Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 8 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Clifford D. Simak
‹Stacja tranzytowa / Rezerwat goblinów›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułStacja tranzytowa / Rezerwat goblinów
Tytuł oryginalnyWay Station / The Goblin Reservation
Data wydania11 sierpnia 2008
Autor
Wydawca Solaris
ISBN978-83-7590-013-2
Format424s.
Cena44,90
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Rezerwat goblinów

Esensja.pl
Esensja.pl
Clifford D. Simak
« 1 2 3 »

Clifford D. Simak

Rezerwat goblinów

2.
Kiedy Maxwell wyszedł z małego pokoiku, w którym rozmawiał z Draytonem, znalazł za rogiem korytarza rząd wolnych krzeseł. Ostrożnie usiadł na jednym z nich, stawiając swój skromny bagaż na podłodze.
Stała się rzecz niewiarygodna, pomyślał. Niewiarygodny był fakt istnienia dwóch Peterów Maxwellów, z których w dodatku jeden nie żył. Niewiarygodny był fakt obecności na krystalicznej planecie aparatury zdolnej do przechwycenia i skopiowania fali wzorcowej, poruszającej się z prędkością większą od prędkości światła – o wiele większą, jako że w żadnym, choćby najodleglejszym punkcie Galaktyki, oplecionej siecią transmiterów materii, nie obserwowało się różnicy czasu pomiędzy transmisją i materializacją. Tak, odchylenie i przechwycenie fali wzorca było technicznie wykonalne, ale skopiowanie takiego wzorca to zupełnie inna sprawa.
Dwie niewiarygodne rzeczy. Dwa wydarzenia, które nie powinny mieć miejsca. Chociaż, na dobrą sprawę, drugie z nich było jedynie konsekwencją pierwszego. Oczywistym następstwem skopiowania wzorca falowego było istnienie dwóch Maxwellów – tego, który odbył wyprawę do Systemu Jenociej Skóry, oraz tego, który został zmaterializowany na krystalicznej planecie. Ale jeśli tamten Peter Maxwell rzeczywiście znalazł się w Systemie Jenociej Skóry, powinien przebywać tam do dziś lub co najwyżej szykować się dopiero do powrotu. Planował przecież pobyt sześciotygodniowy, a nawet dłuższy, gdyby okazało się, że sprawie smoka trzeba poświęcić więcej czasu.
Stwierdził, że drżą mu dłonie. Zawstydzony ścisnął je mocno i schował między kolanami. Nie wolno poddać się panice, stwierdził w duchu. Niezależnie od tego, co go jeszcze czekało, musiał zachować spokój. Właściwie nie miał żadnych dowodów. Żadnych. Wiedział tylko tyle, ile powiedziano mu w Wydziale Bezpieczeństwa, a nie było to jeszcze nic pewnego. Może zastosowano zwykłą policyjną sztuczkę, mającą na celu zmuszenie go do mówienia. Niewykluczone jednak, że wszystko wydarzyło się naprawdę. Nie było to przecież nierealne!
Nawet jeżeli Drayton nie kłamał, musiał zachować zimną krew. Miał przecież przed sobą niezwykle ważną misję – zadanie, którego nie wolno mu było spartaczyć.
Należało spodziewać się teraz pewnych kłopotów, na przykład z powodu ciągłej inwigilacji, chociaż nic nie wskazywało na to, by zamierzali go śledzić. Możliwe także, że nie będzie to miało większego znaczenia. Najtrudniejszą częścią jego planu było z pewnością zaaranżowanie spotkania z Andrew Arnoldem. Rektor Uniwersytetu Planetarnego nie należał do osób, z którymi można było po prostu umówić się na spotkanie. Miał, oczywiście, o wiele ważniejsze zajęcia od wysłuchiwania wyjaśnień jakiegoś tam profesora nadzwyczajnego. Tym bardziej, że ów profesor nie mógł wcześniej wyjawić szczegółów swojej sprawy.
Dłonie przestały mu już drżeć, lecz nadal trzymał je mocno zaciśnięte. Potrzebował jeszcze chwili, zanim będzie mógł wynieść się stąd, dojść do pasa komunikacyjnego i znaleźć wolne miejsce na jednym z wewnętrznych pasów pośpiesznych. Tylko godzina drogi dzieliła go od przytulnego mieszkania w starym miasteczku uniwersyteckim. Tam przekona się, czy Drayton mówił prawdę. Znajdzie się znów wśród przyjaciół – Alleya Oopa, Ducha, Harlowa Sharpa, Allena Prestona oraz całej reszty. Znów czekały go hałaśliwe nocne popijawy „Pod Świnią i Świstakiem”, długie spacery cienistymi alejkami starego parku, pływanie czółnem po jeziorze. Powrócą niekończące się dyskusje, powtarzane stare opowieści i nudna akademicka rutyna, stanowiąca przecież treść jego życia.
Po chwili zrozumiał, że ogarnia go tęsknota na myśl o czekającej podróży, której trasa wiodła wzdłuż linii wzgórz Rezerwatu Goblinów. Nie były to tereny zamieszkane jedynie przez gobliny; można tam było spotkać wielu innych przedstawicieli niziołków, a wszystkich ich zaliczał do grona swoich przyjaciół. W każdym bądź razie większość z nich była jego przyjaciółmi, jako że czasem trudno było znaleźć wspólny język z trollami, a nawiązanie prawdziwej przyjaźni z takim indywiduum jak banshee wydawało się wręcz niewykonalne.
Pomyślał, że o tej porze roku wzgórza w rezerwacie muszą wyglądać prześlicznie. Kiedy wyruszał do Jenociej Skóry, było późne lato i wzgórza ciągle jeszcze stały w swej ciemnozielonej szacie. Ale teraz, w połowie października, musiały już płonąć pełną gamą kolorów jesieni. Winna czerwień dębów, połyskliwy amarant i żółć klonów, rozsiana z rzadka ognista purpura dzikiego wina – powinny przeplatać się z innymi kolorami. Powietrze musiało być przepełnione tą dziwną, odurzającą jak zapach jabłecznika wonią, która emanuje z lasów tylko wówczas, gdy zaczynają opadać liście.
Siedział, wspominając jak dwa lata temu, wraz z panem 0’Toole, wybrali się czółnem w górę rzeki, w północne ostępy, mając nadzieję, że gdzieś na szlaku uda im się nawiązać jakiś rodzaj kontaktu z duchami opisanymi w starych legendach Odżibwejów. Płynęli po kryształowo czystej wodzie, wieczorami rozpalali ogniska na skraju mrocznych borów sosnowych, szykowali kolacje ze złowionych ryb, poszukiwali dzikich kwiatów kryjących się na leśnych polankach i tropili różne zwierzęta oraz ptaki. Jednym słowem mieli wspaniałe wakacje, chociaż nie spotkali żadnych duchów, czego zresztą należało się spodziewać. Rzadko komu udawało się nawiązać kontakt z przedstawicielami niziołków, zamieszkującymi Amerykę Północną, gdyż byli to autentyczni mieszkańcy dzikich ostępów i w niczym nie przypominali na poły cywilizowanych, zaprzyjaźnionych z ludźmi duszków z Europy.
Siedział zwrócony twarzą na zachód i przez wysokie, całościenne okno mógł podziwiać rzekę oraz rozciągające się za nią urwiska, wzdłuż których biegła niegdyś granica historycznego stanu Iowa – potężne, zabarwione ciemną purpurą skalne ściany stały zwieńczone niczym aureolą jasnym błękitem jesiennego nieba. Na skraju jednego z urwisk dostrzegł nieco jaśniejszą plamę Instytutu Magii, którego personel w dużej części stanowiły ośmiornicopodobne istoty z Centaura. Spoglądając na niewyraźne zarysy budynków, Maxwell przypomniał sobie, ile to razy zamierzał wziąć udział w jednym z letnich seminariów instytutu, co mu się – oczywiście – nigdy nie udało.
Sięgnął po walizkę i przysunął ją bliżej, chcąc podnieść się z krzesła, lecz pozostał na miejscu. Wciąż brakowało mu oddechu i czuł dziwną słabość w nogach. To, co usłyszał od Draytona, wstrząsnęło nim o wiele bardziej niż początkowo przypuszczał, a strach nie opuszczał go, wywołując takie właśnie, spóźnione reakcje. Stwierdził, że przede wszystkim musi się opanować, nie mógł dać się ponieść panice. To wszystko nie mogło być prawdą – z pewnością nie było. Nie powinien się tak bardzo przejmować, dopóki jeszcze istniała szansa odkrycia prawdy na własną rękę.
Powoli wstał, schylił się i dźwignął walizkę, lecz zawahał się jeszcze przez chwilę przed wkroczeniem w sam środek rozgardiaszu i hałasu wypełniającego poczekalnię. Podróżni – tak ludzie jak i nieziemcy – biegali tam i z powrotem w gorączkowym pośpiechu, bądź też stali w mniejszych czy większych grupkach. Jakiś starszy jegomość z siwą brodą, w eleganckim, czarnym ubraniu – profesor, sądząc po wyglądzie – stał otoczony przez grupę odprowadzających go studentów. Na kilku dywanach, przeznaczonych dla stworzeń niezdolnych do zajęcia pozycji siedzącej, rozłożyła się cała rodzina gadów. Dwoje dorosłych spoczywało nieruchomo, twarzą przy twarzy i rozmawiało cicho tak charakterystycznym dla gadów, pełnym syczących zgłosek językiem, podczas gdy dzieciaki pełzały po dywanach i po podłodze pod nimi, kręcąc się w jakiejś sobie tylko znanej zabawie. W rogu niewielkiej niszy spoczywał na boku osobnik o wyglądzie beczki z piwem, powoli przetaczając się od ściany do ściany. Owo przetaczanie się miało prawdopodobnie ten sam charakter i służyło tym samym celom, co nerwowe przechadzanie się ludzi. Opodal spoczywały naprzeciwko siebie dwa pająkokształtne stworzenia, których ciała przypominały bardziej groteskowe patykowate rusztowania niż solidne organizmy z krwi i kości. Na podłodze między sobą wyrysowały kawałkiem kredy coś, co musiało być swego rodzaju planszą do gry, stało bowiem na niej wiele przedmiotów o dziwnych kształtach, które istoty przesuwały szybko we wszystkie strony, popiskując z podniecenia w miarę rozwoju sytuacji.
Maxwell przypomniał sobie nagle, iż Drayton pytał go o Kołowców. Czyżby istniał jakiś związek między Kołowcami i krystaliczną planetą?
Zawsze zwala się wszystko na Kołowców, pomyślał. Stało się to już obsesją. Może faktycznie należało się ich obawiać, brak jednak było konkretnych powodów. Poznano ich w niewielkim stopniu. Pochodzili z niezbadanych, odległych rejonów przestrzeni, gdzie stworzyli potężną cywilizację, rozprzestrzeniającą się szybko po całej Galaktyce, od czasu do czasu wchodząc w kontakt z najdalej wysuniętymi przyczółkami ekspandującej kultury ziemskiej.
Przypomniał sobie swoje pierwsze i jedyne spotkanie z Kołowcem – studentem, który przyjechał z Instytutu Anatomii Porównawczej w Rio de Janeiro na dwutygodniowe seminarium w Instytucie Czasu. Pamiętał, że wydarzenie to całkowicie zelektryzowało miasteczko uniwersyteckie Wisconsin. Kołowiec stanowił jedyny temat rozmów, chociaż mało kto miał okazję nawet przelotnie rzucić okiem na to legendarne stworzenie, jako że niemal nie opuszczało ono pomieszczeń seminaryjnych. Maxwell dostrzegł je przez chwilę, jak toczyło się wzdłuż korytarza, kiedy szli wraz z Harlowem Sharpem na lunch. Przypomniał sobie, że przeżył wówczas prawdziwy szok.
A wszystko przez te koła, pomyślał. Żadna inna istota w poznanej części Galaktyki nie posiadała kół. Było to pękate stworzenie, coś w rodzaju pulchnej bryły ciasta zawieszonej pomiędzy dwoma kołami, których piasty sterczały mniej więcej w połowie wysokości korpusu. Koła były pokryte futrem, a ich brzegi zrogowaciałe. Dolna, kulista część pulchnego ciała, wisiała poniżej osi kół jak wypchany worek. Z bliska wyglądało to jeszcze gorzej. Zwisająca część ciała była całkowicie przezroczysta, a wypełniała ją wijąca się bezustannie masa, przypominająca ni mniej, ni więcej cebrzyk różnobarwnych robaków.
« 1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Esensja czyta: IV kwartał 2008
— Artur Chruściel, Ewa Drab, Jakub Gałka, Daniel Gizicki, Anna Kańtoch, Paweł Sasko, Agnieszka Szady, Konrad Wągrowski

Kosmiczny miszmasz
— Jakub Gałka

Stacja tranzytowa
— Clifford D. Simak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.