Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Joan D. Vinge
‹Królowa Zimy›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKrólowa Zimy
Tytuł oryginalnyThe Snowqueen
Data wydania26 listopada 2008
Autor
PrzekładJanusz Pultyn
Wydawca Solaris
CyklTiamat
ISBN978-83-7590-010-1
Format586s.
Cena49,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Królowa Zimy

Esensja.pl
Esensja.pl
Joan D. Vinge
« 1 2 3 »

Joan D. Vinge

Królowa Zimy

To jedno tkwiło między nimi jak cierń – świadomość dziedzictwa, którego nie dzielił ani z nią, ani z nikim innym im znanym. Byli Letniakami, rzadko stykali się z zamiłowanymi w techu, zadającymi się z pozaziemcami Zimakami. Jednym z wyjątków były Święta, kiedy to do Krwawnika przybywali z całej planety wszyscy lubiący przygody i przyjemności. Nakładali tam maski, odrzucając różnice, by czcić okresowe wizyty Premiera i przestrzegać znacznie starszej tradycji.
Ich matki, będące siostrami, wybrały się do Krwawnika podczas ostatniego Święta i wróciły do Neith z, jak określiła to matka Moon, „żywymi pamiątkami magicznej nocy”. Ich dzieci przyszły na świat tego samego dnia, matka Sparksa zmarła przy porodzie. Gdy matka Moon wypływała z flotą rybacką, opiekowała się nimi babcia. Oboje wychowywali się razem, jak bliźnięta – dziwne, odmienne bliźnięta, dorastające pod poważnym, niespokojnym wzrokiem powściągliwych, prowincjonalnych wyspiarzy. Nigdy jednak nie miała dostępu do pewnej cząstki Sparksa, nigdy nie dopuszczał jej do siebie, gdy wsłuchiwał się w gwiazdy. Potajemnie wymieniał się z wędrownymi handlarzami na techniczne błyskotki z innych planet, spędzał całe dnie na ich rozbieraniu i składaniu, w końcu wyrzucał do morza w napadzie pogardy dla siebie, wraz z ofiarami błagalnymi, splecionymi z liśćmi.
Moon skrywała przed babcią jego techowe sekrety, z wdzięczności, że ją do nich dopuszcza, lecz też z nieokazywaną niechęcią. Z tego co wiedziała, jej ojciec mógł być Zimakiem lub nawet pozaziemcem, zadowalała ją jednak przyszłość pod własnym niebem, dlatego trudno jej było o cierpliwość dla Sparksa, rozdartego pomiędzy dziedzictwem matki a dziedzictwem ojca, tkwiącym wśród gwiazd.
– Och, Sparksie. – Pochyliła się i położyła chłodną dłoń na jego ramieniu, masując napięte mięśnie poprzez grube ubranie i sztormiak. – Nie chciałam, przepraszam – mruknęła, myśląc przy tym: Wolałabym wcale nie mieć ojca, niż spędzić całe życie z jego cieniem. – Nie martw się. Spójrz tam! – Za błyszczącymi w jego włosach rudymi skierkami tańczyły na oceanie błękitne. Nad falami Matki Morza wzbijały się i szybowały latające ryby, widziała już wyraźnie po zawietrznej najwyższą z trzech wysepek. Wygięta jak wąż kreska znaczyła w dali zetknięcie się morza i brzegu. – Miejsce wyboru! A obok mery! – W lęku i czci rzuciła im pocałunek.
Wokół nich wystawały z wody długie, giętkie, cętkowane szyje; hebanowe oczy przypatrywały się z nieodgadniona wiedzą. Mery były dziećmi Morza, przynosiły szczęście żeglarzom. Ich obecność oznaczała, że Pani się uśmiecha.
Sparks spojrzał na Moon z nagłym uśmiechem i chwycił ją za rękę.
– Prowadzą nas do… Ona wie, dlaczego przybywamy. Naprawdę dopłynęliśmy, wreszcie zostaniemy wybrani. – Z sakwy przy pasie wyjął zrobioną z muszli piszczałkę i wydobył z niej wesołe nuty. Głowy merów zaczęły się kołysać w rytm muzyki, wtórując jej niesamowitymi gwizdami i krzykami. Stare opowieści mówią, że rozpaczają po strasznej stracie i okropnej pomyłce, każda jednak podaje inną utratę i inny błąd.
Moon słuchała ich muzyki, nie uważając jej wcale za smutną. Coś ścisnęło ją nagle za gardło, nie pozwalając śpiewać; przypomniała sobie inny brzeg, odległy o połowę życia, na którym para dzieci podniosła marzenie leżące u stóp nieznajomej jak rzadka, zwinięta muszla. Muzyka i pamięć niosły ją przez czas…

…Moon i Sparks biegną boso wzdłuż nierównych murków odgradzających płytkie zagrody w porcie, między ich wąskimi ramionami jak hamak zwisa sieć. Nieczułe, pokaleczone stopy uderzają o kocie łby dróżki, nie zważając na ostre kamienie i bryzgi lodowatej wody. Klee w zagrodach, zwykle leżące nieruchomo na porośniętym wodorostami dnie, wypływają z niezwykłym pośpiechem na powierzchnię, by śledzić przebiegające dzieci. Wytryskują pianę i chrząkają z głodu, lecz sieć jest pusta, wypełniające ją suszone wodorosty trafiły już do zagrody rodziny podczas południowego karmienia.
– Szybciej, Sparks! – Prowadząca jak zawsze Moon szarpie zwisającą między nimi sieć, wlokąc niższego kuzyna niby ładunek ryb. Odrzuca z twarzy białe kosmyki włosów, patrząc na głęboki kanał, wdzierający się w ląd daleko poza zagrody dla ryb. Suną nim wysokie szczyty rozszczepionych żagli, tylko tyle widać z floty rybackiej. – Nigdy nie dostaniemy się pierwsi do basenów! – Rozdrażniona szarpie mocniej.
– Śpieszę się, Moon, jakby to przypływała moja matka! – Sparks biegnie odrobinę prędzej, doganiając kuzynkę. – Jak myślisz, czy babcia upiecze piernik?
Potyka się przy skoku.
– Widziałam, jak wyjmuje garnek.
Biegną dalej po kamieniach ku błyszczącej plaży północnej i leżącej za nią wiosce. Moon przypomniała sobie śniadą, uśmiechniętą twarz matki, którą widziała ostatni raz przed trzema miesiącami. Szerokie, piaskowe warkocze piętrzyły się na jej głowie, skryte pod ciemną, wełnianą czapką; gruby golf, sztormiak i ciężkie buty utrudniały odróżnienie jej od reszty załogi, gdy rzucała im ostatnie pocałunki, a łódź rybacka o podwójnym kadłubie wypływała w porannym wietrze.
Dziś wraca. Wraz z innymi rodzinami rybaków pójdą do świetlicy wioskowej, aby tam ucztować i tańczyć. A potem, już w nocy, Moon skuli się na kolanach matki (choć robi się już na to za duża), ściskana mocno silnymi ramionami, patrząc na Sparksa, zasypiającego w objęciach babci. Z pieca dolatywać będą ciepłe podmuchy i szepty ognia, z włosów matki zapachy morza i statków. Babcia zacznie snuć hipnotyczną litanię do Morza, Matki ich wszystkich, zabierającego jej córkę.
Moon zeskakuje na miękki, złotobrązowy piach plaży. Za nią dał susa Sparks, ich cienie splotły się w południowym blasku. Wpatrzona w skupisko kamiennych domów wioski i łodzie zrzucające w zatoce żagle, omal nie mija nieznajomej, stojącej w oczekiwaniu. Omal…
Sparks wpada na zatrzymującą się Moon.
– Uważaj, rybi móżdżku! – Wzbijają nogami chmurę piasku. Łapie go mocno, aby utrzymać równowagę, powstrzymując oburzenie Sparksa wzmocnionym przez zdumienie chwytem. Wyrywa się i staje, a sieć opada na plażę, zapomniana jak wioska, zatoka i powitanie. Moon skubie dół zrobionego w domu swetra, splatając palce z ciężką, rdzawoczerwoną przędzą.
Nieznajoma uśmiecha się do nich, jej rozjaśniona, owalna twarz, śniada od wiatru, wystaje nad starą szarą kurtką, grubymi portkami i niezgrabnymi butami noszonymi przez wyspiarzy. Nie była jednak ani z Neith, ani z żadnej innej wyspy…
– Czy… czy wyszłaś z Morza? – dyszy Moon. Sparks stanął obok.
Kobieta wybucha śmiechem, który rozbił jak szybę wrażenie niesamowitości.
– Nie… tylko je przebyłam, na statku.
– Czemu? Kim jesteś? – pytają razem. Odpowiadając im obojgu, kobieta wyciąga zawieszony na łańcuszku medalion – w drucianej koniczynce, jakby splecionej z haczyków wędki, ponurym, mrocznym pięknem lśni gadzie oko.
– Czy wiecie, co to jest? – Opada jednym kolanem na piasek, wyrzucając przed siebie czarne warkocze. Dzieci pochodzą bliżej, aby się przyjrzeć.
– Sybilla? – szepcze nieśmiało Moon, widząc kątem oka, jak Sparks ściska swój medal. Potem patrzy tylko na kobietę, wiedząc, dlaczego jej ciemne, zniewalające oczy zdają się otwierać na nieskończoność. Sybille były ziemskimi wyrazicielami nadprzyrodzonej mądrości, wybranymi przez samą Panią, potrafiącymi dzięki swemu charakterowi i wyszkoleniu wytrzymać trudy świętych odwiedzin.
Kobieta przytakuje.
– Jestem Clavally Bluestone Letniak. – Przyciska dłonie do skroni. – Pytajcie, a odpowiem.
Milczą oszołomieni świadomością, że może odpowiedzieć na każde pytanie, jakie tylko przyjdzie im do głowy, że ustami Clavally odezwie się sama Pani, wprawiająca sybillę w trans.
– Żadnych pytań? – Porzuca formalności, odpędzając je dobrym humorem. – Powiedzcie więc, kim jesteście, skoro wiecie już wszystko?
– Jestem Moon – mówi dziewczynka, odrzucając grzywkę. – Moon Dawntreader Letniak. To mój kuzyn, Sparks Dawntreader Letniak… wiem za mało, by pytać o cokolwiek! – dodaje żałośnie.
– Ja zapytam. – Sparks podchodzi bliżej, wyciągając medal. – Do czego to służyło?
Wprowadzenie… – Clavally bierze medal w ręce, krzywiąc się lekko i mrucząc. Jej oczy zmieniają się w zadymione kryształy, skaczą dziko jak u śniącego, palce zaciskają się na krążku. – Znak Hegemonii: dwa krzyże w kręgu symbolizującym więź Kharemough z siedmioma podległymi mu planetami… medal otrzymany za chwalebną służbę podczas powstania Kispah: „Czego inni szukali, ten osiągnął. Naszemu umiłowanemu synowi Temmonowi Ashwini Sirusowi, dnia 9:113:07”. Sandhi, oficjalny język Kharemough i Hegemonii… koniec analizy. – Głowa jej opada, pchnięta niewidzialną siłą. Osuwa się wolno na kolana, wzdycha i siada. – Już.
– Ale co to znaczy? – Sparks patrzy na krążek bujający się nadal na jego kurtce. Minę ma niepewną.
Clavally kręci głową.
– Nie wiem. Pani mówi przeze mnie, a nie do mnie. To Przekaz – tak to już jest.
« 1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.