Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Belinda Bauer
‹Szczątki›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułSzczątki
Tytuł oryginalnyBlacklands
Data wydania4 listopada 2010
Autor
PrzekładAgnieszka Kwiatkowska
Wydawca Prószyński i S-ka
ISBN978-83-7648-501-0
Format280s. 140×205mm
Cena29,—
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Szczątki

Esensja.pl
Esensja.pl
Belinda Bauer
1 2 »
Zamieszczamy fragment powieści Belindy Bauer „Szczątki”. Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka.

Belinda Bauer

Szczątki

Zamieszczamy fragment powieści Belindy Bauer „Szczątki”. Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka.

Belinda Bauer
‹Szczątki›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułSzczątki
Tytuł oryginalnyBlacklands
Data wydania4 listopada 2010
Autor
PrzekładAgnieszka Kwiatkowska
Wydawca Prószyński i S-ka
ISBN978-83-7648-501-0
Format280s. 140×205mm
Cena29,—
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Rozdział 1
Park Narodowy Exmoor ociekał brudnymi paprociami, szorstką odbarwioną trawą, kłującymi janowcami i zeszłorocznymi wrzosami, tak czarnymi, że wyglądały jakby padły ofiarą ognia, który strawiwszy drzewa, zostawił wrzosowisko na pastwę chłodu i zimy. Mżawka sklejała bliski horyzont, rozmazane niebo i niewyraźną ziemię w szary kokon, otulający jedyny wyraźny kształt – dwunastoletniego chłopca z łopatą w rękach, w gładkich nieprzemakalnych spodniach, ale bez kapelusza.
Chociaż padało już trzeci dzień, korzenie trawy, wrzosów i janowca nadal uparcie broniły dostępu do ziemi. Steven, niewzruszony, uderzył po raz drugi, z całej siły. Tym razem zostawił znak. Drobny ślad ingerencji człowieka w potęgę natury.
Zanim powstał następny rowek, pierwszy wypełnił się wodą i zniknął.

Shipcott tonęło w deszczu. Trzej chłopcy, z rękami głęboko wbitymi w kieszenie, ukrywszy twarze pod kapturami, przygarbieni pod chłostą ciężkich kropli, szli przed siebie, jakby zamierzali wyjść spod chmur deszczowych. Tyle że nie mieli się dokąd śpieszyć, więc od czasu do czasu przystanęli, to się zaśmiali, to któryś zaklął bez powodu, ot, po to, by świat nie zapomniał o ich obecności, o ich oczekiwaniach.
Ulica, wąska i kręta, latem pełna była turystów, którzy z uśmiechem patrzyli na tarasy zdobione malunkami, przedstawiającymi morskie krajobrazy, na drzwi otwierające się prosto na chodnik, na oryginalne okiennice. Tymczasem teraz, w deszczu, z różowych, żółtych i błękitnych domów zostało tylko poszarzałe wspomnienie słońca, azyl dla tych, którzy nie mogli wyjechać, bo byli za starzy, za młodzi albo zbyt biedni.
Babcia Stevena jak zwykle patrzyła przez okno.
Urodziła się jako Gloria Manners. Została żoną Rona Petersa, później mamą Lettie, a w końcu mamą Lettie i Billy’ego. Potem długi czas była biedną panią Peters. A po jakimś czasie – babcią Daveya i Stevena. Mimo wszystko jednak wciąż była przede wszystkim biedną panią Peters i nic nie mogło tego zmienić, nawet fakt, że miała wnuki.
Na szybie nad zazdrostką deszcz zostawił krople wody. W domu po drugiej stronie ulicy już zapalono światło. Dachy były tak samo różnorodne jak ściany: jedne kryte dachówką, inne płaskim szarym łupkiem, odbijającym wodniste niebo. Nad nimi rysował się szczyt pokrytego wrzosowiskiem wzgórza, ledwo widoczny przez mgłę, z tej odległości łagodnie zaokrąglony. Z pokoju z centralnym ogrzewaniem, skąd dobiegało gwizdanie czajnika, w którym gotowała się woda, wyglądał właściwie całkiem niewinnie.
Najniższy z chłopców uderzył płasko rozłożoną dłonią w szybę, babcia Stevena skuliła się przestraszona.
Wszyscy trzej roześmiali się głośno i pobiegli, choć nikt nie zamierzał ich gonić, a oni o tym doskonale wiedzieli.
– Purchawa! – wrzasnął jeden z podrostków. Trudno powiedzieć, który z nich. Przez te kaptury.
Lettie wpadła do pokoju zaalarmowana, oddech ugrzązł jej w krtani.
– Co to było?
Babcia Stevena, znowu wpatrzona w okno, nawet się nie odwróciła do córki.
– Herbatę zaparzyłaś? – spytała.

Steven wracał z wrzosowiska. Kurtkę zarzucił na ramię, z mokrej koszulki unosiła się para. Był zmęczony. Ścieżka wydeptana między wrzosami przez liczne pokolenia zmieniła się w strugę błota. Chłopiec przystanął. Na drugim ramieniu niósł zardzewiałą łopatę, opartą jak strzelba. Spojrzał w dół, na miasteczko. Latarnie już zapalono. Poczuł się niczym anioł, obserwujący z nieba ciemniejące zabudowania, albo przybysz z kosmosu, górujący nad nieistotnymi sprawami nieważnych istot żyjących tam, w dole. Nagle zobaczył na mokrej drodze trzy kaptury. Odruchowo przykucnął.
Ukrył łopatę za kamieniem, obok omszałego drewnianego płotu. Narzędzie było zardzewiałe, ale nigdy nie wiadomo, co się komu przyda, a do domu zabrać go nie mógł, bo wtedy zadawano by mu pytania, na które nie chciał, a także nie śmiał odpowiadać.
Zbliżył się do domu wąskim przejściem, prowadzącym wzdłuż bocznej ściany. Zaczynało mu się robić zimno, dygotał, ściągając sportowe buty, które trzeba było koniecznie opłukać pod kranem ogrodowym. W zasadzie były białe, z niebieskimi błyskawicami. Mama by się wściekła, gdyby je zobaczyła w takim stanie jak teraz. Chłopiec pocierał buty kciukami i wyciskał z nich błoto, aż można było powiedzieć, że są po prostu brudne, nic więcej. Wtedy otrząsnął je mocno. Brązowa woda zbryzgała boczną ścianę, lecz deszcz szybko zmył ślady. Grube szare skarpetki Stevena również całkowicie przemiękły. Ściągnął je ze stóp, zdumiewająco białych i lodowato zimnych.
– Jesteś całkiem mokry.
Matka chłopca wyjrzała przez tylne drzwi. Twarz miała ściągniętą, ciemnoniebieskie oczy chmurne jak morze na północy, a włosy koloru słomy ściągnięte w praktyczny kucyk. Cofnęła się przed spadającymi z góry kroplami.
– Deszcz mnie złapał.
– Gdzie byłeś?
– Z Lewisem.
Pół kłamstwa, ale i pół prawdy. Był z Lewisem – zaraz po szkole.
– Co robiliście?
– Nic. No i w ogóle, wiesz.
Z kuchni dobiegł głos babci:
– Powinien wracać do domu od razu po szkole!
Matka przyjrzała się Stevenowi, przemoczonemu do nitki.
– Te buty na Gwiazdkę były całkiem nowe.
– No tak…
Postarał się wyglądać na zbitego z tropu. To często skutkowało.
Matka westchnęła.
– Podwieczorek na stole.

Steven jadł najszybciej, jak śmiał, i jak najwięcej. Lettie stała przy zlewie, paliła papierosa i strącała popiół do sitka odpływu. W starym domu, zanim się przeprowadzili do babci, mama siadała przy stole razem z nim i Daveyem. Wtedy jadła. I rozmawiała. Teraz zawsze miała zaciśnięte usta, nawet kiedy trzymała w nich papierosa.
Davey zlizał ketchup z cząstek pieczonych ziemniaków, po czym starannie ułożył je na krawędzi talerza.
Babcia kroiła rybę w panierce na małe kawałki i każdy podejrzliwie oglądała, zanim włożyła go do ust.
– Mamo, coś nie tak z tą rybą? – Lettie strąciła popiół wyjątkowo energicznie.
Steven zerknął na nią nerwowo.
– Szukam ości.
– To filet. Tak było napisane na pudełku. Filet z flądry.
– Zawsze coś przepuszczą. Ostrożności nigdy za wiele.
Na długi czas zaległa cisza. Steven słuchał odgłosów rozdrabniania jedzenia, obijających mu się w głowie pustym echem.
– Davey, zjedz ziemniaki.
Davey się skrzywił.
– Strasznie mokre!
– Trzeba było o tym pomyśleć, zanim je oblizałeś ze wszystkich stron. Zgadza się? Zgadza się?!
Steven przestał gryźć, widelec babci zazgrzytał na talerzu.
Lettie w jednej chwili znalazła się przy Daveyu, podsunęła mu pod nos rozmoczony kawałek ziemniaka.
– Jedz!
Davey potrząsnął głową, bródka mu zadrżała.
– Te dzisiejsze dzieci! – wycedziła babcia. – Grymasy przy stole! Jedzenie im nie smakuje!
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Szukając kości
— Konrad Wągrowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.