia wchłonęła noc, jakby nigdy ich nie było. Pozostała tylko iskra ciepła w lędźwiach, jakby dopiero co był z kobietą. I pustka tak ogromna, że wydawała się gotowa go wchłonąć.
– No? – zapytał demon. – Chcesz znowu żyć? Czy też mam cię zostawić, żebyś zapił się na śmierć i zmienił jedno piekło na drugie? Co wybierasz?
Drżały mu dłonie, gdy usiłował pozbierać myśli. Wiedział, że umowa z demonem to samobójstwo. Nikt nigdy na tym nie wygrał. A on nie był teraz w stanie podejmować życiowych decyzji.
Ale…
Zapragnął powrotu tego uczucia. Chciał go tak bardzo, że miał jego smak na języku. Oddałby duszę, żeby znów to poczuć… a ten demon wcale jej nie żądał, prawda? Tylko pomocy Andrysa przy uwolnieniu świata od mordercy. Przy oczyszczeniu imienia Tarrantów.
– Przecież mogę to odwołać – powiedział w końcu. – Kiedy tylko zechcę. Jeśli powiem, że to już koniec, odejdziesz i zostawisz mnie w spokoju. Zgoda?
Kanciasta twarz wykrzywiła się. Mozaikowe ślepia rozbłysły. Ten grymas był czymś więcej niż uśmiechem i sprawił, że powietrze zdawało się drżeć od nienawiści, która przepełniła duszę Andrysa.
– Jestem na twoje rozkazy – szepnął demon.
koniec
« 1 2
29 czerwca 2008

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Cierp, Łowco, cierp
— Beatrycze Nowicka

Paleni i mrożeni
— Eryk Remiezowicz

Tegoż twórcy

Gdzieś w połowie drogi
— Beatrycze Nowicka

Dominium
— C.S. Friedman

Sztuka wyobraźni
— Beatrycze Nowicka

Nietypowe fantasy typowe
— Beatrycze Nowicka

Paleni i mrożeni
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.