Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marcin Jankowski
‹Przyjaciel dobrego›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarcin Jankowski
TytułPrzyjaciel dobrego
OpisOpowiadanie osadzone w realiach świata Hitalia.
GatunekSF

Hitalia: Przyjaciel dobrego

« 1 2 3 »

Marcin Jankowski

Hitalia: Przyjaciel dobrego

Odruchowo spojrzałem na przegub, ale jedyną pamiątką po zegarku był tylko pasek jaśniejszej nieopalonej skóry. Mojego Citizena ukradł ktoś pierwszej nocy po lądowaniu, zapewne nie wiedząc, że czasomierz nie zniósł katastrofy i przestał chodzić. Zdumiewające, jak przewrotne poczucie humoru może mieć czasami ślepy przypadek. Podniosłem głowę w górę, próbując ustalić położenie słońca pomiędzy powyginanymi konarami drzew. Pasma przeświecającego z góry światła nabrały pomarańczowego odcienia, barwiąc matowym złotem chmurki wzbitego przeze mnie kurzu. Idzie wieczór - pomyślałem, opierając się o stojące obok mnie drzewo. Co dalej?
Woda w bidonie była chyba jeszcze bardziej mdła i ciepła, niż w południe. Wylałem trochę na dłonie i otarłem kurz, poznaczony gdzieniegdzie plamkami zakrzepłej krwi z zadrapań. Kolejne blizny do kolekcji - stwierdziłem, oglądając pokaleczone ręce. Przez jedenaście lat na Stacjach trochę się tego zebrało: pękające szkło labo, noże do próbek, oparzenia palnikiem i chemikaliami… I oczywiście pamiątki po wszczepieniu „pazurów”, a potem po arenie. Jak mawiał Genszer, nasz stacyjny lekarz „ręka nie dupa, gładka być nie musi”. Mój Boże, przecież staruszek też chciał wyrwać się z Rossa i lecieć na Hitalię… Twoje szczęście, łapiduchu, że dziadków nie brali, bo byś pewnie nie przeżył katastrofy.
Rozejrzałem się jeszcze raz dookoła i zdecydowałem, że nie ma sensu pchać się dalej przez krzaki. Przejdę skrajem lasu u podnóża nadmorskiej wysoczyzny i za bagnami skręcę na północny wschód, w kierunku otwartego stepu. A co tam?… Co wtedy? Nie wiem.
ŁUP!
Huk był tak bliski i niespodziewany, że aż podskoczyłem. Pień koło mnie zatrząsł się, sypiąc mi na głowę kawałki kory. Jakieś hitaliańskie zwierzęta czy ptaki z furkotem i trzaskiem poderwały się z pobliskich drzew, krzycząc przeraźliwie. Poczułem, jak mimo upału robi mi się zimno. Znałem ten dźwięk. Nikt, kto go słyszał, nigdy go nie zapomni. Ostry, suchy grzmot rozrywającego się ładunku kumulacyjnego. Przed oczami stanął mi obraz smugi ognia, a potem przypomniałem sobie potworny łomot walącej się na ziemię sześćdziesięciometrowej kopuły ze szkła i stali. Zamach „Zielonych Braci” na La Rabidę. Echo przetoczyło się pomiędzy drzewami i przepadło gdzieś w głębi lasu.
Spokojnie - powiedziałem głośno, biorąc głęboki oddech. - To pewnie ktoś z "kolonistów” poluje na mastodonty przy pomocy ładunków Kerrica.
Na bagnach?
Powinienem odwrócić się i odejść. Obiecywałem sobie, że zajmę się własnymi sprawami i nie będę się więcej mieszał w problemy rozbitków. Ale zanim przestraszona fauna leśna uspokoiła się, szedłem najszybciej jak się dało w stronę, z której usłyszałem wybuch. Sentymenty i głupota wychodzą z człowieka w najdziwniejszych sytuacjach.
W miarę posuwania się na północny zachód las nikł, zastępowany coraz gęstszą trawą i wysokim, sprężystym sitowiem. Ziemia pod nogami dudniła głucho przy stąpnięciu, od czasu do czasu zamieniając się w kałuże płytkiego, torfiastego błota. Na moje szczęście na Hitalii nie było moskitów, komarów i innego bzyczącego tałatajstwa, które na innych planetach są w stanie zagryźć człowieka na śmierć. A może i były, tylko jeszcze nie zorientowały się, że przybył im nowy gatunek ciepłokrwistego żywiciela.
Na szczycie niewielkiej naturalnej grobli, sięgającej z lasu w głąb bagna zwolniłem kroku, a potem zatrzymałem się. Okolica wyglądała jakby znajomo… Ostrożnie zszedłem kilka metrów niżej i rozejrzałem się. Kilka zbutwiałych pni, sterczących z jeziorek ciemnej w poczerwieniałym świetle słońca wody, labirynt kępek mchu i trawy, spora wysepka z samotnym drzewem na środku nieforemnego rozlewiska…
Gwizdnąłem cicho. Pod drzewem na kawałku suchego lądu wciąż było jeszcze widać krąg uschniętej trawy, połamanej pod ciężarem pakietów, worków i rozmaitych skrzyń, sortowanych przeze mnie, Jagera, Idrila i Kawaii po tym, jak wydobyliśmy je z kapsuły. Doszedłem do tego miejsca z przeciwnej strony i od śladów naszego prowizorycznego magazynu dzieliła mnie szeroka na kilka jardów bruzda wypełniona ciemno-brązową, mętną wodą. Pamiętałem też doskonale, że w tej wodzie żyły całkiem spore zwierzęta, przypominające jedne z paskudniejszych stworzeń jakie widziałem w życiu, Wężymordy z Krügera 50. Cofnąłem się kilka kroków na suchszy kawałek gruntu.
To, co słyszałem, mogło być odpaleniem rygli zamkowych zasobnika. Mogło. Tyle, że kiedy ładunki wybuchowe odrzucały arkusz plastali, ja stałem po kolana w cuchnącej wodzie, zatykając uszy. Fakt ten miał miejsce dobre kilkanaście dni temu i jego następstwem było zatonięcie kapsuły jakieś 40 jardów stąd. Ładunek, który zawierała kapsuła, okazał się być dodatkowo kupą szmelcu i tandety, więc tym bardziej mało prawdopodobne, aby w tym, co zatonęło, znalazł się pocisk przeciwpancerny.
Na powierzchni rozlewiska coś błyszczało. Słońce wisiało już nisko nad zachodnią ścianą lasu na przeciwległym brzegu bagna, ale jego promienie dawały jeszcze dość blasku, żeby rozświetlać czerwienią i pomarańczem dno moczarów. Kiedy zacząłem się przyglądać uważniej, odkryłem więcej nieostrych rozmytych kształtów i barw unoszących się w wodzie. Obejrzałem się za siebie na jeziorka które mijałem, ale ich tafla była gładką płaszczyzną, gdzieniegdzie upstrzoną kępką trawy. Odbite od wody światło raziło w oczy i oślepiało, mamiąc wzrok rozbłyskami i powidokami. Zacząłem ostrożnie obchodzić zastoisko, starając się znaleźć jakiś lepszy punkt obserwacyjny, ale przedmioty w wodzie były zbyt małe, żeby rozpoznać je z tej odległości. Jednego byłem pewien - nie widziałem ich, kiedy byłem tu poprzednim razem.
Obszedłem już ponad połowę jeziorka, kiedy zorientowałem się, że nie jestem tu sam. Przed oczami mignęło mi kilka chaotycznych, rozchwianych obrazów bagien, a do mózgu spłynęły odczucia złości i obrzydzenia, podszytych strachem. Wrażenie było tak sugestywne, że chociaż stałem na suchym kawałku terenu instynktownie złapałem za suchą gałąź nad moją głową, broniąc się przed zapadnięciem się w wyimaginowane błoto.
• • •
Człowiek na Hitalii nie zawsze jest istotą, którą chciałoby się spotkać. W ładowniach „Fenixa” przyleciało na planetę kilku typów mogących nawiedzać normalnych ludzi w koszmarach. Choć z drugiej strony kryteria normalności tutaj były znacząco różne od tych uznawanych na większości cywilizowanych planet.
Rozbitek przedzierający się przez bagna najwyraźniej ich nie znał. Co więcej - zachowywał się, jakby nie zdawał sobie sprawy z niebezpieczeństw wynikających z powszechności telepatii i robił mnóstwo mentalnego hałasu. Kilka razy musiał przewrócić się w błoto, bo odbierałem wybuchy złości i wstrętu. Raz zaatakowała mnie fala bólu, rozlewając się czerwienią i czernią przed oczami. A potem usłyszałem trzaski, chlupot i przekleństwa.
Kiedy zastanawiałem się potem nad tym, co się stało, uświadomiłem sobie, że nie mam najmniejszego pojęcia, dlaczego nie zasygnalizowałem swojej obecności. Mogłem przecież wysłać telepatyczny impuls „słyszę cię, tutaj jestem”. Myśli tego człowieka wywoływały jakiś niejasny niepokój, nie potrafiłem ich choćby w przybliżeniu przyporządkować do żadnego ze znanych mi pasażerów statku.
Mężczyzna zatrzymał się. Ostrożnie rozchyliłem kępę krzaków i wyjrzałem. Obcy stał tyłem do mnie i manipulował przy jakimś niewielkim przedmiocie, który trzymał w ręku. Słyszałem jak klnie, a telepatycznie odbierałem rozdrażnienie i złość. Zgubił się - pomyślałem z politowaniem. To był mój błąd. Z tak niewielkiego dystansu facet odebrał moją myśl, nagle poderwał się i przyczaił za zbutwiałym, sterczącym z błota pniem. Patrzył jednak w zupełnie inną stronę, na zachód. Dopiero po chwili zaczął rozglądać się dookoła. Jednak w moim kierunku nie spojrzał wcale. Coś w jego wyglądzie nie pasowało mi, jakiś drobny element był dziwny, jakby jeden kamyk nie pasował do układanki. Zaraz zorientuje się, że jestem za nim. Cicho wyszedłem na otwarty teren.
– Pozdrowienie - odezwałem się - Jestem Coreder. Pomóc…
Nie zdążyłem skończyć. Nieznajomy odwrócił się gwałtownie, wyciągając coś w moją stronę i jego pośpiechowi zawdzięczam ocalenie skóry, bo z rozpędu pośliznął się na mokrej trawie. Stracił równowagę i wyładowanie z elektrycznego pistoletu przeleciało z trzaskiem nad moją głową, napełniając powietrze ostrym smrodem ozonu. W pół sekundy wpojone na arenie odruchy obudziły się i pchnęły mnie skokiem do przodu. Kiedy zderzyłem się z uzbrojonym mężczyzną zwalając go z nóg, nagle zrozumiałem co nie pasowało w jego wyglądzie - faceci na Hitalii, w tej liczbie i ja, po dwóch tygodniach pobytu tutaj przypominali zarośniętych troglodytów, a ten nie miał śladu zarostu!
« 1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Mirosław Sojnowski, bez tytułu

Nie tylko technika: Czworonożne
Mirosław Sojnowski

12 V 2024

więcej »
Jacek Rosiak, 2023, Sztuka latania - Korzenie

Sztuka latania, cz. 3
Jacek Rosiak

28 IV 2024

Cykl powstał w 2018 roku. „Sztuka latania” jest następstwem cyklu „INSECTA” prezentowanego na łamach Esensji.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Kamuflaż
— Marcin Jankowski

Projekt „Hitalia”
— Andrzej Filipczak

Gwardia
— Andrzej Filipczak

Historia interaktywnej opowieści
— Jarosław Grzędowicz

Cyfrowo
— Marcin Jankowski

Eva
— Andrzej Filipczak

Legenda o ukrytym skarbie
— Michał Studniarek

Marnotrawny
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.