Gdyby Michaił Szyszkin urodził się jakieś trzysta lat temu, być może z listy dzisiejszych lektur szkolnych wyparłby Woltera lub Diderota. Urodził się jednak nie tak dawno, bo w roku 1961. Tym cenniejszym nabytkiem powinny być dla współczesnego czytelnika „Nie dochodzą tylko listy nienapisane”.
Lekcja interpunkcji
[Michaił Szyszkin „Nie dochodzą tylko listy nienapisane” - recenzja]
Gdyby Michaił Szyszkin urodził się jakieś trzysta lat temu, być może z listy dzisiejszych lektur szkolnych wyparłby Woltera lub Diderota. Urodził się jednak nie tak dawno, bo w roku 1961. Tym cenniejszym nabytkiem powinny być dla współczesnego czytelnika „Nie dochodzą tylko listy nienapisane”.
Michaił Szyszkin
‹Nie dochodzą tylko listy nienapisane›
Epoka, w której obecnie żyjemy, odzwyczaiła nas od pisania tradycyjnych listów, o czym świadczy nawet niniejsze zdanie – dziś, jeśli do słowa „list” nie dodamy również przymiotnika „tradycyjny”, wielu naszych rozmówców uzna prędzej, że chodzi o maila, niż zapisaną atramentem kartkę papieru. Odzwyczajamy się również, o czym świadczą kolejne badania, od formy powieściowej. Nawet jeśli nie czytamy mniej, to gros naszych lektur stanowią przeczesane szybko wzrokiem internetowe newsy, w najlepszym razie dłuższe artykuły (w najgorszym – same ich nagłówki). Sięgając po formę powieści epistolarnej Michaił Szyszkin zmierzył się z oboma powyższymi „odzwyczajeniami”. Pod jego piórem nieco zapomniany już gatunek nabrał aktualności, w dodatku proza rosyjskiego twórcy imponuje głębią i pokazuje, jak wielkie możliwości tkwią ciągle w tego rodzaju literaturze.
Założenia powieści i sposób prowadzenia narracji są bardzo proste – dwójkę zakochanych rozdziela wojna, on idzie na front, ona, rzecz jasna, zostaje. Jednak z brutalną rzeczywistością zmierzą się oboje, tragizmowi śmierci i wojny zostanie przeciwstawiony tragizm życia: nie tylko tęsknota za ukochanym, również problemy rodzinne, choroby bliskich, próby odnalezienia się w nowych realiach. Wątek miłosny jest tu punktem wyjścia, ale dość szybko schodzi na dalszy plan, stając się pretekstem do snucia dwóch równoległych opowieści. Zresztą, jak pisze w jednym z pierwszych listów Sasza, „Wszystkie książki nie są wcale o miłości. Udają tylko, że są o miłości, żeby zaciekawić. A w gruncie rzeczy są o śmierci”.
Tej śmierci jest u Szyszkina dużo, co zaskakujące, bardziej porusza ona w listach ze świata odgrodzonego od wojny. Śmierć najbliższych skłania bohaterkę do namysłu, poszukiwania sensu w tym może najważniejszym z ludzkich doświadczeń. Sasza będzie próbowała odnaleźć go w rozmowach, obcowaniu z umierającymi, potem w przedmiotach, które po sobie zostawili – również dziennikach, czyli kolejnych listach „napisanych”. Tutaj przestaje liczyć się fakt dotarcia przekazu do odbiorcy, pisanie okazuje się formą docierania do prawdy. Jeśli, jak chce Sasza, „wszystko na świecie jest zrymowane ze wszystkim na świecie”, a w dodatku „rymy te istniały od zawsze”, to niczego nowego nie wymyślimy, możemy tylko opowiadać nasze historie i liczyć, że w tym, co z tego opowiadania powstanie, zobaczymy choć namiastkę sensu.
Wydaje się, że przesłanie Szyszkina zmierza ku szukaniu tego sensu w rodzinie. Jest ona, znowu wedle słów Saszy, umiejętnością życia w piekle i ukrywania tego dla dobra dzieci. „Piekieł” mamy w tej powieści więcej – to piekło wojny, piekło życia z nowotworem, piekło kolejnych związków, utraconych, ale i narodzonych dzieci. Najmocniej w tej narracji uderza wspomniany już fakt równoległego biegnięcia dwóch ścieżek. Przy podobnych opowieściach spodziewamy się raczej uporczywych prób doprowadzenia do ich przecięcia się. W „Nie dochodzą…” zostajemy postawieni przed sytuacją odmienną: zapewnienia o miłości i tęsknocie zapełniają tylko pierwszą linijkę korespondencji. Kolejne są już zapisem życia pojedynczego.
Pozostaje jeszcze pytanie o czas trwania tego życia. Tłem historycznym jest tu powstanie bokserów w Chinach z przełomu XIX i XX wieku. Trwało ono niespełna dwa lata, ale ten okres w powieści wydaje się rozciągnięty o wiele bardziej. Teraźniejszość miesza się z przeszłością, nie do końca wiadomo, co należy do współczesności bohaterów, a co zostawili już za sobą i przywołują to tylko we wspomnieniach. Sposób posługiwania się czasem, zwłaszcza w odniesieniu do historii żołnierza, daje posmak realizmu magicznego, jakby listy z frontu zaczynały żyć osobnym żywotem, dopasowując się do rzeczywistości, w jakiej trwa Sasza.
Wydane kilka lat temu i przetłumaczone właśnie na polski „Nie dochodzą tylko listy nienapisane” są jedną z bardziej krzepiących powieści, jakie miałem okazję przeczytać. Nie chodzi jednak o ich tematykę, a sposób jej podania. Proza Szyszkina krzepi, bo przywraca wiarę w literaturę – jest w niej wyczuwalna podskórnie prawda, jest pozornie prosty, ale niesamowicie plastyczny język, okazujący się znakomitym nośnikiem metaforyki. Jest również sporo miejsca dla czytelnika, który może śladem bohaterki spróbować trudnej sztuki stawiania przecinków – jak w powtarzającym się zdaniu „karać śmiercią nie wolno ułaskawiać”. Ta swoista lekcja interpunkcji jest może najważniejszym z problemów, przed jakimi stają bohaterowie nie tylko tej książki.