Każdy człowiek ma w życiu jakiś cel. Dla niektórych są to pieniądze, dla innych kariera, jednak jest wartość, bez której trudno przetrwać we współczesnym świecie. To miłość. Każdy jej pragnie, tylko nie zawsze może ją odnaleźć. Dlatego szuka. I właśnie o tym jest książka Roberta McLiama Wilsona „Ulica Marzycieli”.
Kultowa powieść z Irlandii
[Robert McLiam Wilson „Ulica marzycieli” - recenzja]
Każdy człowiek ma w życiu jakiś cel. Dla niektórych są to pieniądze, dla innych kariera, jednak jest wartość, bez której trudno przetrwać we współczesnym świecie. To miłość. Każdy jej pragnie, tylko nie zawsze może ją odnaleźć. Dlatego szuka. I właśnie o tym jest książka Roberta McLiama Wilsona „Ulica Marzycieli”.
Robert McLiam Wilson
‹Ulica marzycieli›
Akcja utworu toczy się w Belfaście nękanym przez wojnę między protestantami a republikanami. Głównym bohaterem powieści traktującej „w gruncie rzeczy o miłości” jest Jake Jackson, Belfastczyk przed trzydziestką, którego życie uczuciowe stanowi jedną wielką porażkę. Odkąd rzuciła go jego największa miłość – Sara, bezskutecznie próbuje znaleźć sobie partnerkę, która oprócz łóżka, dzieliłaby z nim również całe życie. Niestety, jak na złość, wszystkie porządne dziewczyny są już zajęte, a w związku z tym, że Jake niekoniecznie o tym wie, pakuje się w rozmaite kłopoty. Można by więc powiedzieć, że pan Jackson jest przykładem kompletnego nieudacznika.
Książka nie przedstawia jednak tylko sylwetki pokrzywdzonego przez los Jake’a. Drugim ważnym bohaterem jest Theodore Lurgan, nazywany z racji swojej tuszy Miśkiem. Misiek, w przeciwieństwie do Jake’a, postanawia porzucić monotonne życie przy browarze i wykorzystuje uśmiech losu, zdobywając wspaniałą dziewczynę i przez drobny przekręt staje się milionerem. Oprócz Jake’a i Miśka, w książce przedstawione zostały również takie osoby, jak: Max – ukochana Miśka, która całkowicie zmienia jego dotychczasowe życie, Roche – dwunastolatek pochodzący z rodziny patologicznej, zdobywający sympatię Jake’a, Aoirghe – przyjaciółka Max, a zarazem najbardziej zaciekły wróg Jacksona, Peggy Lurgan – matka Miśka. Postaci te stanowią swego rodzaju mieszankę osobowości, które wyzwalają w głównych bohaterach rozmaite emocje, przez co lepiej ich poznajemy.
Ciekawe jest również całe tło wydarzeń. Akcja rozgrywa się w pochłoniętym walkami Belfaście. Wilson w jednym z rozdziałów opisuje wybuch bomby i jej ofiary – przed chwilą jeszcze robiące zakupy, cieszące się życiem. Oprócz miłości przedstawia w książce ludzkie życie – kruche, niepewne, nietrwałe. Autor wyśmiewa również walkę ugrupowań religijnych, podważa stereotyp Ameryki jako kraju spokoju i bogactwa.
Czym ujęła mnie „Ulica Marzycieli"? Zdecydowanie stylem autora. Wilson nie przebiera w słowach, swoje wrażenia, emocje, oddaje bardzo bezpośrednio przy pomocy licznych kolokwializmów. Czytając, chłonąc w zasadzie każdą kolejną stronę, kolejny rozdział, dostrzega się lekkość autora we władaniu słowem. Dzięki temu w książce nie ma momentów, które mogłyby nudzić. Niesamowite jest również poczucie humoru pisarza, przejawiające się na przykład w ciętych tekstach Jake’a i Aoirghe, które są doskonałe pod każdym względem.
Oprócz stylu, bezpośredniego sposobu oddawania swoich emocji, relacji między kobietą a mężczyzną, książka przedstawia także sylwetkę faceta, lecz nie jako twardziela, macho. Autor uwydatnił drugą stronę psychiki męskiej. Pokazał, że potrafią być oni bezradni jak małe dzieci, ale też czuli, tak samo potrzebujący miłości, jak każdy inny człowiek.
Utwór ten posiada dwie strony. Traktuje o miłości i wojnie. Zaskakujące jest kontrastowe zestawienie tych elementów. Z jednej strony rozpaczliwe poszukiwanie ukochanej osoby, z drugiej wybuch bomb, krzyk ludzi. Można by przypuszczać, że to absolutne przeciwieństwa, że wojna jest tutaj elementem zupełnie wyrwanym z kontekstu. Jest to jednak pozór. Bo czy między bohaterami nie toczyły się małe wojenki, które później tak naprawdę ich połączyły?
Wilson w „Ulicy Marzycieli”, stworzył niezwykle lekki obraz miłości, jej ciągłego poszukiwania. Poprzez dużą dawkę dobrego humoru i naturalności, przedstawił tok myślenia człowieka łaknącego czułości, kochania. Dlatego zaliczam tę książkę do tych z najwyższej półki, tych, które są doskonałe pod każdym względem. Dzięki niej możemy zrozumieć, że najważniejsze na świecie uczucie jest takie samo dla wszystkich, że ludzie kochający nie są nikim wyjątkowym, że żyją sobie wśród nas ze swoimi problemami, że widzą tak samo jak my, że tak naprawdę są tylko narzędziem licznych uczuć i emocji…