Sieć „Świat trucizn” traktowałem z prawdziwą pogardą i nigdy w niej nie byłem. Teraz upewniłem się, że niczego nie straciłem, wszystko było tak jak sobie to wyobrażałem: lada oraz półki, zastawione różnokolorowymi kartonami i flakonami.
Zerogród
Sieć „Świat trucizn” traktowałem z prawdziwą pogardą i nigdy w niej nie byłem. Teraz upewniłem się, że niczego nie straciłem, wszystko było tak jak sobie to wyobrażałem: lada oraz półki, zastawione różnokolorowymi kartonami i flakonami.
Leonid Kaganow
‹Zerogród›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % ![](/3_1/wykresik.gif) |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Autor | Leonid Kaganow |
Tytuł | Zerogród |
Tłumaczenie | Wiktor Serewiś |
Opis | Leonid Kaganow, rocznik 1972, znany również jako lleo. Jak sam twierdzi posiada jedną z najstarszych stron internetowych, która w dodatku od 10 lat ma niezmienny wygląd. Przy okazji jest też pisarzem, poetą, dziennikarzem, scenarzystą, czasem zdarzy mu się poprowadzić program w telewizji. Jest autorem takich opowiadań jak „Masło”, „Epos drapieżnika” czy „Pierwsza czystka”; niniejsze opowiadanie w oryginale nosi tytuł „Nul’gorod”. W lutym 2010 roku ukazała się jego najnowsza książka „Lena Skwotter i paragon wozmiezdeija”. Stronę autora można znaleźć pod adresem lleo.aha.ru. |
Gatunek | cyberpunk |
Jeśli będziesz bardzo długo patrzeć na słońce, w oczach pojawią ci się łzy. Nie mruż oczu, tylko patrz dalej, otwórz je jak najszerzej. Słońce zacznie błyszczeć, póki nie przemieni się w czarny dysk z wyraźnymi, ale nieuchwytnie mieniącymi się konturami – jakby się kręciło na niebie z niesamowitą prędkością. Oczy przyzwyczają się z czasem, a tarcza znów zaświeci ciepłym żółtym światłem, rozciągnie promienie we wszystkie strony. Wtedy pojawi się uśmiech. Dobry, ciepły, na całą tarczę słońca. I ten uśmiech powie ci: wszystko w porządku, już jesteś w domu, już wszystko będzie dobrze. Specjalnie tak to zrobili.
Patrzyłem przed siebie na pole. W tym świecie nie potrzeba nawet okularów, wszystko jest ostre, prawidłowe. Aż po sam horyzont ciągnęły się szmaragdowozielone wzgórza, porośnięte gigantycznymi mleczami i koniczyną. Ani chwastu, ani pyłku. Czyste, wyraźne kolory, niczym w kreskówce. A nad kwiatami latały pstre motyle. Nie lubiłem motyli, ale te tutaj były niezwykłe – czyste i cienkie, jakby wycięte z papieru. Design.
Obróciłem się; tutaj też najpierw ciągnęły się wzgórza, ale w oddali widać było domki, domki i znów domki, stopniowo przechodzące w miejskie kwartały. Samo miasto było widoczne w oddali – biegną tam do nieba słupy ażurowych wież, leją się wodospady znikąd donikąd, błyszczą tęcze i ciągną się od ziemi do chmur fantastyczne kuliste budynki, wiszące w powietrzu.
Dziwne – moda na powietrzne apartamenty tak mocno trzyma się ciągle zmieniającego się Zerogrodu, że kwartały z kul wiszą tu już drugi rok. Zapatrzyłem się coś.
– A ku-ku! – usłyszałem za plecami.
Obróciłem się. Przede mną stał zielony słonik i się śmiał.
– Cześć, słoniku! – powiedziałem, kucając.
Słonik potarł głową o moje kolana i znów popatrzył mi w oczy.
– Chodź, pobawimy się w berka! – powiedział. – Jestem prawdziwym słonikiem!
– Nie, Witka, nie jesteś prawdziwym słonikiem – podrapałem syna za uchem. – Po pierwsze, jesteś zielony…
– To po to, żebym mógł chować się w trawie!
– Ale pół biedy, że jesteś zielony. Sęk w tym, że prawdziwe słonie mają tylne kolana…
– Co to bieda? – przerwał słonik, mrugając oczkami.
– No… – zwątpiłem. – Bieda to… Nawet nie wiem, jak ci to wytłumaczyć. Błąd? Tak, na pewno błąd. Twój błąd polega na tym, że słoniom tylne nogi zginają się tak jak u ludzi – w przód. A nie jak u koni. – Słonik wyraźnie posmutniał. – Dalej: słonie mają inaczej umiejscowioną głowę. Pamiętasz, najpierw rysowaliśmy szkielet, potem mięśnie, potem skórę? I kształt tułowia: słonie mają tęższy, a twój przypomina świnkę-skarbonkę…
Słonik chrumknął, machnął trąbą i obrócił się.
– Nie obrażaj się! – poczochrałem go za uszami. – Tata po prostu chce, abyś dobrze orientował się w designie zwierząt.
– A może w chowanego? – zaproponował słonik.
Bransoleta na nadgarstku zapiszczała.
– Witia, muszę iść…
Słonik chrząknął i przylgnął do moich kolan. Jego kontury tajały – słonik przybierał kształt rudego chłopczyka. Podobnego do mnie i do Olgi. Chłopiec pochlipywał.
– No co ty, Witia? – zasmuciłem się.
– Nie chcę, byś szedł! – płakał Witka, pocierając piąstkami oczy.
– Wiktor! – Podniosłem syna i posadziłem sobie na kolanach. – Jesteś już dużym chłopcem? Wiesz, że nie mieszkam w Zerogrodzie. Mam rację? Dlatego nie mogę zostawać z wami na długo. Wiesz, że wszyscy żywi ludzie mają żywe ciało. Leży w realnym świecie. Nie może zmieniać się w słoniki i motyle. Ciało musi jeść. Ciało musi spać. Ciało musi chodzić do toalety i do pracy.
– Co to toaleta?
– To nie ma znaczenia. Tak więc moje ciało wzywa mnie do domu. Jutro po pracy znów przyjdę. A w weekend będę z tobą i mamą naprawdę długo. No, z przerwami…
– Chcę… – zaczął Witka i znów zaszlochał. – Chcę, żebyś tu mieszkał… Każdy tata tu mieszka!
– Nie wszyscy. Nie wszyscy – zdjąłem Witkę z kolan i postawiłem go na trawie.
Podniosłem się.
Bransoleta na ręce znów zapiszczała alarmująco.
– Do jutra, Witka… Pora na mnie. Słuchaj się mamy, dobrze?
Witka nic nie odpowiedział. Nie odwracając się, kroczyłem ku wzgórzu.
Naprzeciw mnie zza wzgórza wyszła Olga, jak zawsze się pożegnać. Znów się zmieniła. Chyba zmniejszyła sobie biodra. Z każdym miesiącem trudniej dawało się ją poznać, nie taka kiedyś była. Za to stała się młodsza i lekkoduszna. Zmieniła fryzurę i figurę. Prawdę mówiąc, bardziej mi się podobała jej pełna talia, duże piersi i policzki z dołeczkami. Teraz Olga była chuda, piersi prawie nie miała, a policzki, choć rumiane, to wklęsłe. Z jakiegoś powodu takie się jej podobały bardziej. Taka moda. Ale uśmiech został jej ten sam, Olgowy…
– Pokłóciliście się? – zapytała wyrozumiale.
– Nie. Pobawiliśmy się. Witka marudzi, nie chce, żebym szedł…
Olga odwróciła wzrok.
– Dziecku jest ciężko bez ojca – powiedziała oschle i zacisnęła wargi. – Mi też ciebie brakuje, Kostia…
– Olga… – Wziąłem ją za ręce. – Po co to mówisz? Wiesz, że po pracy biegnę od razu do was! Zawsze tak było, nawet wtedy, gdy nie było tego piekielnego Zerogrodu…
– Piekielnego?
– Boskiego! Nieważne! Mężowie zawsze przychodzili do swoich rodzin wieczorem!
– Ale… – bezgłośnie powiedziała Olga. – Dlaczego zawsze zachowujesz się tak, jakbym zapominała o różnicy czasu? Tak żyje ci się łatwiej? Przypominam ci, Kostia. Przypominam. W Zerogrodzie czas płynie szybciej. I tutaj czekamy, aż wrócisz z pracy, dwa tygodnie…
Bransoleta znów zdradziecko zapiszczała. Olga usłyszała to i wzdrygnęła się.
– Olga! Czemu mnie dręczysz? Dlaczego? Olga, ja jestem żywym człowiekiem, rozumiesz? Wybacz! Tak! Póki co, jestem żywy! I tak jest mi ciężko! Bardzo się męczę! Mam ciężką pracę, cały dzień na nogach! Na zwyczajnych ludzkich nogach! Zapomniałaś, że nogi mogą się męczyć?
– W Zerogrodzie potrzebni są designerzy… – powoli powiedziała Olga, patrząc w bok. – Bardzo potrzebni. Mógłbyś pracować w swojej specjalizacji. Przecież tam u was designerzy nie są potrzebni, a tutaj… Tutaj nikt nie jest tak potrzebny, jak zawodowi designerzy!
Wziąłem ją za ramię i objąłem.
– Olga…
– Co, Kostia? Co?
– Olga… Jak możesz? Czemu taka jesteś? Ja żyję tam. Tutaj zawsze zdążę. Prawda?
– Kostia… – Jej ramiona drgnęły. – Wiesz, jak się o ciebie martwię? Wiesz, jak się o ciebie boję? Za każdym razem, gdy idziesz, a ja… – Zapłakała. – Czekamy z Witią na ciebie dwa tygodnie… Dwa tygodnie… Myślisz, że on nie rozumie? Myślisz, że on się nie denerwuje razem ze mną?
– Czego się denerwujecie, głupi ludzie?
– Mało to wypadków? Mało? Mało ludzi umiera daleko od terminalu, bo nie zdążyli wejść do Zerogrodu? Cegła nagle spadnie! Samochód zabije na drodze! Mało?!
– Nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz widziałem żywy samochód… – zażartowałem i zrozumiałem, że bezskutecznie.
– Twój świat nie ma przyszłości… – nagle ostro powiedziała Olga.
Nieprzyjemnie ciachnął ten „twój świat”. Ale bardziej zabolało co innego.
– Co? – obruszyłem się, – Co powiedziałaś? Mój nie ma przyszłości?! Mój?! Nie ma przyszłości?!
– Tak. I sam to wiesz.
– Olga… – Objąłem dłońmi jej twarz i odwróciłem tak, aby patrzeć jej prosto w oczy. – Olga, zwariowałaś? Jeśli realny świat nie ma przyszłości, to co się stanie z tym?
– Co się stanie?
– Powariowaliście wszyscy tutaj?! Zapomnieliście już, kim jesteście i gdzie się znajdujecie?! Kto będzie produkował wam energię? Remontował i budował bloki obliczeniowe? I koniec końców, wydobywał krzem? Krzem do kryształów całej tej przeklętej elektroniki, kiedy zacznie się walić pod wami w realnym świecie?! Kto?!
– Będą roboty – odpowiedziała. – Sterowane zdalnie z Zerogrodu. Nie nadążasz za życiem. To nowy projekt, dopiero co o tym mówili w telewizji.
– Olga! Zapomnieliście, co to rzeczywistość! Co ty w ogóle opowiadasz? Naprawdę chcesz, żeby roboty zastąpiły wszystkich żywych ludzi na planecie?
Jestem pewna, że ten tekst jest chlubą Esensji i raczej się temu nie dziwię, nie czytałam w niej nic lepszego. Opowiadanie wyróżnia się iskrą i pomysłem, poza tym mnie przypadło do gustu, bo bardzo lubię rosyjską literaturę.
Co prawda fabuła jest nieco przewidywalna a sceny następujące po sobie czasem zdają się być naciągane, np. rozmowa z mamą Witii, ale może to tylko moje wrażenie. No i trudno uwierzyć w wirtualne dzieci współżyjących ze sobą avatarów.
Fragment wybrany na pasek nad opowiadaniem raczej nie robi dobrej reklamy. Mnie kiedyś odstraszył.
Za to ilustracje bardzo ładne. Bardzo.