WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Chindi |
Tytuł oryginalny | Chindi |
Data wydania | 26 maja 2010 |
Autor | Jack McDevitt |
Przekład | Jolanta Pers |
Wydawca | Solaris |
Cykl | Akademia |
ISBN | 978-83-7590-051-4 |
Format | 700s. |
Gatunek | fantastyka |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
ChindiJack McDevitt
Jack McDevittChindiUsunięto im napędy, wzmocniono kadłuby i wyremontowano układy chłodzenia. Połączono je ogromnymi rurami, a kadłuby pokryła cała plątanina czujników, anten, wykrywaczy cząstek, przekaźników. Na kadłubie „Nakagumy” nadal widniał dumny napis „Akademia Nauki i Techniki”. Zaś blisko miejsca, gdzie na powierzchni „Harbingera” było widać emblemat Akademii, widniał też zwój i oliwna lampka, znak Światowej Rady Ziemi. W normalnych warunkach przekazałaby sterowanie Billowi, który lubił cumować, a przynajmniej tak twierdził. Czujniki jednak nie działały, więc przełączyła sterowanie na ręczne. W kadłubie „Nakagumy”, który był największy ze wszystkich trzech statków wycięto znaczną część, by zrobić miejsce na doki cumownicze przylatujących statków. Dopasowała orbitę, zrównała prędkość i zbliżyła się. Migało kilka rzędów świateł naprowadzających, pomagał jej też kontroler. Przy wyłączonej automatyce cumowanie przebiegało w sposób dość prymitywny. – Kilka stopni na bakburtę. Odsuń się trochę. Doskonale. Teraz do przodu. – Doskonale sobie radzisz – odezwał się Bill. SI nie miały okazywać sarkazmu, ale Billowi się to zdarzało. – Dziękuję ci – rzekła. Pokonała łatwo wrota prowadzące do wnętrza „Nakagumy” i zacumowała w doku. – Przełącz w tryb spoczynkowy – poleciła. SI potwierdziła przyjęcie polecenia. Silniki zostały wyłączone, a statek przełączony w tryb minimalnego zużycia energii. Z doku wysunął się rękaw i został przymocowany do śluzy statku. Hutch sprawdziła, czy mundur dobrze na niej leży, otworzyła właz i wmaszerowała do stacji. Dimenna już na nią czekał. Nie patrzył na nią, jakby jej tam nie było. – Nie mamy czasu – powiedział. Hutch musiała wymienić uszkodzone oprzyrządowanie. Pasażerowie już przybyli. Głównie kobiety i dzieci. Nieśli ze sobą bagaże. Młodsze dzieci trzymały zabawki, modele statków, piłki, lalki. Na zewnątrz dwóch techników w skafandrach podbiegło wzdłuż płaszcza doku i podpięło węże z paliwem. Hutch cofnęła się, żeby wpuścić pasażerów na pokład. Pozostali, mężowie, przyjaciele, pewnie ojcowie, stłoczyli się na galerii obserwacyjnej. Jedna z kobiet odepchnęła od siebie dziecko, jasnowłosego chłopca, który miał jakieś sześć lat. Po policzkach ciekły jej łzy. Dała Hutch gestem do zrozumienia, że ma zabrać dziecko i zwróciła się do Dimenny. – Nie zostawię go – powiedziała o kimś, kogo tam nie było. – Niech ktoś leci za mnie. – Mandy – rzekł dyrektor. – Ma na imię Jay – zwróciła się do Hutch Mandy. Przytuliła chłopca, płacząc coraz bardziej, a potem odeszła, przepychając się pośród tych, którzy próbowali dostać się na pokład. – Postanowiliśmy, że nie będziemy przeciążać statku – oznajmił Dimenna. – Niektórzy z nas zostają. – To nie jest sposób… Uniósł rękę. To już postanowione. – Jej mąż jest szefem działu. W tej chwili Hutch poczuła, jak bardzo nienawidzi Barbera: było to najsilniejsze uczucie, jakiego doznała w życiu. Marzyła o zabiciu go. – Znajdę kogoś, kto ją zastąpi – oznajmił chłodno Dimenna. – Jak naprawdę ma pani zamiar to zorganizować? Dwadzieścia pięć osób zgodziło się zostać na ochotnika. Tyle wystarczy? Czy to rozsądna liczba? Czy może pani zabrać jeszcze kilka osób nie narażając wszystkich na niebezpieczeństwo? To był najstraszniejszy moment jej życia. – Nie musimy tego robić w ten sposób. Możemy zabrać wszystkich i… – Taką decyzję podjęliśmy. Rzecz jasna miał rację. Gdyby zabrać wszystkich na pokład „Wildside”, obciążyliby statek dodatkową masą zmniejszając jego przyspieszenie, zużywali powietrze, stworzyliby zagrożenie dla innych i pewnie i tak by zginęli – chyba, że nastąpiłby cud. Gdyby zostali, przynajmniej przebywali w miejscu, do którego mógłby dotrzeć jakiś inny statek. Szansa była niewielka, ale zawsze jakaś. – Hutch – odezwał się Bill – powinnaś się zająć paroma rzeczami, zanim wyruszymy. Świat zakołysał się wokół niej, odwróciła wzrok od Dimenny i zobaczyła ludzi tłoczących się w śluzie, dzieci pytające, dlaczego ojciec nie leci z nimi, zrozpaczone twarze na galerii. – Hutch! – Bill prawie krzyczał – Musimy naprawić osprzęt. Mamy bardzo mało czasu. Ledwo go słyszała. Dimenna stał przed nią jak sędzia. I właśnie tę chwilę wybrał na przyjście z ratunkiem Preacher Brawley. Sygnał z „Kondora” mógł zostać odebrany wcześniej, gdyby ktokolwiek z techników był na stanowisku. Bill odebrał go i natychmiast rozpoznał. – Hutch – powiedział – mam dobre wieści. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krzywa wznosząca
— Michał Kubalski
„Mary Celeste” w kosmosie
— Michał Kubalski
Rejs do przyszłości, czyli Pana książka pozbawiła mnie posiłku
— Michał Kubalski