WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Przynieście mi głowę wiedźmy |
Tytuł oryginalny | Dead Witch Walking |
Data wydania | 23 września 2009 |
Autor | Kim Harrison |
Przekład | Agnieszka Sylwanowicz |
Wydawca | MAG |
Cykl | Zapadlisko |
ISBN | 978-83-7480-147-8 |
Format | 576s. 115×185mm |
Cena | 39,— |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Przynieście mi głowę wiedźmyKim Harrison
Kim HarrisonPrzynieście mi głowę wiedźmyZobaczyła, że kiwam jej głową, i podeszła. Wszyscy trzej mężczyźni przy barze odwrócili się, patrząc na nią z uznaniem i trącając się łokciami. Rzuciła im lekceważące spojrzenie, a ja, przysięgam, usłyszałam, jak jeden z nich westchnął. – Jak ci leci, Ivy? – zapytałam, kiedy wampirzyca powoli usiadła na ławie naprzeciwko mnie. Oparła się o ścianę boksu do wtóru skrzypienia winylowej tapicerki; obcasy wysokich butów oparła na długiej ławie, a nad krawędzią stołu ukazały się jej kolana. Przerastała mnie o pół głowy, ale ja wyglądam po prostu na wysoką, a Ivy udawało się stwarzać wrażenie wysmukłej elegantki. Jej nieco orientalne rysy nadawały jej tajemniczy wygląd, co podtrzymywało moje przekonanie, że większość modelek musi być wampirzycami. Na dodatek ubierała się jak modelka: skromna skórzana spódnica i najwyższej jakości jedwabna wampirza bluzka – oczywiście jedno i drugie czarne. Gładka, ciemna fala włosów podkreślała jej bladą skórę i owal twarzy. Bez względu na to, co robiła z włosami, nadawały jej egzotyczny wygląd. Ja mogłam poświęcać moim całe godziny, a i tak zawsze były rude i kędzierzawe. Pan Jednobrewy nie zatrzymałby się przy niej; miała zbyt dużą klasę. – Cześć, Rachel – rzekła Ivy. – Co robisz w Zapadlisku? – Głos miała melodyjny i niski, przepełniony subtelnością szarego jedwabiu. – Myślałam, że w tym tygodniu będziesz łapać raka skóry na wybrzeżu – dodała. – Czy Denon nadal jest wkurzony o tego psa? Wzruszyłam z zakłopotaniem ramionami. – Nie. W gruncie rzeczy szefowi niemal pękła żyłka. Byłam o krok od awansu na biurową sprzątaczkę. – To była uczciwa pomyłka. – Ivy leniwym ruchem odchyliła głowę, odsłaniając długą szyję. Nie widniała na niej żadna blizna. – Każdy mógł ją popełnić. Każdy oprócz ciebie, pomyślałam kwaśno. – Tak? – powiedziałam na głos, podsuwając ku niej Krwawą Mary. – No to daj mi znać, jak zauważysz mój cel. Potrząsnęłam amuletami na kajdankach, dotykając koniczynki wyrzeźbionej z drzewa oliwnego. Szczupłe palce Ivy oplotły szkło, jakby je pieściły. Te same palce mogłyby uszkodzić mi nadgarstek, gdyby włożyła w to nieco wysiłku. Żeby zdobyć taką siłę, by złamać go bez chwili zastanowienia, musiałaby zaczekać, aż będzie martwa, ale i tak była silniejsza ode mnie. W jej ustach zniknęła połowa czerwonego napoju. – Od kiedy ISB interesuje się leprekaunami? – zapytała, przyglądając się pozostałym amuletom. – Od ostatniego złego dnia szefa. Wzruszyła ramionami, wyjęła zza bluzki krzyż i prowokacyjnie przeciągnęła uszkiem po zębach. Kły miała ostre jak kot, lecz nie większe niż ja. Wydłużoną wersję nabędzie po śmierci. Zmusiłam się do oderwania od nich wzroku i przeniesienia go na metalowy krzyż. Miał długość mojej dłoni i był wykonany z przepięknie obrobionego srebra. Zaczęła go nosić niedawno, by denerwować matkę. Między nimi panowały dość napięte dobre stosunki. Dotknęłam maleńkiego krzyżyka na kajdankach i pomyślałam, że chyba trudno jest mieć nieumarłą matkę. Spotkałam tylko garstkę martwych wampirów. Te naprawdę stare trzymały się na uboczu, a nowe łatwo dawały się zakołkowywać, chyba że nauczyły się trzymać na uboczu. Martwe wampiry były całkowicie pozbawione sumienia i stanowiły wcielenie bezlitosnego instynktu. Postępowały według zasad społecznych tylko dlatego, że traktowały je jak grę. A martwe wampiry znały zasady. Ich istnienie zależało od zasad, których złamanie oznaczało śmierć albo ból. Największą było oczywiście unikanie słońca. Dla zachowania zdrowych zmysłów codziennie potrzebowały krwi. Nadawała się każda istota, a branie jej od żywych dawców było jedyną radością tych wampirów. Były potężne, miały niewiarygodną siłę i wytrzymałość oraz zdolność niesamowicie szybkiego zdrowienia. Trudno było je unicestwić inaczej, niż poprzez tradycyjne odcięcie głowy i przebicie serca kołkiem. W zamian za swoją duszę otrzymywały szansę nieśmiertelności. Szła ona w parze z utratą sumienia. Najstarsze wampiry twierdziły, że to jest najlepsze: umiejętność zaspokojenia każdej potrzeby cielesnej bez poczucia winy, kiedy ktoś umiera, by dać im przyjemność i zdrowie psychiczne na kolejny dzień. Ivy miała i wirusa wampiryzmu, i duszę; do czasu śmierci i zostania prawdziwą nieumarłą tkwiła w pół drogi. Chociaż nie była tak potężna czy niebezpieczna, jak martwy wampir, zdolność przebywania na słońcu i oddawania czci Bogu bez bólu czyniły ją obiektem zazdrości martwych braci. Metalowe kółka naszyjnika Ivy stukały rytmicznie o jej perłowe zęby, a ja ignorowałam jej zmysłowość z wypraktykowaną powściągliwością. Wolałam ją, kiedy na niebie było słońce, a ona miała większą kontrolę nad swoim obliczem seksualnego drapieżnika. Mój pixy wrócił i wylądował na sztucznych kwiatach, stojących w wazoniku pełnym petów. – Dobry Boże – odezwała się Ivy, upuszczając krzyż. – Pixy? Denon musi być wściekły. Skrzydełka Jenksa na moment znieruchomiały, po czym znów się rozmazały w gwałtownym trzepocie. – Idź się Zmień, Tamwood – powiedział piskliwie. – Myślisz, że tylko fairy mają nosy? Jenks wylądował ciężko na moim kolczyku. Skrzywiłam się. – Dla pani Rachel tylko to co najlepsze – powiedziałam sucho. Ivy się roześmiała, a na moim karku zjeżyły się włoski. Brakowało mi prestiżu, jaki dawała mi praca z nią, ale wciąż działała mi na nerwy. – Mogę wrócić, jeśli sądzisz, że popsuję ci akcję – dodałam. – Nie – odparła. – Zostań. Przyszpiliłam parkę igieł w łazience. Przyłapałam ich na nagabywaniu zwierzyny pod ochroną. – Z drinkiem w ręku przesunęła się na koniec ławy, wstała, przeciągnęła się zmysłowo i prawie niedosłyszalnie westchnęła. – Wyglądają zbyt podle, żeby mieć zaklęcie przemiany – powiedziała. – Ale na wszelki wypadek mam na zewnątrz moją wielką sowę. Jeśli spróbują wylecieć przez rozbite okno, to staną się ptasim pokarmem. Po prostu biorę ich na przeczekanie. – Upiła łyk koktajlu, patrząc na mnie piwnymi oczyma znad krawędzi szklaneczki. – Jeśli szybko dopadniesz swój cel, może mogłybyśmy wziąć jedną taksówkę? Miękka sugestia niebezpieczeństwa w jej głosie sprawiła, że kiedy wychodziła, kiwnęłam niezobowiązująco głową. Bawiąc się nerwowo opadającym kosmykiem moich rudych włosów, postanowiłam, że zanim wsiądę z nią do taksówki o tak późnej porze, dokładnie się przyjrzę Ivy. Może i nie potrzebowała do przeżycia krwi, lecz było oczywiste, że mimo publicznej deklaracji wstrzemięźliwości w tym względzie, wciąż jej łaknie. Ponieważ przy moim łokciu pozostały tylko dwa drinki, przy barze składano sobie kondolencje. Jenks nadal się złościł swym wysokim głosem. – Uspokój się, Jenks – powiedziałam, usiłując powstrzymać go przed wydarciem mi kolczyka z ucha. – Lubię mieć wsparcie pixy. Fairy nawet nie sikają bez zezwolenia swoich związków. – Zauważyłaś? – prawie wywarczał, łaskocząc mnie w ucho podmuchem niespokojnie machających skrzydełek. – Przez jakiś parszywy wierszyk napisany przed Zmianą przez jakiegoś pijanego tłuściocha uważają się za lepsze od nas. Reklama, Rachel. Nic więcej. Dobre staromodne łapówkarstwo. Wiedziałaś, że za tę samą robotę fairy otrzymują większą zapłatę niż pixy? – Jenks? – przerwałam mu, odgarniając włosy z ramienia. – Co się dzieje przy barze? – I ten obraz! – ciągnął, wprawiając kolczyk w wibracje. – Widziałaś go? Ten, na którym ludzki bachor wdziera się na imprezę fairy? Były tak pijane, że nawet nie wiedziały, że tańczą z człowiekiem. I wciąż dostają za to tantiemy. – Zamknij się, Jenks – powiedziałam zduszonym głosem. – Co się dzieje przy barze? Rozległo się cichutkie prychnięcie, a mój kolczyk się przekręcił. – Zawodnik numer jeden to osobisty trener sportowy – mruknął pixy. – Zawodnik numer dwa naprawia klimatyzatory, a zawodnik numer trzy to reporter prasowy. Jednodniowi wycieczkowicze. Wszyscy. – A ten na scenie? – szepnęłam, pilnując się, by nie patrzeć w tamtą stronę. – ISB dała mi tylko pobieżny opis, ponieważ nasz cel zapewne używa zaklęcia przebrania. – Nasz cel? – powiedział Jenks. Podmuch wywoływany uderzeniami skrzydełek osłabł, a z jego głosu zniknął gniew. Uchwyciłam się tego. Może wystarczyło mu poczucie wspólnoty. – Może go sprawdzisz? – spytałam, zamiast zażądać. – Sprawia wrażenie, jakby nie wiedział, w co ma dmuchać w tych swoich dudach. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Po pomidorowej zagładzie
— Anna Kańtoch
Czarownica wraca
— Magdalena Kubasiewicz
Esensja czyta: Czerwiec 2011
— Miłosz Cybowski, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Konrad Wągrowski
Dłużyzny były? Były.
— Anna Kańtoch