Jeśli diablo kontrowersyjny piłkarz decyduje się na wydanie biografii, można oczekiwać skandalizowania i ostrych sądów. Tymczasem "Ja, Ibra" okazuje się zaskakująco uładzona i - z nielicznymi wyjątkami - pozbawiona zadziorności.
On
[David Lagercrantz, Zlatan Ibrahimović „Ja, Ibra” - recenzja]
Jeśli diablo kontrowersyjny piłkarz decyduje się na wydanie biografii, można oczekiwać skandalizowania i ostrych sądów. Tymczasem "Ja, Ibra" okazuje się zaskakująco uładzona i - z nielicznymi wyjątkami - pozbawiona zadziorności.
David Lagercrantz, Zlatan Ibrahimović
‹Ja, Ibra›
Ciężko o fana futbolu, który nigdy nie zetknąłby się z nazwiskiem Ibrahimović. Napastnik reprezentacji Szwecji uchodzi za jednego z największych, jeśli nie największego stylistę współczesnego futbolu. Od początku swojej kariery przedkładał piękno gry nad końcowy wynik, co miało swoje przełożenie na statystyki – imponował w każdym klubie, w jakim występował, ale w swoich pierwszych zespołach nie zdobywał tylu bramek, ilu od niego oczekiwano. Finezję ze skutecznością połączył dopiero w późniejszym okresie, ale mimo statusu megagwiazdy u schyłku kariery pozostaje postacią niespełnioną. Jego drużyny zdobywały wprawdzie mistrzostwa seryjnie, jednak w pucharach zawodziły. A dwie z nich – Inter i Barcelona – wygrywały prestiżową Ligę Mistrzów tuż po tym, jak Ibra je opuszczał. Czy może być coś gorszego dla piłkarza z równie wybujałym ego?
Narcyzm i zupełny brak dystansu do siebie to dwie cechy charakteru zdecydowanie wybijające się na pierwszy plan tej książki. Przesłanie Ibrahimovicia jest proste: jestem najlepszy i ja tu dowodzę, a inni powinni się do tego dostosować. Lektura biografii (podyktowanej Davidowi Lagencrantzowi) nasuwa wręcz pytanie o to, jakim cudem jej bohater wybrał sport zespołowy, w którym jest zależny od trenera i biegających razem z nim dziesięciu kolegów. A także o to, w jaki sposób to wytrzymuje. Choć trzeba przyznać, że bardzo często jednak nie wytrzymuje i pokazuje swoją gorszą stronę – Zlatana zdenerwowanego, potrafiącego poczęstować soczystym kopniakiem kumpla z drużyny.
Wszystkie swoje wybryki Ibrahimović stara się jakoś tłumaczyć. Często przewija się myśl pt. „jestem rozzłoszczony, więc lepiej nie wchodźcie mi w drogę, bo konsekwencje mojego wybuchu będą wyłącznie waszą winą”. Pewnym usprawiedliwieniem ma być zapewne również jego pochodzenie – wychował się w niezbyt ciekawej okolicy, do tego w rozbitej rodzinie. Bywało, że głodował, w lodówce ojca najczęściej widywał piwo (dlatego był tym, który w klubowej stołówce najadał się na zapas, nie wiedząc nigdy, co czeka go w domu). A kiedy jako dzieciakowi ukradziono mu rower, sam zaczął je kraść wręcz nałogowo.
„Ja, Ibra” odpowiada również o uzależnieniu jako czymś, czego wielu profesjonalnych piłkarzy potrzebuje obok futbolu. Niektórzy sięgają po alkohol, inni wciągają się w hazard czy narkotyki. Na ich tle Zlatan wygląda mimo wszystko dość grzecznie – zarywanie nocy przy Xboksie z pewnością jest mniej szkodliwe, niż upijanie się w barach, a zamiłowanie do sportowych aut nie musi (choć może) skończyć się równie tragicznie, co regularnie przyjmowana heroina.
Sposób prowadzenia narracji w tej książce przypomina snucie opowieści przy kuflu piwa. Ibrahimović prowadzi czytelnika przez kolejne etapy swojego życia. Nie nudzi, ale i nie porywa. Opiniami o innych zawodnikach raczy dość rzadko, praktycznie nie wspomina o taktyce i sposobie pracy trenerów, z którymi współpracuje. Z jednym wyjątkiem – gdy byłego trenera Barcelony, Pepa Guardiolę (uznawanego za jednego z najlepszych na świecie), nazywa człowiekiem bez naturalnego autorytetu i prawdziwej charyzmy. Oskarża go o to, że się od niego odwrócił i zmienił system gry na prośbę innego gracza, któremu nie spodobało się, że Ibra zdobywa więcej bramek od niego (tu oczywiście mowa o Lionelu Messim). A całą katalońską ekipę mianuje „tresowanymi pieskami” – grzecznymi i potulnymi, co jest zupełnym przeciwieństwem Zlatana („muszę być wściekły, żeby grać dobrze”). I ta opowieść o niedopasowaniu to jedyne naprawdę kontrowersyjne fragmenty książki, uderzające w konsekwentnie budowany mit obecnej Barcelony jako najlepszej drużyny wszech czasów.
Najciekawsze w tej biografii są jednak te momenty, gdy Ibrahimović zdradza kulisy kuchni transferowej, opisując sztuczki stosowane przez piłkarzy, ich agentów, a także klubowych włodarzy. Również tutaj Ibra nie daje się poznać z najlepszej strony, pokazując siebie jako wymuszającego przejście do innej drużyny szantażem. Z tym obrazem buńczucznego na boisku i poza nim egocentryka kontrastują jedynie nieliczne ustępy poświęcone rodzinie – jak ten, w którym hardy zawodnik ucieka ze szpitala w momencie, gdy jego synek jest operowany.
Ta książka potrafi zirytować. Prowadzona z perspektywy człowieka uważającego, że bycie „bad guyem” to jego przeznaczenie i jednocześnie memento dla wszystkich, którzy nieopatrznie wejdą mu w drogę. Spotkałem się z recenzjami, których autorzy z gracją pędzącego do wodopoju słonia odkrywali w Ibrahimoviciu skromnego chłopca. Cóż, czasami słonie bywają ślepe – ego Zlatana z trudem zmieściło się na tych kilkuset stronach, a pewnie jeszcze sporo go zostało. Inna rzecz, że biografia stanowi też sporą wartość zwłaszcza dla fanów współczesnego futbolu. Czytamy w niej o wydarzeniach z historii najnowszej, śledząc je z perspektywy wprawdzie dość skrajnej, ale jednak zanurzonej w piłkarskim świecie po sam czubek głowy (a to nie byle co – Ibra ma prawie dwa metry wzrostu). I choć literacko rzecz jest mocno przeciętna, to na tle ubogiego rynku przekładów tytułów sportowych prezentuje się na tyle zachęcająco, że z czystym sumieniem można ją polecić każdemu, kto chce poczytać o kulisach europejskiego futbolu, nie zrażając się przy tym, że opowiada o nich persona umiarkowanie sympatyczna.