Kolekcja esejów Susan Sontag z lat 1972-1980 zdążyła się już lekko zakurzyć, ale jej lektura to nadal duża, intelektualna przyjemność.
Drogi okrężne
[Susan Sontag „Pod znakiem Saturna” - recenzja]
Kolekcja esejów Susan Sontag z lat 1972-1980 zdążyła się już lekko zakurzyć, ale jej lektura to nadal duża, intelektualna przyjemność.
Susan Sontag
‹Pod znakiem Saturna›
Zaczyna się od króciutkiego tekstu o Paulu Goodmanie, stworzonego tuż po śmierci nowojorskiego pisarza. Tych parę kartek dobrze oddaje całość zbioru: będzie o artystach, ich podejściu do uprawianej sztuki, ale przede wszystkim będzie osobiście. Może nie na tym poziomie intymności, na jakim Sontag pisze o autorze „Growing Up Absurd”, ale kolejne eseje to rzeczy mocne, silnie oddziałujące na czytelnika głównie poprzez pewność, z jaką zmarła przed dekadą pisarka opowiadała o tym, co dla niej w drogach poszczególnych twórców najważniejsze.
Wybór obiektów zainteresowania, kilkadziesiąt lat temu oczywisty, dziś taki być przestaje. Ale to zaleta: świeżo przetłumaczony zbiór wydobywa życiorysy w większości już zapomniane, ale wciąż istotne z punktu widzenia czy to dyskusji o podejściu do sztuki, czy też związkach estetyki z etyką. Te ostatnie są być może najciekawszym punktem książki. Sontag wiele miejsca poświęca zagadnieniu estetyki faszystowskiej, poszukuje przyczyn zainteresowania, jakie ta budzi. Autorka wskazuje na konotacje faszyzmu z konkretnymi nurtami sztuki, ale też wychodzi poza nią: do praktyk sadomasochistycznych, fascynacji mundurami SS. Jednocześnie z dużym zaangażowaniem walczy z procesem oczyszczania reputacji Leni Riefenstahl – reżyserki, która świetny warsztat w sporej mierze poświęciła propagandzie nazistowskich Niemiec. Sontag śledzi jej drogę artystyczną z dużą szczegółowością, klarując czytelnikowi, że nawet w późniejszym okresie życia Riefenstahl nie potrafiła wyzbyć się ciągot do nazizmu.
Przegląd filmografii ma dalszy ciąg w rozdziale o siedmiogodzinnym dziele Syderberga, również poświęconemu nazizmowi. Tym razem nie mamy jednak do czynienia z procesem oskarżenia, utwór traktowany jest w kategoriach arcydzielności – zachwycającej i przerażającej jednocześnie. Ilość miejsca, jaką Sontag poświęca filmom na tyle niszowym, że wydawałoby się o niewielkiej możliwości rezonowania, szybko się wyjaśnia. Pisarka uznaje bowiem kino za największe medium XX wieku. Dziś, po ponad 30 latach, jakie upłynęły, wypada przyznać jej rację. Miejsce wielkich narracji powieściowych zajęły obrazy filmowe, zaś w kolejny wiek weszliśmy pod znakiem pewnej ewolucji: kino ustępuje sztuce serialu, który oferuje twórcom nieskończenie większe możliwości zaprezentowania swoich wizji w fabułach dalece dłuższych niż 100 minut (co, nawiasem mówiąc, stanowi domknięcie koła – pod względem rozwlekłej narracji niektóre ze współczesnych seriali zbliżają się rozmachem do wielkich powieści Stendahla czy Jamesa).
Uznanie pierwszeństwa sztuki filmowej nie oznacza jednak monotematyczności. Najobszerniejszy esej poświęcony jest tu Artaudowi, francuskiemu reżyserowi, aktorowi i pisarzowi. Sontag opisuje jego poszukiwania sztuki totalnej – swoisty pojedynek kina i teatru jako najbliższych „totalności” właśnie. Interesująca jest zwłaszcza koncepcja teatru „czystego”, pozbawionego scenografii, ale też „zbędnej i sztucznej gry”. Postulowane przez Artauda zniesienie podziału aktor-autor oraz redukcja podziału aktor-widownia mogłyby okazać się odpowiedzią na zarzuty wobec tej dyscypliny, dotyczące swoistego „oszustwa”, jakiego mieliby dopuszczać się aktorzy, wypowiadając kwestie napisane przez kogoś innego. Ostatecznie jednak sam twórca nie był w stanie wprowadzić własnych idei w życie – pozostały wyłącznie eksperymentem myślowym, polem do zastanowienia się nad sztuką teatralną.
Momentami najbardziej interesującymi, poza esejem o Riefenstahl, dla dzisiejszego czytelnika okażą się pewnie błyskotliwe miniatury poświęcone pisarzom. Uwagę zwraca zwłaszcza rozdział o nieco już zapomnianym Walterze Benjaminie. Rozpatrywany głównie w kontekście postaci flâneura (obserwatora miasta) filozof i eseista to tytułowy temperament saturniczny – Sontag zwraca szczególną uwagę na aspekt melancholii w jego twórczości. Przywołuje m.in. poglądy autora „Pasaży” na państwo i historię. Poglądy nierzadko przytłaczające, ale przede wszystkim inspirujące do własnych poszukiwań. Sens w przeszłości, uważał Benjamin, można odnaleźć dlatego, że jest ona martwa. Ilość znaczenia rośnie więc wraz z natężeniem śmierci i rozkładu.
Pozostając w zgodzie z powyższą optyką, można stwierdzić, że w „Pod znakiem Saturna” zawartych jest wiele sensów: dotykających różnych dróg artystycznych, postaw wobec sztuki, ale też życia i historii, ze szczególnym uwzględnieniem nazizmu. Czy nie szkoda, że te „saturniczne” eseje dostajemy dopiero teraz? Trochę pewnie tak, ale w końcu Saturn to, jak pisze Benjamin, „gwiazda o najwolniejszych obrotach, planeta opóźnień i dróg okrężnych”.