Paleni i mrożeni [C.S. Friedman „Świt Czarnego Słońca”, C.S. Friedman „Nadejście nocy”, C.S. Friedman „Korona cieni” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Początek, pierwsze strony i pierwsze wydarzenia, to porządny i celnie wymierzony przez C.S. Friedman kopniak, którego zadaniem jest wyrwanie czytelnika z apatii i naszego świata. Bardzo szybko przenosimy się na Ernę, niezwykły, wypełniony magią świat, aby tam z zapartym tchem śledzić przygody dwójki głównych bohaterów. I będziemy tak siedzieć i czytać, niezdolni do oderwania się od stron powieści, zafascynowani, chłonący każde zdanie i czekający na każde wydarzenie. No, może pod koniec „Trylogii Zimnego Ognia” napięcie nieco opadnie - ale nie uprzedzajmy faktów.
Paleni i mrożeni [C.S. Friedman „Świt Czarnego Słońca”, C.S. Friedman „Nadejście nocy”, C.S. Friedman „Korona cieni” - recenzja]Początek, pierwsze strony i pierwsze wydarzenia, to porządny i celnie wymierzony przez C.S. Friedman kopniak, którego zadaniem jest wyrwanie czytelnika z apatii i naszego świata. Bardzo szybko przenosimy się na Ernę, niezwykły, wypełniony magią świat, aby tam z zapartym tchem śledzić przygody dwójki głównych bohaterów. I będziemy tak siedzieć i czytać, niezdolni do oderwania się od stron powieści, zafascynowani, chłonący każde zdanie i czekający na każde wydarzenie. No, może pod koniec „Trylogii Zimnego Ognia” napięcie nieco opadnie - ale nie uprzedzajmy faktów.
C.S. Friedman ‹Świt Czarnego Słońca›Każdy tom jest, z pozoru, klasyczną przygodą. Jest grupa śmiałków, jest Cel, który trzeba osiągnąć i jest podróż do celu. Ale jest w tej trylogii coś, co różni ją od innych tasiemców marki fantasy. Pierwszą różnicą, tą, która najbardziej rzuca się w oczy, jest precyzja w konstrukcji świata. Erna została dawno temu skolonizowana przez Ziemian, którzy, nie mając wyboru, postanowili zamieszkać na tej planecie i zmierzyć się z jej wyzwaniami. To łatwiejsze to ciągłe trzęsienia ziemi, pływy i inne atrakcje wynikające z ogromnej aktywności sejsmicznej planety. To trudniejsze – to fae, siła dająca ludziom możliwości magiczne, ale wymagająca od nich trudnej do wyobrażenia samokontroli. Fae nie jest bowiem zwykłym zbiornikiem mocy, z którego człek w metodzie magicznej uczony siłę czerpie, sterując strumieniem mocy, jak mu się to podoba. Sprawa jest dużo trudniejsza – przepełniająca Ernę moc reaguje na najgłębsze i najsilniejsze uczucia człowieka. A kiedy ludzie śnią i ich lęki wypływają na wierzch, to budzą się potwory. Zresztą, pal licho potwory, fae można ciekawiej wykorzystać. C.S. Friedman czerpie z jej istnienia wiele, wykorzystuje ją, aby wzbogacić swój świat, a postaciom zafundować problemy co się zowie. O głębokim przemyśleniu istnienia takiej siły świadczy wiele porozmieszczanych na kartach powieści smakowitych drobiazgów, małych problemów dnia codziennego, których my, ludzie z niemagicznej Ziemi nie możemy pojąć. Przykład – broń palna. Działa ona niepewnie i nie wiadomo, co zrobi pistolet, kiedy naciśniemy spust – bo nie wiemy, czy my i nasze otoczenie naprawdę wierzymy w jego działanie. Na to, że teleskop pokaże za każdym razem te same gwiazdy, też bym specjalnie nie liczył. C.S. Friedman ‹Nadejście nocy›Następny plus to postacie. Nie dość, że interesująco stworzone i wprowadzone, to jeszcze C.S. Friedman umie z nich skorzystać. Trzeba tu dodać, że lepszym słowem byłoby „wykorzystać”. Może nawet „wyżyłować”. Nikogo nie traktuje autorka ulgowo. Przygoda w jej wersji jest podniecająca, ale i okrutna. Autorka, bez epatowania niewygodami dnia codziennego pokazuje, w jakim napięciu musi żyć człowiek otoczony wrogami, dążący do nieznanego celu, zmagający się ze swoją słabością i zmęczeniem, nieustannie zmuszony do przekraczania swoich możliwości. I ci psychicznie i fizycznie wyczerpani do cna ludzie (albo i nie, to następna z licznych dyskusyjnych kwestii, którą autorka przed czytelnikiem stawia) toczą w sobie cały czas wewnętrzną walkę. Najciężej ma oczywiście Damien Kilcannon Vryce, kapłan zmuszony do sojuszu ze złem, do kwestionowania swoich najgłębszych przekonań i do decyzji, których nigdy nie chciał podejmować. Ale każdy kto został powołany do życia przez sprawne pióro C.S. Friedman musi dokonać trudnego wyboru, przełamać się, postąpić wbrew sobie i swoim najmocniej zakorzenionym w psychice przekonaniom. Chwała pisarce za to, że umiała stworzyć opowieść, która pozwala takie dylematy przedstawić. I za to, że potrafiła wykreować wiarygodne postacie i przekonująco przedstawić ich wewnętrzną przemianę. C.S. Friedman ‹Korona cieni›Najciekawsze jest jednak podejście pisarki do zakończenia losu stworzonych przez nią postaci. Otóż nie ma tu sentymentu i wleczenia na siłę danej osoby przez cały cykl i dalej. Jak ktoś ma umrzeć – to umrze. Z niebios nie zstąpią serafiny i nie ocalą go, bo się autorce nowego bohatera wymyślać nie chce. Więcej – opowieść potrafi zaskoczyć, potrafi zdruzgotać nas utratą bohatera w momencie najmniej oczekiwanym, bezsensownym, zdałoby się. Ta umiejętność zadziwienia czytelnika, odwrócenia jego uwagi, poprowadzenia wydarzeń w kierunku niespodziewanym, a logicznym, dodaje do wszystkich innych zalet cyklu rozkosz odkrywania nowości i przyjemne dreszcze podniecenia. Niestety zdolność do zakręcania akcji nieco autorkę pod koniec trzeciego tomu zawiodła i, pomimo rozmachu większego niż w poprzednich częściach, zastosowane tam rozwiązania nie mają w sobie piękna i dreszczu niespodzianki poprzedni dwóch tomów. „Trylogia Zimnego Ognia” jest cyklem znakomitym. Jest w niej wszystko, czego fantasy potrzeba – interesująca akcja, niezwykli bohaterowie, piękny i dopracowany świat. Jest to, co ciekawe, cykl z elementami SF – zwłaszcza z tym najważniejszym, czyli ścisłym rozważeniem konsekwencji praw, którymi rządzi się wykreowany przez autora świat. Jest to cykl, który rozważa kwestie ważkie, z którymi mało który autor lubi i umie się brać za bary. Wreszcie ktoś skorzystał z możliwości, jakie daje zastosowanie rekwizytorni pozostawionej w spadku przez Tolkiena i użył magii, mieczy i całej reszty jako punktu wyjścia do przemyśleń. C.S. Friedman wyruszyła w głąb ludzkiej duszy i jej pragnień, zabawiła się w pierwszym tomie z mniejszym złem i jego sojuszem, aby w drugim tomie zbadać naturę zakładanych przez ludzi masek, stawiając przy okazji parę nietypowych pytań na temat religii. Trzeci tom, zamknięcie cyklu, jest bardziej wieloznaczny (no dobrze, momentami mętny), ale nadal jest to lektura z najwyższej półki. Jak i cała „Trylogia Zimnego Ognia” majstersztyk i ozdoba wszelkiej literatury opartej na użyciu magii skrzyżowanej z mieczem.
|