Mroczne wampiry nie noszą bielizny albo czemu napięcie chędoży się w krzakach [Sherrilyn Kenyon „Objęcia nocy”, Sherrilyn Kenyon „Taniec z diabłem” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Anna Kańtoch Właściwie moje recenzje „Bractwa Czarnego Sztyletu” mogą się równie dobrze odnosić do cyklu Sherrilyn Kenyon, obie serie bowiem pisane są według identycznego schematu. Na przykład w obu cyklach przestrzegana jest zasada: jedna książka = jeden związek, dzięki czemu kolejne pozycje można czytać jako osobne całości. Ja z serii „Mroczny Łowca” przeczytałam „Objęcia nocy” (część druga) oraz „Taniec z diabłem” (część trzecia) – i problemów ze zrozumieniem nie miałam, za to do zachwytu było mi daleko…
Anna KańtochMroczne wampiry nie noszą bielizny albo czemu napięcie chędoży się w krzakach [Sherrilyn Kenyon „Objęcia nocy”, Sherrilyn Kenyon „Taniec z diabłem” - recenzja]Właściwie moje recenzje „Bractwa Czarnego Sztyletu” mogą się równie dobrze odnosić do cyklu Sherrilyn Kenyon, obie serie bowiem pisane są według identycznego schematu. Na przykład w obu cyklach przestrzegana jest zasada: jedna książka = jeden związek, dzięki czemu kolejne pozycje można czytać jako osobne całości. Ja z serii „Mroczny Łowca” przeczytałam „Objęcia nocy” (część druga) oraz „Taniec z diabłem” (część trzecia) – i problemów ze zrozumieniem nie miałam, za to do zachwytu było mi daleko…
Sherrilyn Kenyon ‹Objęcia nocy›U obu pań mamy także grupę elitarnych, liczących sobie setki czy tysiące lat, zwampirzonych 1) i cudownie pięknych wojowników, którzy z takich czy innych powodów nie powinni się z kobietami wiązać. I u obu autorek, rzecz jasna, mroczni panowie znajdują swoje drugie połówki, by w ich słodkich ramionach zmienić się w maślanookich misiaczków. Aż się chce zastanowić, kto tu od kogo ściągał… Cóż, to chyba najciekawsze pytanie, bo reszta niewarta jest zainteresowania. Wyobraźcie sobie bowiem fabułę o oczko tylko lepszą niż w przeciętnym pornosie, takim, w którym przystojnemu hydraulikowi otwiera drzwi ponętna pani domu w bieliźnie. W „Objęciach nocy” chodzi co prawda nie o naprawę cieknącego kranu, a o ratowanie świata, ale nie ma to najmniejszego znaczenia, bo nikogo (włącznie z autorką) to ratowanie nie obchodzi – i tak wszyscy wiedzą, że najważniejszy jest seks. Wyobraźcie też sobie bohaterkę, która powinna być „ekscentryczną artystką”, a która zachowuje się jak kompletna kretynka, rewelacje w rodzaju faktu, że wampiry nie noszą bielizny (gacie są za mało sexy czy jak?) i skórzane spodnie zakładają na goły zadek oraz celtyckiego wojownika zachwycającego się tym, że jego wybranka jest bardzo oryginalna, bo potrafi zmieniać nagle temat rozmowy (Drogie Bravo! Też tak umiem. Czy to znaczy, że zakocha się we mnie wampir?). Ach, i jeszcze humor polegający na tym, że pozbawiony odzieży, twardy i mroczny facet zmuszony jest owinąć się różowym ręczniczkiem – bardzo zabawne, prawda? I moja ulubiona scena: on ratuje ją przed gwałtem (klasyka), a potem pada ranny i nieprzytomny, ona zaś zabiera go do domu i… opatruje? czułą dłonią ściera pot i krew? Nie, oczywiście, że nie. Po prostu rozbiera gościa i gapi się na niego, śliniąc się i oblizując (dosłownie, to nie jest żadna metafora), a kiedy delikwent nieco odżyje, rzuca się z łapami obmacać towar, co wypisz-wymaluj wygląda jak zachowanie wygłodzonego kanibala na widok tłustego misjonarza… Dodajmy do tego jeszcze wykorzystanie mitologii sprowadzające się do wrzucenia wszystkich bogów i magicznych istot do jednego worka bez ładu i składu, pretensjonalny, niesamowicie kiczowaty (zwłaszcza w scenach erotycznych) styl – i voilà, otrzymujemy dzieło pod tytułem „Objęcia nocy”. Sherrilyn Kenyon ‹Taniec z diabłem›„Taniec z diabłem” nie wypada wcale lepiej, choć przynajmniej punkt wyjścia jest tu ciekawszy. I tak Zarek, najbardziej niebezpieczny z Mrocznych Łowców, dziki i nieufny, ma zostać osądzony przez znaną z surowości nimfę Astrid. Oczywiście ona zachwyci się jego cudownym ciałem ze szczególnym uwzględnieniem pupy (pupa w zestawieniu z twardym, nie dbającym o nic wojownikiem doprowadziła mnie do głośnego rechotu), a on w głębi duszy okaże się słodkim emowampirkiem, bo przecież jego niegrzeczne zachowanie wynikało tylko z tego, że tak dużo w życiu przeszedł i… Zaraz… zaraz… czy ja tego już wcześniej nie czytałam? Fabuła „Tańca z diabłem” do złudzenia przypomina tę z „Wiecznej miłości” J. R. Ward. W obu książkach bohaterami są wampiry po traumatycznych przejściach, które uczyniły z nich nieprzewidywalnych i okrutnych zabójców, obaj panowie nie lubią, żeby ich dotykać, i obaj byli niegdyś niewolnikami, co odcisnęło piętno na ich psychice… Na tym etapie zaczęłam się zastanawiać, czy Sherrilyn Kenyon i J.R. Ward to nie jest przypadkiem jedna osoba, która pod dwoma różnymi nazwiskami wałkuje te same pomysły, ale nie, jednak nie. Zresztą mniejsza z tym, nawet jeśli jedna z pań, hmm… inspirowała się twórczością drugiej, niewiele to zmienia, nie o nowatorstwo przecież tu chodzi. Intryguje mnie za to coś innego – bo czy tylko ja uważam, że prowadzenie fabuły tak, jak robią to obie autorki, to strzał w stopę? Weźmy taki „Taniec z diabłem” – on: dziki i nieufny wojownik, ona: surowa sędzia, która z racji swojej pozycji powinna zachować obiektywizm, ale nie bardzo potrafi… Mniejsza już o sensowność tak zawiązanej akcji, oryginalność czy jej brak. Ale napięcie powinno tu być, prawda? Powinno narastać powoli, tak żeby czytelnik obgryzał palce, czekając na moment, kiedy oni wreszcie TO zrobią. Jednak obie pisarki mają zwyczaj od samego początku walić czytelnika między oczy scenami erotycznymi. I tak on przy pierwszym spotkaniu zastanawia się, jakby to było w nią wejść, ona zaś rozbiera go wzrokiem… A ponieważ, jak wiadomo po lekturze „Lodu” 2), seks wyobrażony w najdrobniejszych szczegółach nie różni się od seksu realnego, związek dwojga bohaterów można w tym momencie właściwie uznać za skonsumowany, napięcie erotyczne idzie się, nomen, omen chędożyć w krzakach, a dalsze czytanie „dzieła” mija się z celem. Czy tylko ja tak to widzę? Cóż, sądząc po niezwykłej popularności obu cykli, jestem chyba wyjątkiem, jednak – popularność czy nie – pozwolę sobie pozostać przy swoim zdaniu i uznać powieści Kenyon za najgorszy chłam, jaki zdarzyło mi się czytać. 1) Dla ścisłości Mroczni Łowcy to „niezupełnie wampiry”, jak mówi jedna z postaci, mają oni jednak tak dużo cech krwiopijców, że dla ułatwienia pozwolę sobie nazywać ich wampirami.
2) Jacka Dukaja oficjalnie przepraszam za to, że jego „Lód” znalazł się w jednym towarzystwie z tworami pani Kenyon.
|
a gdzie miał chodzić - do wychodka? no proszę cię...