Mecze rozpoczynającego się właśnie mundialu będzie można u nas oglądać, ze względu na różnicę czasu, wieczorami oraz nocami. Co bardziej przewidujący kibice mogliby zapytać: to co robić przez resztę doby?! Odpowiedź jest prosta – czytać, bo tym razem jest co. „Kopalnia. Sztuka futbolu” przynosi zestaw tekstów zaspokajający futbolowy głód w stopniu porównywalnym do czerwcowej imprezy.
Okładki są przereklamowane
[„Kopalnia - sztuka futbolu” - recenzja]
Mecze rozpoczynającego się właśnie mundialu będzie można u nas oglądać, ze względu na różnicę czasu, wieczorami oraz nocami. Co bardziej przewidujący kibice mogliby zapytać: to co robić przez resztę doby?! Odpowiedź jest prosta – czytać, bo tym razem jest co. „Kopalnia. Sztuka futbolu” przynosi zestaw tekstów zaspokajający futbolowy głód w stopniu porównywalnym do czerwcowej imprezy.
‹Kopalnia - sztuka futbolu›
Przy okazji mundialu popularne stają się zestawienia najlepszych/najdroższych „jedenastek”, których autorzy próbują dokonać rzeczy niemożliwej – zredukować kilkudziesięciu znakomitych piłkarzy do zaledwie 11 nazwisk. Na szczęście twórcy przedmiotu niniejszej recenzji nie musieli posługiwać się tak sztywnym schematem, w efekcie czego do „Sztuki futbolu” przyłożyło swoje ręce oraz klawiatury zatrzęsienie dziennikarzy, blogerów i pisarzy. Nie przyjęli jednakowej taktyki, poróżnili się mocno w kwestii stylu, zagrali za to do jednej bramki w sprawie najistotniejszej – opowiedzenia o tym, co związane z największą międzypaństwową imprezą piłkarską, a co uznali za ważne i na opis zasługujące.
Takie okazały się zarówno historie świeże (choć będące tu w mniejszości), jak i te sprzed kilkudziesięciu lat. Zastanawiający, choć domagający się rozwinięcia jest tekst Pawła Czado o Polakach grających dla reprezentacji Niemiec, gdzie cofamy się wręcz do pierwszych dekad XX wieku. Podejście historyczne kontynuują Marek Wawrzynowski w opowieści o mało u nas znanej algierskiej rewolucji z połowy zeszłego stulecia czy Leszek Jarosz z przypomnieniem mundialu z 1934 roku, kiedy to zwyczajowa statuetka dla zwycięzców musiała tym razem pozostać w cieniu trofeum okazalszego – pucharu z sylwetkami piłkarzy na tle faszystowskiego godła, wręczanego przez Benito Mussoliniego. Przykładów na związki piłki z polityką jest tu w ogóle sporo, ale to akurat naturalne: tak, jak niektórzy chcą widzieć w futbolu narzędzie do opisu świata, tak przywódcy państw chętnie widzieli w nim kolejne narzędzie do sterowania społeczeństwem.
Takie zapędy, choć wobec o wiele mniejszej (bo ledwie dwudziestoparoosobowej) grupy, miał bohater reportażu Piotra Żelaznego. Sycący i wyczerpujący tekst opowiada o tym, czemu w 1978 roku nie zostaliśmy mistrzami świata, a tak naprawdę o tym, jakim trenerem oraz człowiekiem był i jest Jacek Gmoch. Autorowi udało się dotrzeć do istotnych dla opowieści nazwisk, dzięki czemu historia imponuje nie tylko formą, ale też zawartością i stanowi chyba najbliższy ideałowi dziennikarstwa sportowego wyimek całej publikacji, udanie zachowując równowagę między anegdotą i literackością a przejrzystością znamionującą dobry warsztat.
O tym, że podobne wyważenie proporcji nie jest rzeczą prostą, świadczyć mogą choćby „Wielkie sny maluczkich” braci Nosalów, czyli rozdział o małych reprezentacjach pokroju Zairu czy Jamajki, które z mniejszym lub większym udziałem przypadku swój występ na mundialu zaliczyły. Tekst to efektowny, ale też efekciarski, a skrzące się nieustannie anegdotki nie dają czytelnikowi chwili oddechu. Do mniej udanych fragmentów książki należy zaliczyć jeszcze „Magię Gwiazdek” Stefana Szczepłka, której autor miał jak się zdaje zamiar napisania o reprezentacji Brazylii, ale w którymś momencie stwierdził, że woli napisać o sobie (niestety stwierdzenie miało miejsce jeszcze przed pierwszym gwizdkiem, tj. zdaniem).
Żeby wymienić wszystkie słabsze momenty „Sztuki futbolu” więcej miejsca już nie potrzeba – rzecz to zdecydowanie udana, imponująca rozmachem nie tylko tematycznym, ale przede wszystkim personalnym. Wydawcy udało się zaprosić do współpracy reprezentantów przeróżnych mediów, freelancerów, twórców sportowej blogosfery. Powstała książka pasjonująca, która w dodatku po mundialu nie straci na aktualności właściwie wcale. Prezentująca szeroki wachlarz opinii oraz form (perełką jest tu autotematyczna „Notatka do nienapisanej książki” Michała Okońskiego), zachwycająca projektem graficznym i towarzyszącym tekstom rysunkami, choć… nie wszędzie. Jedyny wyjątek stanowi tu fatalna okładka, poziomem przypominająca raczej ostatnie mecze kadry Nawałki niż któregokolwiek z mundialowiczów. Można jednak przymknąć oko i sparafrazować obecnego w książce Jonathana Wilsona, autora zdania „Bramki są przereklamowane” – grafiki na okładkach jak widać też.
Złośliwostki na bok. „Sztuka futbolu” jest pierwszym tchnieniem zapowiadanej przez wydawcę serii podobnych publikacji. Jeśli kolejnym uda się utrzymać poziom, będziemy mieli do czynienia ze zjawiskiem na naszym rynku wydawniczym właściwie niespotykanym. Mam szczerą nadzieję, że tworzy się u nas coś na miarę angielskiego „Blizzarda”, skierowanego przede wszystkim do tych czytelników, którzy oczekują spojrzenia szerszego niż oferowane przez serwisy newsowe czy nawet specjalistyczne periodyki, do których w Polsce specjalnie szczęścia nie mamy. Oby tylko kolejne wydania dotyczyły w większym stopniu spraw nieco bardziej bieżących, a wtedy już nikt nie będzie mógł powiedzieć, że rodzimi dziennikarze sportowi są słabi. Nie są. Wystarczy dać im miejsce i autonomię.