„Distortion” to bez wątpienia jedna z najlepszych jak dotąd powieści polskiej sf XXI stulecia. Solidna porcja mocnej prozy, której lektura nikogo nie pozostawi obojętnym.
Paweł Laudański
Ballada o poświęceniu
[Cezary Zbierzchowski „Distortion” - recenzja]
„Distortion” to bez wątpienia jedna z najlepszych jak dotąd powieści polskiej sf XXI stulecia. Solidna porcja mocnej prozy, której lektura nikogo nie pozostawi obojętnym.
Cezary Zbierzchowski
‹Distortion›
O tym, że Cezary Zbierzchowski pracuje nad kolejną powieścią, usłyszałem po raz pierwszy rok z okładem temu. Autor do spółki ze swym wydawcą umiejętnie podsycał emocje związane z oczekiwaniem na koniec pracy, podrzucając tu i ówdzie strzępki informacji – a to o źródłach inspiracji, a to o treści samego dzieła.
Praca nad „Distortion”, bo to o tym dziele mowa, trwała ponoć trzy lata. Trzy lata ciężkiej orki, cyzelowania i szlifowania, co stanowi wśród naszych fantastów raczej chlubny wyjątek niż regułę.
Efekt tych wytężonych trudów przerósł jednak wszelkie oczekiwania.
Akcja „Distortion” toczy się w świecie Rammy, rzeczywistości, w której osadzona jest znaczna część tekstów Zbierzchowskiego. To trzeci tom luźno ze sobą powiązanego cyklu powieści, którego tomem drugim jest wydany w 2013 r., nagrodzony Żuławiem i Sfinksem oraz nominowany do Zajdla, „Holocaust F”.
Państwo Ramma udziela militarnej pomocy swemu sąsiadowi, Remarkowi. Miast opuścić terytorium sąsiada zaraz po zwycięskiej wojnie wojska Rammy grzęzną w Remarku, spotykają się z coraz większą niechęcią miejscowych, a z czasem zyskują niewygodnego przeciwnika – tubylczą partyzantkę, coraz lepiej uzbrojoną, coraz brutalniejszą, coraz skuteczniejszą. Na ataki partyzantów kontyngent pokojowy odpowiada adekwatnie – wojna nabiera nowego oblicza, coraz częściej jej ofiarami pada ludność cywilna, niejednokrotnie nie mająca nic wspólnego z toczonymi walkami, pragnąca jednego – spokojnego życia.
„Distortion” zaczyna się mało fantastycznie, przypomina raczej jedną z wielu relacji z wojskowych interwencji w Iraku czy Afganistanie, dokąd żołnierze państw zachodnich przybywają w glorii gwarantów pokoju i demokratyzacji kraju zniszczonego przez wojnę domową, początkowo witani entuzjastycznie przez tubylców, by dość szybko dać się zdegradować do roli ciemiężycieli i niechcianych, znienawidzonych okupantów.
Autorem tej relacji, niemal beznamiętnej, prowadzonej nieskomplikowanym, oschłym językiem, jest starszy kapral Markus Trent, bohater jednego z wcześniejszych opowiadań Zbierzchowskiego („Moneta”), niedoszły samobójca, z wszczepionym w czaszkę stymulatorem mózgu – ów kawałek metalu będzie mieć wielkie znaczenie dla dalszego przebiegu akcji powieści. Razem z Markusem przeżywamy pierwsze dni w bazie, pierwsze patrole, pierwsze akcje. Poznajemy jego towarzyszy – dowódców i podwładnych, przyjaciół i wrogów, bohaterów i tchórzy. Jeśli wierzyć czytelnikom z kręgów wojskowych, którym „Distortion” na etapie redagowania został przedłożony celem zaopiniowania, ta w zasadzie realistyczna część powieści wyszła cywilowi Zbierzchowskiemu bardzo wiarygodnie.
W pierwszej połowie powieści wątek fantastyczny – poza, rzecz jasna, fikcyjnością wciągniętych w ten godny pożałowania konflikt państw – jest niemal niezauważalny. Czytelnik może odnieść wrażenie, że ma do czynienia z przypadkiem sprawnie co prawda napisanej, niezbyt jednak skomplikowanej fantastyki militarnej. Nic bardziej mylącego – element fantastyczny czai się tuż za rogiem, i gdy już się objawi, szybko zajmie pierwszoplanowe miejsce, to on zacznie napędzać dramat, którego czytelnik staje się świadkiem. Dramat, który prowadzi czytelnika ścieżką rosnącego ze strony na stronę szaleństwa aż do przedsionka piekła, a potem dalej, do samego jądra ciemności, do punktu, po opuszczeniu którego już nic nie będzie takie samo.
Bo „Distortion” to przede wszystkim opowieść o granicach człowieczeństwa. Próba odpowiedzi na pytanie, do jakich poświęceń jesteśmy gotowi, do uczynienia jak wielkiego zła jesteśmy zdolni, by uratować swych bliskich, ba – całą ludzkość wręcz, gubiąc przy tym siebie, bo każda decyzja będzie dla podejmującego ją zła, obarczona koniecznością zapłaty rachunku niemożliwego do uregulowania.
„Distortion” to opowieść o okrucieństwie, takim zwykłym, powszednim niemal, i tym niecodziennym, wynikającym z realiów toczonej wojny. Jej bohaterowie wiedzą co prawda, co to dobro, lojalność, przyjaźń, potrafią również kochać, to nie mają jednak oporów przed okrutnym traktowaniem swych współtowarzyszy, oddanej pod ich opiekę ludności cywilnej, nie wspominając już, rzecz jasna, o wrogu najniebezpieczniejszym – miejscowych partyzantach. Spirala okrucieństwa nakręca się, bardzo, coraz bardziej, aż do chwili, gdy wymknie się spod kontroli, gdy z rosnącym przerażeniem konstatujemy, że ponad wielkim okrucieństwem jest jeszcze okrucieństwo bestialskie, i że to jeszcze nie koniec, bo zawsze może być jeszcze gorzej, bardziej okrutnie…
Nie przypominam sobie, by polska fantastyka mogła pochwalić się – o ile w ogóle tego rodzaju określeniami można w tym przypadku operować – takim nagromadzeniem okrucieństwa, i to okrucieństwa znajdującego absolutne uzasadnienie w logice wcześniejszych wydarzeń. Podobne przerażenie ogarnęło mnie chyba tylko podczas lektury „Edenu” Lema, a dokładniej – przedstawionych w nim opisów eksterminacji Obcych.
Oznacza to, drogi czytelniku, że lekturę „Distortion” podejmujesz wyłącznie na swoje ryzyko. I nie jest to, bynajmniej, nadużywany przez wydawców chwyt reklamowy. Gdy się jednak zdecydujesz, nie będziesz żałował. Bo powieść Zbierzchowskiego nikogo nie pozostawi obojętnym, a po tym przecież poznaje się dobrą literaturę. „Distortion” wciąga od pierwszych stron, a od ostatnich jej rozdziałów wprost nie sposób się oderwać.
Za wcześnie chyba prognozować co do szans „Distortion” w wyścigu do przyszłorocznych nagród branżowych, bez wątpienia jednak będzie jednym z głównych kandydatów do zwycięstwa.

Wreszcie!