Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Michał Lebioda
‹Osiedle›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMichał Lebioda
TytułOsiedle
OpisAutor pisze o sobie:
Jestem trzydziestolatkiem, mieszkam w Warszawie. Debiutowałem w Esensji w 2006r., potem publikowałem jeszcze opowiadania w Science Fiction i Nowej Fantastyce oraz, razem z Kajetanem Wykuszem, komiks „Demoniczny Detektyw”.
Inspiracją „Osiedla” był klimat jednego z warszawskich blokowisk, na którym kilka lat temu wynajmowałem mieszkanie.
Gatunekobyczajowa, realizm magiczny

Osiedle

« 1 2 3 4 »
Zaczął zastanawiać się, co dalej. Teraz, gdy przerażenie minęło i rozsądek znowu wrócił do głosu, zaczynał wierzyć, że spotkanie było jednak przypadkiem. Dziwnym, pechowym, ale przypadkiem. Im dłużej się zastanawiał, tym większą miał pewność, że absolutnie nie było sposobu, aby go wytropić. Chyba że staruszka, od której wynajmował mieszkanie… nie, to było jeszcze mniej prawdopodobne. Więc co robić? Mógł po prostu przeskoczyć ogrodzenie i pobiec z powrotem do domu, licząc, że już ich tam nie ma albo uda mu się jakoś prześliznąć; mógł poczekać godzinę czy dwie i wrócić dopiero wtedy. Można też było przejść przez teren fabryki, aż do torów, i spróbować dotrzeć do mieszkania z drugiej strony. Wzdrygnął się na myśl o eksplozji sprzed czterdziestu lat, o wirującym w powietrzu skażonym pyle i martwych ciałach unieruchomionych w sztucznym tworzywie. Zwyciężyła jednak chłodna kalkulacja. Zdecydował się na trzecie rozwiązanie.
7.
Żółtoczerwone światło energooszczędnych latarni stojących wzdłuż ulicy, z drugiej strony ogrodzenia, ledwo oświetlało plac zakładu, wyłożony prefabrykowanymi, betonowymi elementami, takimi samymi z jakich zbudowano ogrodzenie. W szparach pomiędzy nimi wyrastały kępy suchej trawy i bezlistnych krzaków. Dalej, z mroku wynurzały się niskie, ceglane budynki kryte falistą blachą; za nimi majaczyła przysadzista sylwetka fabrycznego komina.
Artur nie oddalał się zbytnio od ogrodzenia. Najpierw poruszał się w pasie rzucanego przez nie cienia, jednak gdy raz i drugi potknął się o porozrzucane wkoło żelastwo, zrezygnował z dyskrecji na rzecz wygodniejszego spaceru w słabym świetle lamp.
Kilka kroków dalej zwolnił i zatrzymał się.
Coś tu się nie zgadza, pomyślał. Żelastwo? W opuszczonej fabryce? Oczywiście mogło się zdarzyć, że złomiarze jeszcze tu nie dotarli, ale dużo bardziej prawdopodobne było, że i owszem byli tu, lecz z jakiegoś powodu nie mogli pozbierać złomu. Ktoś tu pilnował? A może fabryka nie była tak do końca opuszczona?
Cofnął się z powrotem w ciemność i jeszcze raz, dużo dokładniej niż poprzednio, zaczął przyglądać się otoczeniu.
Odciśnięte w błocie ślady ciężarówki. Uprzątnięty teren przed drzwiami budynków. Jeszcze dymiący papieros, leżący na betonie nie dalej niż kilka kroków od Artura. Jak mógł nie zauważyć tego wcześniej?
Żeby tylko nie mieli psów, pomyślał skamieniały w bezruchu.
Gdy w mroku przed nim zakołysało się okrągłe światło latarki, drugi raz tego dnia stracił kontrolę nad sobą. Przez kilka, może kilkanaście sekund, był tylko przerażonym obserwatorem uczepionym pędzącego dokądś ciała. Źle, źle, źle, przemknęło mu przez głowę, lecz nogi już niosły go przez plac, w kierunku fabrycznych zabudowań. Przywarł do ceglanej ściany i spojrzał za siebie. Jeden, dwa, nie, trzy snopy światła omiatały plac za nim. Szperały wzdłuż ogrodzenia, obracały się to w prawo to w lewo, cały czas jednak zbliżały się do Artura. Musiał uciekać. Zagryzł wargi, złapał za klamkę ciężkich drzwi budynku i pociągnął. Gładko, bez najmniejszego zgrzytu, drzwi uchyliły się na kilkadziesiąt centymetrów. Przecisnął się przez szparę i zamknął je za sobą.
Wewnątrz było zaskakująco jasno. Wprawdzie przeraźliwie brudne okna nie przepuszczały z zewnątrz nawet bladej poświaty, za to do ścian, na wysokości mniej więcej metra, w równych odstępach przymocowano małe, awaryjne lampki. W ich bursztynowym świetle widoczny był każdy szczegół pomieszczenia.
To musiał być rodzaj magazynu. Całą przestrzeń, tysiąc, może dwa, metrów kwadratowych, zajmowała terakotowa armia manekinów. Setki nagich, ludzkich sylwetek odlanych z różowego plastiku, ustawionych w czworoboki precyzyjne jak szyk starożytnej armii.
Nie ma się czego bać, pomyślał, to tylko góra tworzywa sztucznego.
Jednak ciało, na dobre wyrwawszy się spod kontroli, wiedziało lepiej. Zawrócił w miejscu, otworzył drzwi i wybiegł na zewnątrz.
Światło latarki trafiło go prosto w oczy.
Zaskomlał jak schwytane zwierzę, znowu odwrócił się i ruszył przez magazyn. Oślepiony światłem, w biegu tarł oczy próbując pozbyć się sprzed nich wirujących, fioletowych plam. Zahaczył o coś, miał wrażenie, że manekiny wyciągają swoje sztywne ramiona i próbują go schwytać. Odpychał je, bezładnie machając rękami. Jakimś cudem dotarł wreszcie na drugi koniec hali, na ślepo wymacał kolejne drzwi. Przez upiornie długą chwilę szarpał się z nimi. Czuł już niemal na karku oddech prześladowców, gdy w końcu zamiast ciągnąć popchnął i drzwi stanęły otworem.
8.
Biegł ze wszystkich sił, nie oglądając się za siebie. Nie był pewien w jaki sposób pokonał ogrodzenie i znalazł się na zewnątrz. Przebiegł przez ulicę. Jeszcze tylko kilka zakrętów, dwie lub trzy osiedlowe alejki i będzie wreszcie pod blokiem.
Stopniowo zwalniał. Jego chwiejny bieg i nierówny oddech zwracał zbyt wiele uwagi. Co by nie mówić, na fana wieczornego joggingu nie wyglądał.
– Hej, ty! – ktoś nagle złapał go za kaptur kurtki.
Uderzył na oślep do tyłu. Poczuł, że w coś trafia, jednak uchwyt nie zelżał, wprost przeciwnie, do pierwszej dłoni dołączyła druga, na nadgarstku, i chwilę później leżał na brzuchu z wykręconą ręką.
– Wreszcie się spotykamy. Masz dokumenty?
Silne ręce postawiły go na nogi i obróciły. Artur stał twarzą w twarz z dzielnicowym. Policjant zmarszczył pokryte dziobami jak po ospie czoło.
– I co ty kurwa sobie myślisz? Żebym ja się musiał z takim łachudrą szarpać? Na komisariat chcesz jechać?
Fala ulgi zalała umysł Artura. Wszystkie mięśnie nagle rozluźniły się, cała adrenalina gdzieś wyparowała a na twarz wypełzł uśmiech.
– I co się gnoju śmiejesz?
– Nic, panie dzielnicowy.
Z tylnej kieszeni spodni wyciągnął dowód. Policjant podniósł podejrzliwie do oczu plastikową kartę. Długą chwilę przypatrywał się zdjęciu, potem zaczął sprawdzać adres.
– Pan zostawi chłopaka, panie władzo.
Głos dochodził gdzieś z tyłu. Artur, zaciekawiony, wykręcił szyję.
Szli we trzech, wolnym krokiem, od strony szkolnego boiska. Ten który mówił, w środku, wyglądał nawet dość schludnie, w znoszonym ale czystym prochowcu, spodniach z kantem i zawiązanym na szyi kraciastym szaliku. Z pozostałymi dwoma było gorzej – wymazane błotem robocze kombinezony, zarośnięte policzki, rozczochrane włosy.
– A, to wy… – policjant nie wydawał się zaskoczony.
– Chłopak jest nietutejszy, nie zna naszych zwyczajów – środkowy uśmiechnął się krzywo i rozłożył ręce.
– No nie wiem. Paskiewicz się skarżył.
– Jakbyś nie znał Paskiewicza. Julek, no coś ty. Myślę, że to sprawa w sam raz dla nas.
Dzielnicowy zamiast wkurwić się ostatecznie tą poufałością i zaciągnąć Artura na dołek, niespodziewanie uśmiechnął się i rozluźnił. Artur nie wierzył własnym oczom.
Policjant roześmiał się na całe gardło. Oddał Arturowi dowód.
– No, skoro chłopak jest w porządku… – lekko popchnął go w kierunku trójki.
Artur zrobił krok, zawahał się, drugi, stanął w miejscu. Nagle przestały mu się podobać uśmiechy wybawicieli. Coś czarnego wystawało z kieszeni płaszcza środkowego. Latarka? Kto chodzi po osiedlu z latarką? Drugi też? Cała trójka? Skąd te kombinezony, w sam raz pasujące do linii produkcyjnej? A gdzie się tak wymazali tym błotem? I te twarze, nierówne, poszarzałe, całe w plamach i wypryskach.
Rzucił się do przodu, nisko pochylony, jak rugbista. Jednego uderzył barkiem, drugiego odepchnął rękami i pognał nie oglądając się za siebie.
Zdążył przebiec kilkanaście metrów, gdy usłyszał za sobą tupot pogoni. Niemal równocześnie uświadomił sobie, jak bardzo jest zmęczony.
Minął osiedlowy warzywniak, na przełaj pokonał szarobrunatny, rozdeptany trawnik. Skręcając w pierwszą z brzegu alejkę, zaryzykował spojrzenie w tył. Byli tuż za nim. Ten w płaszczu został nieco z tyłu, ale pozostała dwójka deptała Arturowi po piętach.
Spróbował przyspieszyć. Krótki oddech rwał się coraz bardziej, nieznośny ucisk wypełzł gdzieś z okolic wątroby i wspiął się aż po mostek. Ciężkie jak z żelbetu uda poruszały się z coraz większym trudem, kolana bolały przy każdym kroku.
W krótkim przebłysku jasności umysłu zrozumiał, że nie zdoła im uciec.
Skręcił ostro w lewo, w kierunku dwupasmówki widocznej w luce pomiędzy blokami. Za ulicą były już tylko tory. Jeżeli uda mu się dotrzeć do ulicy, przebiec bezpiecznie pomiędzy pędzącymi pojazdami, może zrezygnują, może przestraszą się samochodów i po prostu dadzą sobie spokój.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Rewolucja w Krotos
— Michał Lebioda

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.