Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 16 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Zoran Krušvar
‹Wykonawcy Bożego Zamysłu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWykonawcy Bożego Zamysłu
Tytuł oryginalnyIzvršitelji nauma Gospodnjeg
Data wydania30 września 2009
Autor
PrzekładAgnieszka Żuchowska-Arent
Wydawca RUNA
ISBN978-83-89595-56-0
Format432s. 125×195mm
Cena29,50
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Wykonawcy Bożego Zamysłu – fragment 2

Esensja.pl
Esensja.pl
Zoran Krušvar
1 2 3 »
Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Zorana Krušvara „Wykonawcy Bożego Zamysłu”. Książka ukazała się nakładem Agencji Wydawniczej RUNA.

Zoran Krušvar

Wykonawcy Bożego Zamysłu – fragment 2

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Zorana Krušvara „Wykonawcy Bożego Zamysłu”. Książka ukazała się nakładem Agencji Wydawniczej RUNA.

Zoran Krušvar
‹Wykonawcy Bożego Zamysłu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWykonawcy Bożego Zamysłu
Tytuł oryginalnyIzvršitelji nauma Gospodnjeg
Data wydania30 września 2009
Autor
PrzekładAgnieszka Żuchowska-Arent
Wydawca RUNA
ISBN978-83-89595-56-0
Format432s. 125×195mm
Cena29,50
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Włóczęga
Ciągnąłem za sobą swój foliowy worek, czarny, taki, w jakim wyrzuca się śmieci. Powietrze było świeże; deszcz padał krótko, ale zmył kurz z całego dnia. Miasto nie było szczególnie blisko – poznawałem to po dużej liczbie gwiazd na niebie. Inaczej nie mógłbym określić, jak blisko jest miasto, bo wokół mnie był tylko z jednej strony las, a z drugiej nasyp kolejowy. Zeszłej nocy miałem szczęście, bo prześlizgując się przez las i przeszukując okolicę, znalazłem poidło dla bydła. Na pewno nikt nie używał go już z pięćdziesiąt lat. Ścieżki wokół niego już dawno zarosły, a przedmieścia wieśniacy odstąpili dobrze sytuowanym mieszczanom, więc nikt tu już nie trzymał bydła. Ale woda w poidle była.
Położyłem worek na kamienną płytę i wyjąłem z niego mydło do ubrań. Mógłbym kupić też mydło do ciała, ale to by oznaczało konieczność noszenia ze sobą dwóch mydeł. Oszczędzałem jak tylko mogłem, również na mydle. Zdjąłem ubranie i stanąwszy nago na świeżym nocnym powietrzu, zacząłem prać w poidle ubranie. Zawsze wybierałem ubranie, które nawet bez prasowania zachowa w miarę przyzwoity kształt po wypraniu. Oczyściłem je na tyle, na ile się dało, i rozwiesiłem na gałęziach pobliskich drzew, aby się wysuszyło. Worek ukryłem w krzakach. Nie wydawało mi się, aby ktoś mógł przechodzić w środku nocy przez te ciemne knieje, jednak nauczyłem się ostrożności. To podstawowy warunek przetrwania.
Wtedy byłem już spokojny.
Poczułem jak włosy na moich plecach i karku się jeżą. Westchnąłem głęboko, wciągnąłem powietrze aż do pępka. Nie potrzebowałem oddychać, ale powietrze musiało przepływać przez moje nozdrza, abym mógł poczuć zapach. Wypuściłem powietrze, wyrzuciłem z siebie zaduch tunelu i pleśni, wśród której spałem. Ponownie wciągnąłem powietrze. Starłem zapach mydła, który rozchodził się z moich rąk i z ubrania, suszącego się w ciszy. Trawa pod moimi stopami pachniała wiosną. Morze było całkiem blisko na południu, czułem sól. Górskie powietrze docierało ze wschodu, w oddali, na północy, cicho brzęczały druty telegraficzne. Miasto leżało na zachód. Mogłem poczuć jego smog, usłyszeć daleki gwar ruchu ulicznego. Wypuściłem powietrze. W lesie nocne życie tętni bez świateł neonów. Usłyszałem charakterystyczny szelest jeża. Znowu wciągnąłem powietrze. Zachód. Moje mięśnie się napięły, a po skórze przeszły mi ciarki. Tylko w jeden sposób mogłem się poczuć żywym, tylko w ten sposób. Moje przekleństwo i błogosławieństwo. Źrenice moich oczu, które i tak widziały w ciemności lepiej niż oczy jakiegokolwiek człowieka, wciąż jeszcze się rozszerzały, aby spijać każdą drobną smużkę światła. Moje nozdrza rozszerzyły się, wargi rozchyliły, aby ukazać ostrozębny uśmiech. Poczułem podniecenie, jakiego nie mogłaby mi zaoferować żadna kobieta. Popędziłem na zachód ogromnymi susami, pozostawiając za sobą stare poidło i swój cały skromny majątek. Gałęzie siekły moją nagą skórę, a każde uderzenie czyniło mnie bardziej żywym, rozbudzonym, przytomnym. Ciernie drapały mnie, zdzierały ze mnie resztki człowieczeństwa, popychały tylko w jedną stronę, w jednym celu. Ostre kamienie wbijały się w moje bose stopy, każdy krok, każdy skok oddalał mnie coraz bardziej od tego nieszczęśnika, który ukrywał się w tunelu pełnym śmieci pod nasypem kolejowym, a coraz bardziej zbliżał do kosmicznie doskonałej istoty. Byłem szybki. Noc przepływała przeze mnie strugami, przecinałem w biegu prąd powietrza. Byłem silny. Gałęzie pękały pod moim naciskiem, młode pnie drzew zginały swe wiotkie ciała, aby mi utorować drogę. Byłem twardy. Moja skóra nie otwierała się ani przez siekanie gałęzi, ani przez szarpanie cierni, ani przez ostre kamienie.
Poczułem, że jest już bliżej. Słyszał mnie z daleka, miał czas, aby spróbować ucieczki, ale to nie wystarczyło. Teraz może nawet czuł mój zapach. Wiedział, że jestem na jego tropie, na pewno to wiedział. Zwierzęta to czują, tak jak przeczuwają zbliżające się trzęsienie ziemi. A czymże innym dla niego byłem niż katastrofą przyrodniczą? Rzucił się do biegu: jego cztery nogi przeciwko moim dwóm. Nie miał żadnych szans. Goniłem go bezlitośnie, coraz bliżej i bliżej. Już nawet mogłem go ujrzeć, był to piękny, wielki jeleń. Był dobrym sprinterem, ale gęstwina spowalniała jego bieg. Ja nie zwracałem uwagi na gęstwinę, przenikałem przez nią niczym ryba poprzez wodę. Dopadłem do jego boku i nie było już nic, co mógłby uczynić. Zalał mnie pradawny, istniejący od zarania dziejów, genetycznie zakodowany zachwyt łowcy. Moje palce przebiły jego żebra, obaliłem go na ziemię. Wydał długi, bolesny odgłos, zanim wbiłem mu kły w szyję. Spragniony piłem jego krew niecierpliwie, łapczywie. Poczułem jak mnie wypełnia, upija, jak orgazm promieniuje na całe moje ciało. Ścisnąłem jego truchło mocno, tak jakbym chciał go odsączyć, wyssać do ostatniej słodkiej kropelki. Drżałem z podniecenia, gdy życie przetaczało się z jego żył wprost we mnie. Wypiłem go aż do dna. Pozostałem jeszcze przez chwilę, leżąc u boku tego martwego ciała, niczym czuły kochanek. Potem wstałem i poszedłem z powrotem do poidła. Co się stanie z martwym jeleniem, tego nie wiedziałem. Czy jego trupa zjedzą inne leśne zwierzęta, czy może zgnije, czy może ktoś je odnajdzie? W ogóle mnie to nie obchodziło.
Ubranie, rzecz jasna, jeszcze nie wyschło, ale przynajmniej prawie przestało już kapać. Nie, no, kłamię – było tak samo mokre jak w chwili, gdy je zostawiłem. Wziąłem to samo mydło i umyłem się w poidle. Zmyłem krew, błoto i zapach dziczyzny. Wyjąłem z worka wielką szmatę i wytarłem się. Potem wyjąłem inne ubranie. Było zakopcone i wymięte, ale na szczęście nie na tyle, by zwracać na siebie szczególną uwagę. Włożyłem je, na nogi wzułem stare tenisówki, mokre ubranie natomiast poskładałem i schowałem do worka. Wcześniej wyjąłem z niego nabity pistolet i jeszcze dwa magazynki pocisków. Pistolet wepchnąłem do kieszeni dżinsów, a pociski do kieszeni lekkiej kurtki, która znajdowała się wśród ubrań z worka. Ścieżką, która prowadzi do nasypu, wspiąłem się do torów i ruszyłem przed siebie. Do następnej stacji było mniej niż dwie godziny drogi. Pociągi jeżdżą często. Przed świtem będę już w innym mieście, na pewniejszym terenie.
• • •
– Marysiu, nie dokuczaj ludziom! – Matka podniosła wzrok sponad artykułu w gazecie o naciskach dyplomatycznych USA na Chorwację, wystąpieniu z sojuszu NATO i spekulacjach, jakoby tłem wszystkich tych nieporozumień były chorwackie źródła wody pitnej, aby upomnieć dziewczynkę, która skracała sobie podróż, wypytując o wszystko współpodróżnego.
Ich towarzysz podróży był przystojnym, trzydziestoparoletnim mężczyzną. Czarny garnitur, zaprasowane kanty w spodniach, krawat dobrany ze smakiem, dwie wielkie walizki. Uśmiechał się z sympatią do jedenastoletniej Marysi oraz jej pytań i wydawało się, że jego cierpliwość jest bezgraniczna. Przedwczesne zmarszczki na jego twarzy świadczyły o niespokojnym trybie życia, a wysoko podniesione kąciki ust, jakby starały się zamaskować wewnętrzną pustkę.
– Nie dokuczam, mamo! Prawda, proszę pana, że panu nie dokuczam? – protestowała dziewczynka.
– Oczywiście, że nie – odpowiedział pan, przezwyciężając znudzenie. – Niech się pani nie martwi, ta pani Marysia to niezwykle urocze dziecko.
– Tak, tak… Gdyby jeszcze nie trzeba jej było na siłę zmuszać do nauki…
– Mamo!
Pan się roześmiał, tym razem szczerze.
– Nie lubisz się uczyć?
Marysia zrobiła bardzo wyrazistą minę, a odpowiedziała jej mama:
– Tylko telewizja jej w głowie. Telewizja i DVD. I to, proszę pana, filmy grozy i horrory! – Zmarszczyła się z niesmakiem.
Marysia przekornie odfuknęła.
– No i co z tego? Kiedy mnie się to podoba!
– Ale kto to słyszał, żeby dziewczynka oglądała takie filmy?! – Mama wciąż się oburzała, a pan wciąż się grzecznie i roztropnie uśmiechał.
– Ale dlaczego nie? – broniła się Marysia.
– Przecież to jest straszne! Ta przemoc, te… potoki krwi… jak w ogóle ktoś może kręcić podobne filmy?
– Nie wiem, proszę pani. Ja nie oglądam takich filmów… wie pani, za bardzo się boję – przyznał się z lekkim uśmiechem pan.
– No niemożliwe. Pan kłamie! – śmiała się dziewczynka.
– Marysiu! Jak możesz mówić o panu, że pan kłamie? – Mama wytrzeszczała szeroko oczy.
– Ale jak można się bać filmu?
– Ja się nie boję filmów, ale tych potworów – wyznał w zaufaniu nieznajomy, ściszając głos.
– E tam! Przecież te potwory nie istnieją naprawdę! To jest tylko na filmie!
– No nie wiem… ja je widziałem.
– Kłamie pan!
– Marysiu!
1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Młot na wampiry
— Karina Murawko-Wiśniewska

Wykonawcy Bożego Zamysłu
— Zoran Krušvar

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.