Książka jest bardzo spójna – każda z pojawiających się postaci ma duże znaczenie, wątki łączą się w czasem zaskakującą całość. Kompozycja jest przemyślana, każdy z rozdziałów stanowi kolejny krok do poznania i do wyjaśnienia zagadki. Widać – obecne również w „Przewodniku stada” – zamiłowanie do skrupulatnego układania układanki z elementów, które do czasu wykorzystania leżą w odpowiednim miejscu przepastnego archiwum faktów, wspomnień i historii naszej rzeczywistości. I niech nie przeraża objętość – 900 stron to nawet trochę zbyt mało, żeby wejść w świat szpitala.
Poza linią życia
[Connie Willis „Przejście” - recenzja]
Książka jest bardzo spójna – każda z pojawiających się postaci ma duże znaczenie, wątki łączą się w czasem zaskakującą całość. Kompozycja jest przemyślana, każdy z rozdziałów stanowi kolejny krok do poznania i do wyjaśnienia zagadki. Widać – obecne również w „Przewodniku stada” – zamiłowanie do skrupulatnego układania układanki z elementów, które do czasu wykorzystania leżą w odpowiednim miejscu przepastnego archiwum faktów, wspomnień i historii naszej rzeczywistości. I niech nie przeraża objętość – 900 stron to nawet trochę zbyt mało, żeby wejść w świat szpitala.
Śmierć fascynuje ludzi od zawsze – zajmuje się nią i religia, i nauka. Nie jest to dziwne, bo jakoś trzeba osłabić ten strach, że jednego dnia człowiek jest, a drugiego już nie – czy to przez wiarę, że w momencie śmierci coś czeka po drugiej stronie, czy przez próby naukowego poznania tego zjawiska.
Motyw śmierci w książkach Connie Willis pojawił się już w świetnej „Księdze Sądu Ostatecznego”, gdzie autorka pokazała ludzi dwóch światów podczas epidemii. Akcent jednak położony był bardziej na kwestie etyki czy humanizmu niż na medycynę.
W równie doskonale napisanym „Przejściu” Connie Willis w zasadzie nie rusza się ze szpitala Miłosierdzia Bożego, w którym doktor Joanna Lander, psycholog kognitywny, od kilku lat bada tajemnicę śmierci klinicznej. Na podstawie niezliczonych wywiadów z ludźmi, którzy podczas reanimacji przez chwilę byli po „tamtej” stronie, usiłuje ustalić jakieś cechy wspólne wizji (a może nie wizji?). Zadanie to jest o tyle utrudnione, że większość pacjentów niczego nie pamięta ze swoich doświadczeń granicznych, niektórzy konfabulują, a inni nie wracają mimo wysiłków lekarzy. Nie jest to wdzięczny materiał badawczy, zwłaszcza że w szpitalu działa również doktor Mandrake, autor bestsellerowej książki o śmierci klinicznej, który dostarcza pacjentom materiału do w zasadzie gotowych relacji, dziwnie pokrywających się z tymi opisanymi przez niego.
Joanna rozpoczyna współpracę z obiecującym neurologiem, doktorem Richardem Wrightem (przez jej przyjaciółkę Viele zwanym „doktorem Right”), który w analizie biochemicznej aktywności mózgu podczas śmierci klinicznej usiłuje znaleźć coś, co pomoże skuteczniej reanimować umierających ludzi. Niestety, projekt Richarda, polegający na wprowadzaniu pacjentów za pomocą odpowiednich leków w stan odpowiadający śmierci klinicznej, napotyka na trudności w związku z krótkim terminem zaprezentowania wyników komisji oraz brakiem odpowiednich ochotników. Aby go uratować (projekt może pomóc utrzymać przy życiu ludzi oczekujących na transplantację – m.in. dzielną dziewczynkę Maisie, która od długiego czasu nie opuszcza szpitala i jest na granicy śmierci), Joanna zgłasza się do udziału w eksperymencie nie tylko jako widz i analizator relacji, ale jako obiekt. Efekty eksperymentu są zaskakujace – Joanna przeżywa powtarzalne doświadczenia graniczne, które wydają się mieć bardzo konkretne znaczenie. Każdy miewał chyba denerwujące uczucie, że rozwiązanie problemu czy pytania jest oczywiste, że wystarczy pociągnąć za jeden koniec nitki, żeby kłębek problemu się rozwinął. Tak właśnie autorka prowadzi swoją bohaterkę. Do rozwiązania, które pomimo fantastycznych wrażeń opiera się na ściśle medycznych podstawach.
Książka jest bardzo spójna – każda z pojawiających się postaci ma duże znaczenie, wątki łączą się w czasem zaskakującą całość. Kompozycja jest przemyślana, każdy z rozdziałów stanowi kolejny krok do poznania i do wyjaśnienia zagadki. Widać – obecne również w „Przewodniku stada” – zamiłowanie do skrupulatnego układania układanki z elementów, które do czasu wykorzystania leżą w odpowiednim miejscu przepastnego archiwum faktów, wspomnień i historii naszej rzeczywistości. I niech nie przeraża objętość – 900 stron to nawet trochę zbyt mało, żeby wejść w świat szpitala.
Mimo iż akcja prawie w całości dzieje się w szpitalu (poza krótkimi wyjazdami Joanny i doktora Wrighta na spotkania z trudniej osiągalnymi rozmówcami), nie jest monotonna. Szpital jest wielopiętrowym molochem pełnym korytarzy, wind, chwilowo nieczynnych przejść, przez co poruszanie się po nim przypomina przejście przez labirynt. Ciągle nieczynny bufet, czyhający za każdym rogiem pan Mandrake ze swoimi rewelacjami albo pacjenci z długimi, acz niezbyt przydatnymi historiami, niebezpieczni narkomani na oddziale nagłych wypadków, gdzie pracuje przyjaciółka Joanny, sprawiają, iż w zasadzie zwyczajna i nudna papierkowa praca psychologa przypomina niebezpieczny rajd przez najeżoną niebezpieczeństwami trasę. Życie bohaterów jest przedstawione dosyć jednostronnie, ale to raczej konsekwencja tego, że praca stanowi dla nich esencję wszystkiego.
Zawsze przy czytaniu takich opowieści mam uczucie poznania czegoś niedostępnego, nieosiągalnego do tej pory. I przy lekturze książek tej autorki cierpię na brak czasu nie pozwalający na nieprzerwaną lekturę.