Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marcin Wroński

ImięMarcin
NazwiskoWroński
WWW

Tożsamości Marcina Wrońskiego

Esensja.pl
Esensja.pl
1 2 3 4 »
Zapraszamy do lektury wywiadu z Marcinem Wrońskim – dziennikarzem, autorem piosenek i skeczy kabaretowych, pisarzem. Spod jego pióra wyszły m.in. zbiór opowiadać „Tfu, pluje Chlu!” oraz powieść „Wąż Marlo”.

Marcin Wroński

Tożsamości Marcina Wrońskiego

Zapraszamy do lektury wywiadu z Marcinem Wrońskim – dziennikarzem, autorem piosenek i skeczy kabaretowych, pisarzem. Spod jego pióra wyszły m.in. zbiór opowiadać „Tfu, pluje Chlu!” oraz powieść „Wąż Marlo”.

Marcin Wroński

ImięMarcin
NazwiskoWroński
WWW
Agnieszka Kawula: Jak wygląda twórca przy pracy?
Marcin Wroński: Ohydnie! Już mniejsza o strój czy stopień ogolenia, ale mam wokół siebie obrzydliwy bałagan. Składają się na niego rozliczne kartki z notatkami, jakieś wydruki z materiałami źródłowymi, tabelki, które sobie robię, rozrysowując czas akcji i inne takie rzeczy. Do tego filiżanki – zwykle dwie: jedna jeszcze z kawą, druga już po kawie – i popielniczka (niestety, mimo szczerych chęci nie oduczyłem się palić). Tak, tak, to nie jest praca dla estetów.
Sławek Łukasiewicz, przyjaciel i członek kabaretu „Osoby o nieustalonej tożsamości”:
Marcin należy do tej kategorii ludzi, którzy już po pierwszym zetknięciu zapadają w pamięć. A moje pierwsze spotkanie z nieopierzonym jeszcze poetą upłynęło na rozmowach o poezji, a dokładnie o tym, że poezja jest nie tyle pisaniem poezji, ile pewnego rodzaju manifestacją, sposobem bycia, przeżywaniem rzeczywistości. Taki był pierwszy okres funkcjonowania Marcina i już wtedy błyszczały mu oczy, gdy w swoich książkach dobierał się do „Uda Pani Nocy”, czy śledził „Obsesyjny motyw babiego lata”.
AK: Debiutowałeś zbiorem opowiadań „Udo Pani Nocy”, potem ukazała się mikropowieść „Obsesyjny motyw babiego lata”, do tego dopiszmy jeszcze piosenki i skecze dla kabaretu „Osoby o Nieustalonej Tożsamości”, fach dziennikarski i nauczycielski, a także epizody z filmami flashowymi… Jak dotarłeś do fantastyki?
MW: Właściwie wcale nie musiałem do niej docierać, bo ona była pierwsza. Należałoby raczej zapytać, jak docierałem do tych innych rzeczy. Jak dla wielu nastoletnich ludzi, również dla mnie jakiś czas temu fantastyka była niejako naturalnym etapem po czytaniu książek typowo dziecięcych czy młodzieżowych. I tak przyssałem się do Ursuli Le Guin, Tolkiena, Howarda, Marcina Wolskiego (nie mogłem inaczej – to podobieństwo imienia i nazwiska…), Strugackich. Potem, gdy już w liceum zacząłem się coraz silniej interesować literaturą „lekturową”, odkryłem kolejne niezgłębione pole i do czytania, i do pisania, i do zgłębiania w sposób naukowy. Więc na długie lata wsiąkłem w rzeczy, które można szeroko określić spadkiem po awangardzie, i w nich zostałem jako czytelnik i pisarz. Powiem tak – gdyby nie moje totalne rozczarowanie poziomem życia literackiego na jego teoretycznie najambitniejszym poziomie, jak również książkami promowanymi przez niegdyś bardzo mi bliskie środowiska, być może już bym tam pozostał. Jednak zobaczyłem, że obok głównego nurtu świetnie sobie radzi nurt fantastyki. To głównie Sapkowski dał mi wiele do myślenia, w tym sensie, że jak widać, można zrobić coś wartościowego i odnieść sukces nie dzięki układom czy kaprysom krytyków, ale dzięki wytrwałości i jakości swojej literatury.
Myślę, że epizody dziennikarsko-nauczycielskie dla tej drogi nie miały szczególnie istotnego znaczenia – to były doświadczenia czysto zawodowe; cóż, jak każdy, ja też musiałem coś jeść. Na przykład samo uczenie polskiego autentycznie lubiłem i gdyby nie ten nieznośny rodzaj wariactwa i dziwaczne oczekiwania towarzyszące temu zawodowi, może bym nawet popracował w nim dłużej. Dziś, gdy już większość moich uczniów szczęśliwie pokończyła studia, i ja mogę chyba wyznać, że choć „Słowacki wielkim poetą był”, to i we mnie nie zawsze zachwyt wzbudzał. Niemniej przeczytać trzeba choćby po to, aby wiedzieć, czy zachwyca, czy nie zachwyca – pod tym względem moje stanowisko się nie zmieniło!
AK: A co z filmami flashowymi? „Prostytutko, pamiętaj…” rozłożyło mnie na łopatki, zaś „Liczba Lepperów na sekundę” z filmiku „Statystyki alarmują!” to cudeńko!
MW: Dziękuję! Rosnąca „liczba Lepperów na sekundę” okazała się prorocza, prawda?
Jeszcze kiedy studiowałem, tak na boku kabaretu powstała myśl, że byłoby miło zacząć kręcić amatorsko zabawne filmy, niestety, to wtedy nie wyszło. Więc gdy po ładnych paru latach pojawiła się taka technologia jak flash, po prostu grzech byłoby nie spróbować wrócić do tego pomysłu tylnymi drzwiami. W zamierzeniu wraz z kolegą i ewentualnie okazjonalnie udzielającymi się znajomymi mieliśmy m.in. ekranizować nasze skecze kabaretowe. Dodatkowo wymyśliłem, żeby we flashowym skrócie komentować aktualne wydarzenia. Ale dość szybko okazało się, że zostałem z tą ideą sam, a co gorsze, zamierzenia przerosły moje możliwości czasowe. Dlatego filmy powstały w końcu tylko trzy, jednak i tak doskonale się przy nich bawiłem. Miło mi słyszeć, że Polska Kronika Flashowa nadal jest zabawna, choć same wydarzenia już nie budzą emocji. No, może poza „Prostytutko, pamiętaj…”, bo i zagrożenie pożarowe lasów, i tirówki to sprawy nadal aktualne.
AK: Ale Twoja działalność kabaretowa ładnie się rozwijała. Dotarliście do FAMY! Sławek Łukasiewicz wspomina:
Z Marcinem i drugim Marcinem, i Jarkiem, i Agnieszką, i Tomkiem, i Januszem, i całym tłumem, jak to się dzisiaj mówi, ludzi zakręconych, z którymi spotykaliśmy się wspólnie w Piwnicy i po mieszkaniach, rozmawialiśmy z wiszącą słuchawką publicznego automatu o sensie życia, przerabialiśmy stare szlagiery na kabaretowe hity, dawaliśmy różnego rodzaju plamy, co doskonale poprawiało nam humor, który w sumie i tak był niezły. To metodyczne szaleństwo czerpało też z tekstów Marcina, do których układałem dźwięki, a Jarek – nietuzinkowy ruch sceniczny. Tym sposobem nie pamiętam już w którym roku dotarliśmy na FAMĘ, co było szczytowym momentem działania kabaretu. Tak wspólnie próbowaliśmy zamalować nieco lubelską rzeczywistość, śpiewając refren Marcina W.: „Gdy nic nie ma ciekawego w Twoim takim sobie byciu, niech zapomną Cię poeci, lecz ty żyj na przekór życiu”.
MW: FAMA FAMĄ, ale nasz kabaret nie był przedsięwzięciem dochodowym, a tymczasem większość z nas kończyła właśnie studia, trzeba było kończyć prace magisterskie i jednocześnie rozglądać się za jakąś konkretną pracą. Każdy, kto pracował na przykład w teatrze amatorskim, zdaje sobie sprawę, jaki to koszmar, gdy nie sposób zebrać całego zespołu na próbę, a to właśnie dopadało nas coraz boleśniej. Nie pamiętam już dokładnie, kto i kiedy stwierdził, że to już nie ma sensu, może nawet nikt – po prostu wszystko samo się rozlazło, tak jak my zaczęliśmy się rozchodzić w różne strony. W ten sposób proza życia wdarła się między nasze jakże poetyckie piosenki!
AK: Wróćmy do fantastyki. Czym jest dla Ciebie literatura fantasy?
MW: Fantasy to jedno z ostatnich miejsc w literaturze, które przechowało pierwotną funkcję epiki, jaką było snucie długich opowieści. Owszem, ktoś może powiedzieć, że czasy heroic fantasy przeminęły i teraz przyszła pora na „brudną fantasy”. Ale czy opowiada się o walce dobra ze złem, czy po prostu o postaciach próbujących realizować swoje nie zawsze świetlane plany, czy nawet postmodernistycznie poddaje próbie najbardziej podstawowe wartości – to nie jest najistotniejsze. Ważna jest sama opowieść i identyfikacja z cudzym trudnym losem. No bo nie zapominajmy, że dzieła leżące u podstawy naszej epiki wcale nie były takie proste i oczywiste, jak naiwnie uważają ci, co czytają streszczenia zamiast oryginałów. Poprzestając na tych dziełach „lekturowych”, więc pozornie dobrze znanych. Na przykład „Odyseja” to nic innego, jak fantasy o bezwzględnym awanturniku, co to i piractwa próbował, i kradł, jak była okazja, no i wierność małżeńska nie należała do jego największych zalet. Przy nim nie tylko mój nekromanta Nzalan, ale nawet ten wysoce obrzydliwy inkwizytor Mordimer Jacka Piekary to jedynie zagubione dziatki targane wątpliwościami [śmiech]. Gdy spojrzeć na to właśnie pod kątem działań bohaterów, główna różnica polega na tym, że Homer maskował łajdactwa pięknem języka, a współcześni nam pisarze są na ogół bardziej szczerzy.
Ewa Białołęcka – pisarz, redaktor:
Zanim zaczęliśmy prace nad powieścią Marcina, nie znaliśmy się w ogóle. Wiedziałam zaledwie, że jakiś Wroński napisał jakąś książkę, której tytuł raczej mnie nie zachwycał. „Tfu, pluje Chlu” nie kojarzyło mi się przyjemnie. Podczas konwentu Falkon w Lublinie podszedł do mnie jakiś facecik, przedstawił się i ozwał mniej więcej w te słowa: „Słyszałem, że redagujesz dla Fabryki Słów. Właśnie kończę powieść, zależałoby mi, żebyś była moim redaktorem”. Trochę mnie zaskoczył, ale zgodziłam się i parę miesięcy później siedliśmy do Marla. Wtedy też zrozumiałam sens tego dziwnego tytułu poprzedniej książki Marcina i było mi trochę głupio, że oceniłam ją po pozorach.
1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Koledzy od komiksów to już by cię gonili z widłami
Tomasz Kołodziejczak

21 III 2024

O albumie "Historia science fiction", polskiej fantastyce i całej reszcie, z Tomaszem Kołodziejczakiem rozmawia Marcin Osuch

więcej »

Wracać wciąż do domu
Ursula K. Le Guin, Michał Hernes

24 I 2018

Cztery lata temu opublikowaliśmy krótki wywiad z Ursulą K. Le Guin.

więcej »

Jak zrobić „Indianę Jonesa” lepszego od „Poszukiwaczy Zaginionej Arki”?
Menno Meyjes

23 XI 2014

Usłyszałem od Spielberga, że nie powinienem kręcić, dopóki nie poznam emocjonalnego sedna sceny, dopóki nie spojrzę na nią z sercem- mówi Menno Meyjes, scenarzysta „Koloru purpury” i „Imperium słońca”, które wkrótce ponownie wejdą do polskich kin.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.