Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

T.H. White
‹Rycerz spod Ciemnej Gwiazdy›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułRycerz spod Ciemnej Gwiazdy
Tytuł oryginalnyThe Ill-made Knight
Data wydania4 sierpnia 2008
Autor
PrzekładJolanta Kozak
Wydawca Solaris
CyklBył sobie raz na zawsze król
ISBN978-83-7590-003-3
Format362s. 140×205mm
Cena39,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Rycerz spod Ciemnej Gwiazdy

Esensja.pl
Esensja.pl
T.H. White
1 2 3 »
Zamieszczamy trzy pierwsze rozdziały powieści T.H. White’a „Rycerz spod Ciemnej Gwiazdy”. Książka będąca trzecim tomem cyklu „Był sobie raz na zawsze król” ukaże się nakładem wydawnictwa Solaris.

T.H. White

Rycerz spod Ciemnej Gwiazdy

Zamieszczamy trzy pierwsze rozdziały powieści T.H. White’a „Rycerz spod Ciemnej Gwiazdy”. Książka będąca trzecim tomem cyklu „Był sobie raz na zawsze król” ukaże się nakładem wydawnictwa Solaris.

T.H. White
‹Rycerz spod Ciemnej Gwiazdy›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułRycerz spod Ciemnej Gwiazdy
Tytuł oryginalnyThe Ill-made Knight
Data wydania4 sierpnia 2008
Autor
PrzekładJolanta Kozak
Wydawca Solaris
CyklBył sobie raz na zawsze król
ISBN978-83-7590-003-3
Format362s. 140×205mm
Cena39,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
INCIPIT LIBER TERTIUS
Nie – rzekł Sir Lancelot – …bo raz zhańbiony już nigdy nie odzyska dobrej sławy.
ROZDZIAŁ I
Na zamku Benwick młody Francuzik przyglądał się własnemu odbiciu w wypolerowanej pokrywce czajnika. Wypukła powierzchnia łyskała w słońcu upartym, metalicznym blaskiem. Właściwie to niewiele się różniła od dzisiejszych wojskowych hełmów – krótko mówiąc: lustro z niej było żadne, ale lepszego chłopiec nie mógł zdobyć. Podejrzewał, że coś z nim jest nie w porządku. To poczucie niestosowności miało mu towarzyszyć całe życie, nawet wtedy, gdy zyskał sławę i podziw świata: gdzieś w głębi serca czaił się wstyd, którego Lancelot wcale nie rozumiał. Tym bardziej więc my nie musimy go rozumieć. Nie będziemy wściubiać nosa w sprawy, w które nie wnikał nawet sam zainteresowany.
W zbrojowni – gdyż tam właśnie znajdował się chłopiec – gęsto było od rozmaitych narzędzi walki. Lancelot niedawno odłożył ciężarki połączone liną, zwane przezeń „odważnikami”, którymi przez dwie godziny kręcił w powietrzu, nucąc pod nosem piosenkę bez melodii i bez słów. Miał piętnaście lat. Niedawno powrócił z Anglii, gdzie jego ojciec – Ban, król Benwicku – pomagał angielskiemu królowi zdławić rebelię. Pamiętacie zapewne, że Artur postanowił łowić swoich rycerzy póki młodzi i szkolić ich dla potrzeb Okrągłego Stołu. Na Lancelota zwrócił uwagę podczas uczty, gdyż młodzieniec przodował we wszystkich niemal zawodach.
Ćwicząc gorliwie ciężarkami przy akompaniamencie mruczanki bez słów, Lancelot rozmyślał o królu Arturze. Pokochał go bowiem całym sercem. Właśnie z tej miłości tak pilnie wywijał odważnikami. Wspominał przy tym, słowo po słowie, jedyną rozmowę, jaką odbył ze swoim idolem.
Król skinął na Lancelota, gdy ten wsiadał na statek do Francji – wcześniej król Artur i król Ban wymienili pożegnalny pocałunek – i poprowadził go w ustronny kąt pokładu. Tłem ich rozmowy były herbowe żagle floty króla Bana, marynarze wspinający się po linach, warowne wieżyczki, łucznicy i srebrzystobiałe mewy.
– Lance – wezwał go po imieniu król. – Pozwól na chwilę.
– Sir.
– Obserwowałem cię podczas gier towarzyszących uczcie.
– Sir.
– Wygrałeś prawie wszystkie, nie mylę się?
Lancelot skromnie spuścił oczy zbieżnym zezem.
– Chciałbym zebrać wielką gromadę zwycięzców gier i zabaw: są mi potrzebni do realizacji pewnego projektu. Dotyczy on przyszłych czasów, kiedy zostanę prawdziwym królem i zaprowadzę spokój w państwie. Czy chcesz pomagać mi, gdy już osiągniesz odpowiedni wiek?
Chłopiec przestąpił niepewnie z nogi na nogę i znienacka zerknął na rozmówcę.
– To rzecz rycerska – wyjaśnił Artur. – Pragnę powołać związek rycerski do walki z przemocą, trochę na wzór Stowarzyszenia Orderu Podwiązki. Chciałbyś do niego należeć?
– Tak.
Król przyjrzał mu się bacznie: trudno było poznać, czy chłopiec jest zadowolony, czy przestraszony, czy też po prostu grzeczny.
– Rozumiesz, o czym mówię?
Lancelot nareszcie odzyskał mowę.
– We Francji nazywamy to Fort Mayne – odpowiedział. – Najsilniejszy z klanu zostaje przywódcą i robi, co mu się podoba. Stąd nazwa Fort Mayne. Rozumiem, że Wasza Miłość chce położyć kres Sile Pięści, tworząc zespół rycerzy, którzy wierzą w sprawiedliwość, a nie w przemoc. Owszem, bardzo chciałbym w czymś takim uczestniczyć. Tylko najpierw muszę dorosnąć. Dziękuję Waszej Miłości. Chyba czas już na mnie.
Statek oddalał się od brzegów Anglii. W czasie podróży chłopiec stał na dziobie statku i nie odwracał się, nie chcąc zdradzić swych uczuć. Pokochał Artura już w noc uczty weselnej króla Pellinore’a. Teraz wiózł do Francji, ukryty w zakamarku serca, obraz pogodnego władcy Północy, siedzącego za biesiadnym stołem, opromienionego chwałą zwycięskich bitew.

W czarnych oczach wpatrzonych w pokrywkę czaił się jeszcze sen, który nawiedził Lancelota minionej nocy. Siedemset lat temu – a może tysiąc pięćset, jeśli wierzyć chronologii Malory’ego – ludzie traktowali sny nie mniej serio niż dzisiejsza psychiatria. Sen Lancelota był z gatunku niepokojących. Niepokojących nie przez swoje znaczenie – o którym chłopiec nie miał zielonego pojęcia – lecz przez doznanie pustki, które po sobie zostawił. A oto treść owego snu:
Lancelot i jego młodszy brat, Ector Demaris, siedzą na dwóch krzesłach. Wstają z nich i wskakują na dwa rumaki. Lancelot mówi: „Jedźmy szukać tego, czego nie znajdziemy”. Tak też czynią. Lecz nagle Lancelota atakuje Człowiek, czy też Moc, bije go, łupi, odziewa w inny strój, pełen supłów, i każe jechać na ośle zamiast na rumaku. Lancelot dociera do przepięknego źródła, o wodzie najczystszej, jaką kiedykolwiek widział. Zsiada z osła, aby się napić. Jest pewien, że nie ma na świecie nic wspanialszego, niż pić wodę z tego właśnie źródła. W chwili kiedy przybliża do niej usta, woda się cofa. Cofa się i cofa, wsiąka w dno i Lancelot nie może jej dosięgnąć. Wpada w rozpacz, gdyż pojmuje, że woda nim wzgardziła.
Artur i niedostępne źródło, i ciężarki, które miały uczynić go godnym Artura, i ból zmęczonych ćwiczeniami mięśni ramion – wszystko to zajmowało myśli chłopca, kiedy obracał w palcach blaszaną pokrywkę. A poza tym dręczyła go jeszcze jedna, uporczywa myśl. Była to myśl o twarzy odbitej w metalu i o niewątpliwej skazie w głębi duszy, przez którą twarz ta wyglądała właśnie tak. Lancelot nie miał złudzeń. Wiedział doskonale, że bez względu na to, w którą stronę obróci mętne zwierciadło, zawsze powie mu ono dokładnie to samo. Już dawno postanowił, gdy dorośnie do wieku rycerskiego, przybrać imię melancholijne. Jako najstarszy syn musiał być pasowany na rycerza, lecz nie chciał się nazywać Sir Lancelot. Wybrał sobie miano Chevalier Mal Fet – Nieudany Rycerz.
O ile mógł się zorientować z odbicia w pokrywce, prezentował światu oblicze paskudne jak pysk potwora z królewskiej menażerii, i czuł, że musi to mieć jakieś wytłumaczenie. Wyglądał jak afrykańska małpa człekokształtna.
ROZDZIAŁ II
Lancelot został w końcu najsłynniejszym rycerzem króla Artura – tym, który – jak Bradman1) w krykiecie – zawsze osiąga wynik ponad przeciętną. Pozycje drugą i trzecią zajmowali Tristan i Lamorak.
Aby jednak grać dobrze w krykieta, trzeba najpierw długo trenować, a walka na kopie jest taką samą sztuką jak krykiet. Pod wieloma względami identyczną. Na skraju placu turniejowego stał namiot sekretarza wyników, w nim zaś siedział sekretarz, który zaznaczał punkty na pergaminie – podobnie jak w dzisiejszym krykiecie notuje się kolejne przebiegi zawodnika. Publiczność w odświętnych strojach, paradująca od głównej trybuny do namiotu-bufetu, musiała traktować walki turniejowe tak, jak dzisiaj traktuje się grę w krykieta: jako niewinną zabawę. Niektóre partie trwały strasznie długo: Sir Lancelot, na przykład, niejednokrotnie trwał w boju od rana do nocy, jeżeli trafił mu się godny przeciwnik. Ciężka zbroja hamowała swobodę ruchów, wszystko działo się jak na zwolnionym filmie. W chwili rozpoczęcia pojedynku na miecze, przeciwnicy stali naprzeciw siebie na zielonej murawie – całkiem jak rzucający i chwytający w krykiecie, tyle że w znacznie mniejszej odległości. Wymianę ciosów rozpoczynał, dajmy na to, Sir Gawaine; Sir Lancelot zręcznie parował cios, po czym zakładał przeciwnikowi pętlę pod gardę – tak zwane strzemię – a zebrana wokół placu turniejowego publiczność nagradzała go oklaskami. Zasiadający w namiocie król Artur mógł w takiej chwili skłonić się ku Ginewrze i zauważyć, że praca nóg zawodnika była, jak zwykle zresztą, godna najwyższego podziwu. Rycerze nosili z tyłu hełmów małe zasłonki, chroniące metal przed żarem słońca – wypisz, wymaluj chusteczki do nosa, które dzisiejsi gracze w krykieta podkładają sobie z tyłu głowy pod czapki.
Kunszt rycerski był nie mniejszą sztuką niż dzisiaj krykiet, a Lancelota od Bradmana różniło tylko jedno: miał więcej wdzięku. Nie rozkraczał się z kijem w garści jak ropucha, nie kicał za uciekającą piłką. Jeśli już porównywać Lancelota z jakimś współczesnym mistrzem, to raczej z Wolleyem, lecz i Wolleyem nie zostaje się ot tak, po prostu, siedząc i pragnąc nim zostać.
Zbrojownia, gdzie chłopiec mający kiedyś zostać Sir Lancelotem bezskutecznie próbował przejrzeć się w pokrywce, była największą komnatą zamku Benwick. W tej to komnacie, przez najbliższe trzy lata, chłopiec miał spędzać większą część swoich dni.
Komnaty w głównej części zamku, którą Lancelot widział z okien zbrojowni, były na ogół małe, gdyż nikt nie myśli o luksusach, wznosząc fortyfikacje. Wokół fortu wewnętrznego, podzielonego na małe komnatki, ciągnął się spory wybieg, na który podczas oblężenia zaganiano zamkowe bydło i trzodę. Wybieg był otoczony wysokim murem z wieżyczkami, po którego wewnętrznej stronie mieściły się obszerne budynki: magazyny, stodoły, koszary i stajnie. Do tych pomieszczeń zaliczała się również zbrojownia, usytuowana pomiędzy stajnią na pięćdziesiąt koni a oborami. Najświetniejsze zbroje rodowe – a raczej te ich elementy, które były w stałym użyciu – trzymano w małej salce na terenie samego zamku; w zbrojowni natomiast przechowywano uzbrojenie dla wojska, nie używane akcesoria rodowego wyposażenia bojowego oraz sprzęt sportowy i treningowy.
1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.