Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Iwona Surmik
‹Smoczy Pakt›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułSmoczy Pakt
Data wydaniamaj 2003
Autor
Wydawca RUNA
CyklAlbana
ISBN83-917904-6-0
Format272s. 185x125mm
Cena24,50
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Smoczy Pakt

Esensja.pl
Esensja.pl
Iwona Surmik
Zapraszamy do zapoznania się z fragmentem drugiego tomu dulogii o Albanie rozpoczętej „Talizmanem złotego smoka”.

Iwona Surmik

Smoczy Pakt

Zapraszamy do zapoznania się z fragmentem drugiego tomu dulogii o Albanie rozpoczętej „Talizmanem złotego smoka”.

Iwona Surmik
‹Smoczy Pakt›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułSmoczy Pakt
Data wydaniamaj 2003
Autor
Wydawca RUNA
CyklAlbana
ISBN83-917904-6-0
Format272s. 185x125mm
Cena24,50
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Albana przebyła rzekę i ruszyła pomiędzy jurtami.
Pogrążeni w swym upiornym tańcu mieszkańcy wsi nie zareagowali na jej pojawienie, nie odpowiadali na pytania. Przemieszczali się ciągle z miejsca na miejsce, poruszając niezbornie kończynami. Oczy mieli zamglone i nieobecne, z ust sączyła im się ślina. Wyglądają bardziej jak oszołomieni kokrą niż chorzy, myślała kobieta.
Tak jak w obozie klanu Kevat domostwa ustawiono w okrąg, a centralne miejsce na małym placu zajmował posąg Boga o Wielu Obliczach przystrojony gałęziami i pękami zielonych kłosów. Cztery drewniane twarze patrzyły obojętnie na rozgrywającą się wokół tragedię. Albana splunęła z odrazą na drewnianą figurę, łyse czerepy boskich obliczy przywodziły jej na myśl Zebona.
Gdzieś na drugim końcu wsi słychać było przeraźliwe zawodzenie. Ruszyła w tamtą stronę i ujrzała nieszczęśnika, walącego głową w drzewo. Cienki pień kołysał się w rytm tych uderzeń, na oddartej korze pozostały ślady krwi. Czoło mężczyzny było mocno pokiereszowane, tak samo jak dłonie, a ubranie zwisało w strzępach. Kiedy użyła Daru, by przeniknąć do jego umysłu, poraziły ją zniekształcone obrazy koszmarnych wizji, których doświadczał.
Muszę go związać, inaczej te majaki go zabiją, pomyślała. Wpadła do pierwszego z brzegu namiotu i zerwała sznur, na którym wisiały oddzielające pomieszczenia derki. Nie zważając na bełkotliwy skowyt, skrępowała chorego. Jęczał i rzucał się, kiedy uważnie oglądała jego skórę, słuchała bicia serca.
Sprawdziła, czy nie zrobi sobie krzywdy, znalazła następne linki i spętała jeszcze kilkoro błąkających się wokół ludzi. Ich stan był podobny – choć wszyscy doświadczali koszmarów nękających umysł, ciała wydawały się zdrowe. Tylko serca waliły im w obłąkanym, pospiesznym rytmie. Wreszcie, zdesperowana, nacięła lekko skórę na ramieniu jednego z mężczyzn i posmakowała krwi.
Jej organizm, bez udziału woli, zareagował na zapach i smak świeżej posoki. Nozdrza rozszerzyły się, język chciwie oblizał ranę. Nim pojęła, co robi, wyczulone zmysły znalazły rozwiązanie tajemnicy. Wypluła to, co miała w ustach i przepłukała wódką z bukłaka.
– Trucizna – mruknęła do siebie oszołomiona i przestraszona nowym doznaniem. Żeby zagłuszyć niepokój i głód, który nagle poczuła, zaczęła mówić do siebie: – Trucizna wywołuje majaki, mąci umysł i popycha do tego upiornego tańca. Szkoda, że pozwoliłam Calowi odjechać. Sama nie dam rady związać wszystkich – mamrotała. – Mogę użyć Daru, żeby ich kontrolować, póki sama nie oszaleję, ale wtedy nie dam rady pomóc. To beznadziejne…
Zmartwiona i zniechęcona odwróciła wzrok od oszołomionych, zataczających się Jeźdźców. Co mogli zjeść albo wypić wszyscy, nawet dzieci? Woda, oczywiście. Zbiegła nad rzekę, zmoczyła palce i posmakowała, ale nie wyczuła śladów trucizny. Wróciła pomiędzy namioty i zaczęła je przeszukiwać. Zaglądała do garnków i dzbanków, ostrożnie próbując, co tylko znalazła. Solone ryby, wędzone mięso, skwaśniałe mleko w skopkach, dzikie warzywa… wszystko zdawało się w porządku. Coraz bardziej zdesperowana zaczęła rozgrzebywać ogniska, szukając resztek palonych ziół, ale i tu spotkało ją niepowodzenie. Usiadła wreszcie przed jednym z namiotów. Zewsząd dochodziły ją coraz głośniejsze zawodzenia. Sąsiednie domostwo zawaliło się nagle z trzaskiem. Wystraszona zerwała się i zobaczyła kobietę zaplątaną w skóry, a mimo to uparcie pełznącą przed siebie. Jej ciało skręcało się w drgawkach, pogryziony język wystawał z ust, oczy zdawały się patrzeć we wszystkich kierunkach równocześnie.
Albana związała ją i uciekła od przygnębiającego widoku, niemilknącego zawodzenia. Z przerażeniem uświadomiła sobie, że niedługo zapadnie zmrok, a ona zostanie sama z tymi szaleńcami. Przystanęła na miedzy, patrząc bezmyślnie na dojrzewające zboże, na rozciągające się poza nimi trawy i znów na poletka.
Tańczące wsie, pomyślała bez związku, wsie, nie obozy. Odwróciła się ku jurtom. Niektóre zwieńczone były wiązką kłosów zżółkłą i wysuszoną.
Zboże. Ziarno. Czy widziałam gdzieś chleb?
Pobiegła do stojącego najbliżej domostwa. W przedsionku znalazła pękaty worek wypełniony szeleszczącą zawartością. Przecięła go i na ręce posypały się nasiona. Wyszła na zewnątrz, żeby je obejrzeć. Były drobne, kłujące w dotyku, pachniały kurzem. Roztarła je w dłoniach, zdmuchnęła łupiny i rozgryzła jedno. Wypluła je natychmiast i raz jeszcze przyjrzała się ziarnu. Dopiero teraz dostrzegła, że pokryte jest drobnymi, ciemnymi plamkami. Uśmiechnęła się triumfalnie.
Z nową energią ruszyła pomiędzy namioty. Znalazła wielki sagan, napełniła go wodą i rozpaliła ogień. Długo wahała się nad wyborem ziół, nim przyrządziła lekarstwo.
Pierwszym pacjentem został Jeździec walący głową w drzewo. Jego stan jeszcze się pogorszył. Ciałem wstrząsały konwulsje, całkiem utracił świadomość.
– Chyba za późno, żeby ci pomóc, ale nie zawadzi spróbować – mruknęła, wlewając mu płyn do obślinionych ust.
Podeszła do następnych. Związanych napoiła bez problemów, gorzej było z tymi, którzy ciągle tańczyli swój taniec śmierci. Bronili się przed dotykiem, wytrącali kubek albo nie chcieli połykać gorzkiej mikstury. Wreszcie śmiertelnie wyczerpana, brudna i poraniona zeszła nad rzekę i legła na piasku.
Noc dłużyła się straszliwie. Z płytkiego snu wyrywały ją skowyty i zawodzenia coraz mniej przypominające ludzkie głosy. Koń, którego wcześniej podprowadziła tak, by był blisko niej, tupał i rżał niespokojnie. Okręciła sobie w końcu wodze wokół dłoni, bojąc się, że ucieknie i zostawi ją samą. Z ulgą powitała pierwsze promienie słońca. Przygotowała nową porcję leku i wróciła do chorych.
Zamarło jej serce, bo większość Jeźdźców spoczywała na trawie, w dziwacznych, nienaturalnych pozycjach. Wszyscy umarli, pomyślała w panice, to wioska trupów. Podeszła do leżącego najbliżej dziecka i przyłożyła mu rękę do szyi. Żyło. Puls miało szybszy niż normalnie, skórę śliską od potu, ale oddychało, tak samo zresztą jak pozostali. Tylko parę osób, jęcząc żałośnie i słabo, błąkało się pomiędzy śpiącymi. Napoiła ich swoją mieszanką, choć nie miała nadziei, że przeżyją. Trucizna poczyniła zbyt wielkie szkody w ich organizmach. Odnalazła swego pierwszego podopiecznego. Był martwy. Leżał sztywny, z rękami otartymi niemal do kości, bo widać próbował uwolnić się od sznura, którym go skrępowała.
Wędrowała pomiędzy śpiącymi, unosiła im głowy i wlewała w spieczone usta lekarstwo, uważając, by się nie udławili. Kiedy napoiła wszystkich, z trudem wdrapała się na konia i przejechała rzekę. Musiała się przespać. Miała nadzieję, że woda powstrzyma tych, którzy nie poddali się działaniu jej ziół.
Spała krótko i niespokojnie. Prześladujące ją majaki powróciły. Zerwała się nagle zdjęta nieopanowanym lękiem i gorączkowo zaczęła przerzucać zawartość torby z lekami.
– Nie ma – szeptała w udręce – nie ma… Nie ma! – zawyła jak zranione zwierzę.
Gdzieś na Równinie podążający dotąd spokojnie w kawalkadzie Jeźdźców Jarik zachwiał się w siodle. Z oczu spłynęły mu łzy. W swoim umyśle odczuł ból i strach targający Albaną. Zacisnął palce na medalionie, wyczuł w jukach twardy kształt owiniętego skórami bloku.
Ulga była tak nagła, że kobieta zachwiała się i przysiadła w trawie. Objęła rękami głowę, skuliła się. Jestem tak samo szalona jak ci ludzie tutaj, pomyślała z bólem. Och, Cal, dlaczego pozwoliłam ci odjechać…
Wspomnienie męża patrzącego na nią z miłością i ufnością przywróciło jej wreszcie odrobinę spokoju. Wykąpała się i wróciła do wioski. Kiedy mijała śpiących, nagle poczuła na sobie czyjś wzrok. Odwróciła się i dojrzała otwarte oczy młodego mężczyzny. Nie było w nich obłędu, jedynie oszołomienie i słabość. Roześmiała się głośno. Jeździec poruszył się, jęknął i próbował wstać. Przyklękła obok i podała kubek wystygłego napoju.
– Wypij na zdrowie – powiedziała łagodnie.
– Kim jeesteś – wymamrotał niewyraźnie, odsuwając naczynie.
– Uzdrowicielką. Pij.
Udało mu się podnieść trochę głowę. Spojrzał na leżące pokotem ciała.
– Coo się staało?
– Zatruliście się wszyscy. To lekarstwo. Zaufaj mi i wypij.
Zacisnął wargi, więc bezceremonialnie złapała go za nos, poczekała, aż z braku powietrza otworzy usta i wlała mu zawartość naczynia do gardła.
– Musisz szybko nabrać sił, przyda mi się pomoc.
Otuliła go skórami wyciągniętymi z najbliższego domostwa, pogłaskała po policzku.
– Jak ci na imię?
– Halim.
– Odpoczywaj, Halimie.
Miała ochotę krzyczeć z radości.
Popołudniem i nocą kilkoro następnych Jeźdźców odzyskało przytomność. Ciągle byli słabi, ale żyli. Albana pracowała bez wytchnienia. Poiła ich swoją miksturą, opatrywała skaleczenia, poodciągała też na bok trupy, by nie straszyły wracających do życia. Przeszukała całą wieś, namiot po namiocie, i wywlokła na zewnątrz każdy worek z ziarnem i mąką, jaki znalazła. Miała ochotę spalić to plugastwo, ale musiała zostawić dowód na poparcie swoich słów.
Rankiem Halim czuł się na tyle dobrze, że zjadł naprędce przygotowany przez Albanę posiłek i włączył się do pomocy. Czarownica wyjaśniła mu sytuację, a sama wśliznęła się do jurty i zasnęła głęboko.
Trzy dni później opuszczała wioskę żegnana błogosławieństwem Jeźdźców, z Halimem u boku i workiem ziarna przytroczonym do siodła.
koniec
2 czerwca 2003

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Jak żyć długo i szczęśliwie
— Michał R. Wiśniewski

Zgubne tempo
— Anna Kańtoch

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.