Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Kim Harrison
‹Przynieście mi głowę wiedźmy›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPrzynieście mi głowę wiedźmy
Tytuł oryginalnyDead Witch Walking
Data wydania23 września 2009
Autor
PrzekładAgnieszka Sylwanowicz
Wydawca MAG
CyklZapadlisko
ISBN978-83-7480-147-8
Format576s. 115×185mm
Cena39,—
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Przynieście mi głowę wiedźmy

Esensja.pl
Esensja.pl
Kim Harrison
« 1 3 4 5

Kim Harrison

Przynieście mi głowę wiedźmy

W jego oczach zagościł strach, ponieważ uświadomił sobie, że jestem Inderlanderką, a nie jakąś cizią szukającą dzikiej nocnej rozrywki. Owszem, było z niego ciacho – smakołyk do skonsumowania i zapomnienia. Nie chciałam zrobić mu krzywdy, ale on o tym nie wiedział.
– Słodka matko Blaszanego Dzwoneczka! – zawołał Jenks, odwracając moją uwagę od pochlipującego facia. – Czujesz? Koniczyna.
Rozluźniłam chwyt i mężczyzna pośpiesznie wyśliznął się spode mnie. Wstał niezdarnie i ruszył w stronę swoich dwóch towarzyszy w zacienionym kącie, dla zachowania twarzy mrucząc pod nosem obelgi.
– Ktoś zza baru? – szepnęłam, podnosząc się z podłogi.
– Kobieta – powiedział, wywołując u mnie falę emocji.
Podniosłam wzrok i przyjrzałam się jej. W podziwu godny sposób wypełniała swój obcisły, kontrastowy czarno-zielony strój; pewnie poruszała się za kontuarem, wywołując wrażenie znudzonego profesjonalizmu.
– Jesteś wykończony, Jenks? – mruknęłam, usiłując ukradkiem obciągnąć wpijające mi się w ciało skórzane spodnie. – To nie może być ona.
– Jasne – warknął. – Jakbyś się na tym znała. Nie zwracaj uwagi na pixy. W tej chwili mógłbym sobie siedzieć w domu przed telewizorem. Ale nie. O, nie. Nie z własnej woli spędzam noc z tyczkowatym ucieleśnieniem zacofanej kobiecej intuicji, które sądzi, że umie wykonać moją pracę lepiej ode mnie. Zmarzłem, zgłodniałem, a skrzydełko mam zagięte prawie na pół. Jeśli pęknie ta główna żyłka, będę musiał sobie wyhodować całe skrzydełko. Masz chociaż blade pojęcie, ile to trwa?
Zerknęłam w stronę baru, z ulgą stwierdzając, że wszyscy wrócili do swoich rozmów. Ivy zniknęła i zapewne nie widziała zajścia. No i dobrze.
– Zamknij się, Jenks – mruknęłam. – Udawaj ozdóbkę.
Przysunęłam się do staruszka. Pochyliłam się, a on odsłonił w pomarszczonym uśmiechu przerzedzony garnitur zębów i z uznaniem wodził wzrokiem po wszystkim, tylko nie po mojej twarzy.
– Nalej mi czegoś – szepnęłam. – Czegoś słodkiego. Czegoś, co mnie wprawi w dobry humor. Czegoś gęstego, śmietankowego i strrrrasznie niezdrowego.
– Będę musiał obejrzeć twoją legitymację, panienko – powiedział staruszek z silnym irlandzkim akcentem. – Nie widzisz mi się na tyle duża, żeby się wypuścić spod skrzydeł mamusi.
Akcent miał udawany, ale mój uśmiech w odpowiedzi na jego komplement był szczery.
– Jasne, skarbie. – Poszukałam w torbie prawa jazdy, chętnie podejmując grę, skoro wyraźnie sprawiała przyjemność nam obojgu. – Och! – Zachichotałam, kiedy plakietka wyśliznęła mi się z ręki i spadła za bar. – Głuptasek ze mnie!
Korzystając z tego, że siedziałam na wysokim stołku barowym, przechyliłam się przez kontuar, by dobrze się przyjrzeć, co za nim jest. Uniesienie tyłka w powietrze nie tylko znakomicie odwróciło uwagę męskiej klienteli, ale pozwoliło mi porządnie zapuścić żurawia. Owszem, jeśli zbyt długo się nad tym zastanawiać, było to poniżające, lecz efektywne. Podniosłam wzrok na uśmiechniętego staruszka, przekonanego, że go sprawdzam, ale w tej chwili byłam zainteresowana kobietą. Stała na skrzynce.
Miała niemal właściwy wzrost, znajdowała się we właściwym miejscu i zauważył ją Jenks. Wyglądała na młodszą, niż mogłabym się spodziewać, ale jeśli ma się sto pięćdziesiąt lat, to siłą rzeczy zdobywa się kilka tajemnic zachowania urody. Jenks prychnął mi do ucha, co zabrzmiało jak brzęczenie zadowolonego z siebie komara.
– A nie mówiłem?
Usiadłam z powrotem na stołku, a barman podał mi prawo jazdy wraz z „pływającym trupem” z łyżeczką, czyli porcyjkę lodów w kieliszku baileysa. Pycha. Schowałam prawo i kokieteryjnie puściłam do barmana oko. Nie tknąwszy kieliszka, odwróciłam się, jakbym lustrowała nowo przybyłych klientów. Serce biło mi szybciej, czułam mrowienie w czubkach palców. Czas się wziąć do roboty.
Rozejrzałam się szybko, czy nikt nie patrzy, i przewróciłam kieliszek. Z nie całkiem udawaną rozpaczą rzuciłam się, by go złapać, usiłując ocalić chociaż lody.
Barmanka skwitowała mój przepraszający uśmiech protekcjonalnym wygięciem ust, a ja zadrżałam od kopa adrenaliny. Ten wstrząs był dla mnie wart więcej niż czek, jaki znajdowałam co tydzień wetknięty do mojego biurka. Wiedziałam jednak, że to uczucie zniknie tak szybko, jak się pojawiło. Moje talenty się marnowały. Do czegoś takiego nawet nie potrzebowałam zaklęcia.
Jeśli ISB chce mi dawać tylko coś takiego, pomyślałam, to może powinnam rzucić stałą pensję i pójść na swoje. Niewielu opuściło ISB, lecz istniał precedens. Zanim Leon Bairn się uniezależnił, już był żywą legendą – a potem natychmiast wykończyło go źle ustawione zaklęcie. Podobno to ISB wyznaczyła cenę za jego głowę za złamanie trzydziestoletniego kontraktu. Ale to się zdarzyło dziesięć lat temu. Agenci ginęli cały czas, załatwiani przez poszukiwanych sprytniejszych albo mających więcej szczęścia od nich. Zwalanie winy na korpus zabójców ISB było złośliwością. Nikt nie opuszczał ISB, ponieważ zarobki były przyzwoite, a godziny pracy dogodne, i tyle.
Tak, pomyślałam, nie zwracając uwagi na cień ostrzeżenia, który pojawił się w moich myślach. Śmierć Leona Bairna została rozdmuchana. Nic nie zostało udowodnione. A jedynym powodem, dla którego nadal miałam robotę, było to, że zgodnie z prawem nie mogli mnie zwolnić. Może powinnam pójść na swoje. To nie mogło być gorsze od tego, co robię teraz. Będą zadowoleni, że odchodzę. Jasne, pomyślałam z uśmiechem. Rachel Morgan, prywatna agentka do wynajęcia. Wszystkie prawa z zapałem chronione. Wszystkie krzywdy uczciwie pomszczone.
Wiedziałam, że patrzę na barmankę usłużnie wycierającą kontuar między moimi łokciami z nieco rozmarzonym uśmiechem. Oddychałam szybko i głośno. Opuściłam lewą dłoń i chwyciłam ścierkę, omotując nią rękę kobiety. Prawą ręką błyskawicznie odpięłam kajdanki i zatrzasnęłam je na nadgarstkach barmanki. Wszystko w mgnieniu oka. Zamrugała, wstrząśnięta. Cholera, dobra jestem.
Kiedy uświadomiła sobie, co się stało, szeroko rozwarła oczy.
– Diabli i potępienie! – krzyknęła, co przy jej irlandzkim akcencie brzmiało bardzo elegancko. Ten akcent nie był udawany. – Co ty, u diabła, sobie wyobrażasz?
Adrenalina zapłonęła wysokim płomieniem, który jednak błyskawicznie opadł i zamienił się w popiół, kiedy popatrzyłam na samotną porcyjkę lodów, pozostałą z mojego drinka.
– Inderlandzka Służba Bezpieczeństwa – powiedziałam, kładąc na kontuar legitymację. Fala adrenaliny całkowicie opadła. – Jesteś oskarżona o sfabrykowanie tęczy w celu przedstawienia w nieprawdziwym świetle dochodów wytworzonych dzięki rzeczonej tęczy, o niedopełnienie obowiązku złożenia odpowiednich formularzy zamówień związanych z rzeczoną tęczą, o niedopełnienie obowiązku zawiadomienia Komisji Tęczy o krańcu rzeczonej tęczy…
– To kłamstwo! – zawołała kobieta, wijąc się w kajdankach. Rozglądała się gorączkowo po wpatrzonych w nią klientach pubu. – Same kłamstwa! Znalazłam ten garnek legalnie.
– Masz prawo do zamknięcia się – zaimprowizowałam, nabierając lody na łyżeczkę. Poczułam w ustach zimno, lecz cień alkoholu stanowił słabą rekompensatę zanikającego ciepła adrenaliny. – Jeśli zrezygnujesz z prawa zamknięcia ust, zamknę ci je osobiście.
Barman uderzył dłonią w kontuar.
– Peter! – ryknął bez cienia irlandzkiego akcentu. – Umieść w oknie napis, że szukamy pracownika. A potem chodź tutaj i mi pomóż.
– Tak, szefie! – rozległ się odległy, obojętny okrzyk Petera.
Odłożyłam łyżeczkę, sięgnęłam za bar, wyszarpnęłam zza niego kobietę-leprekauna i postawiłam na podłodze, zanim zrobiła się jeszcze mniejsza. Kurczyła się pod wpływem amuletów na moich kajdankach, które powoli przezwyciężały jej słabsze zaklęcie wzrostu.
– Masz prawo do adwokata – oznajmiłam, chowając legitymację. – Jeśli cię na niego nie stać, masz przechlapane.
– Nie możesz mnie złapać! – wrzasnęła groźnie aresztowana, szamocząc się z kajdankami do wtóru entuzjastycznych okrzyków tłumu. – Nie utrzymają mnie same kółka z metalu. Uciekałam królom, sułtanom i paskudnym dzieciakom z sieciami!
Szarpała się i wyrywała, powoli oswajając się z faktem, że została schwytana. Kajdanki kurczyły się razem z nią.
– Oswobodzę się z nich… za… chwilę – wydyszała, zwalniając tempo, by spojrzeć na nadgarstki. – Och, na litość boską! – Zgarbiła się, wpatrzona w żółty księżyc, zieloną koniczynę, różowe serce i pomarańczową gwiazdę, zdobiące moje kajdanki. – Niech zgwałci ci nogę pies samego diabła. Kto puścił farbę o amuletach? – Przyjrzała się im bliżej. – Złapałaś mnie z czterema? Czterema? Nie sądziłam, że te stare nadal działają.
– Możesz mnie nazywać staromodną – powiedziałam, wbijając wzrok w mój kieliszek – ale kiedy coś działa, trzymam się tego.
Przez bar przeszła Ivy, poprzedzana przez swoje dwa ubrane na czarno wampiry, eleganckie w swej mrocznej niedoli. Jeden miał siniec pod okiem, a drugi utykał. Ivy nie obchodziła się łagodnie z wampirami żerującymi na nieletnich. Pamiętając przyciąganie tego martwego wampira z drugiego końca baru, zrozumiałam dlaczego. Szesnastolatka nie umiałaby mu się oprzeć. Nie chciałaby się mu opierać.
– Hej, Rachel – powiedziała pogodnie Ivy; teraz nie pracowała i wyglądała niemal na człowieka. – Jadę do miasta. Chcesz się podzielić kosztami taksówki?
Wróciłam myślami do ISB – porównywałam ryzyko zostania głodującą kobietą interesu ze spędzeniem reszty życia na ściganiu złodziei sklepowych i sprzedawców nielegalnych amuletów. Przecież ISB nie wyznaczy ceny za moją głowę. Nie, Denon z zachwytem podarłby mój kontrakt. Nie mogłabym sobie pozwolić na biuro w Cincinnati, ale może w Zapadlisku. Ivy spędzała tu dużo czasu. Będzie wiedziała, gdzie mogłabym znaleźć coś taniego.
– Tak – odparłam, zauważając, że ma ładny piwny kolor oczu. – Chcę cię o coś zapytać.
Skinęła głową i popchnęła swoją zdobycz do przodu. Tłum się cofnął; morze czarnych strojów jakby wchłaniało światło. Martwy wampir stojący na skraju kiwnął mi z uznaniem głową, jakby mówił: „Dobra robota”; odpowiedziałam mu takim samym gestem, czując, jak fala emocji wprowadza mnie w stan fałszywej euforii.
– Super, Rachel! – pisnął Jenks, a ja się uśmiechnęłam.
Dawno tego nie słyszałam.
– Dzięki – powiedziałam, widząc go na moim kolczyku w lustrze za barem.
Odsunęłam kieliszek i sięgnęłam po torbę; uśmiech mi się poszerzył, kiedy barman pokazał gestem, że to na koszt firmy. Czując ciepło wywołane nie tylko przez alkohol, zsunęłam się ze stołka i postawiłam kobietę na nogi. W głowie wirowały mi myśli o drzwiach z moim nazwiskiem wypisanym złotymi literami. Wolność.
– Nie! Zaczekaj! – krzyknęła, kiedy chwyciłam torbę, a drugą ręką pociągnęłam ją do drzwi. – Życzenia! Trzy życzenia. Tak? Puszczasz mnie i dostajesz trzy życzenia.
Wypchnęłam ją przed sobą na ciepły deszcz. Ivy już złapała taksówkę i wsadziła swój połów do bagażnika, żeby w środku było więcej miejsca dla nas. Przyjmowanie życzeń od oszustki stanowiło pewną drogę do znalezienia się po niewłaściwej stronie kija od miotły, ale tylko jeśli zostało się przyłapanym.
– Życzenia? – powiedziałam, pomagając mojej ofierze usadowić się na tylnym siedzeniu. – Pogadajmy.
koniec
« 1 3 4 5
24 września 2009

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Po pomidorowej zagładzie
— Anna Kańtoch

Tegoż twórcy

Czarownica wraca
— Magdalena Kubasiewicz

Esensja czyta: Czerwiec 2011
— Miłosz Cybowski, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Konrad Wągrowski

Dłużyzny były? Były.
— Anna Kańtoch

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.