Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 11 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Ewa Szumowicz
‹Bo się spełni›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorEwa Szumowicz
TytułBo się spełni
OpisAutorka skończyła AMG na wydziale farmacji, aktualnie mieszka i pracuje w Ostrołęce. Miłośniczka kotów, fantastyki i długich spacerów.
Gatunekfantasy

Bo się spełni

1 2 3 »
Zacisnęła dłoń w pięść. Na bandażu pojawiła się czerwona plamka, gdy rana ponownie się otworzyła. Byty Bram mogą sobie należeć do najbardziej złośliwych i upartych, ale ona nazywa się Elizabeth Devereux, a jej przodkowie byli wojownikami na długo przed Wielkim Zstąpieniem. Nie pozwoli się ignorować!

Ewa Szumowicz

Bo się spełni

Zacisnęła dłoń w pięść. Na bandażu pojawiła się czerwona plamka, gdy rana ponownie się otworzyła. Byty Bram mogą sobie należeć do najbardziej złośliwych i upartych, ale ona nazywa się Elizabeth Devereux, a jej przodkowie byli wojownikami na długo przed Wielkim Zstąpieniem. Nie pozwoli się ignorować!

Ewa Szumowicz
‹Bo się spełni›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorEwa Szumowicz
TytułBo się spełni
OpisAutorka skończyła AMG na wydziale farmacji, aktualnie mieszka i pracuje w Ostrołęce. Miłośniczka kotów, fantastyki i długich spacerów.
Gatunekfantasy
Zdobycz była już blisko.
Białowłosa dziewczyna zostawiła resztę obławy daleko za sobą. Jej niezwykłe oczy nie potrzebowały wiele światła; słaby blask sączący się z wylotów kanałów całkowicie wystarczał. Podwinęła rękaw. Fragment wzoru pokrywającego całe ramię, tuż nad wyraźnie ciemniejszym od reszty granatowym motywem, jaśniał intensywnie błękitnym światłem. Uśmiechnęła się. Świecił spory wycinek – zdobycz została wysoko wyceniona.
W jej stronę wystrzeliło coś ciemniejszego od wilgotnego mroku kanału. I niewiarygodnie szybkiego. To cel, pewien swej siły, chciał zmienić myśliwego w ofiarę. Zaprogramowane do walki ciało zareagowało instynktownie – dziewczyna uskoczyła, paznokcie lewej dłoni zmieniły się w szpony. Napięcie, wypełniające ją wcześniej podniecenie pościgiem, przekształciło się w szaleńczy głód, pożądanie. Jeden cel. Zabić.
• • •
Betty niespokojnie zerkała na cienie kryjące się po kątach biblioteki. Lampy rozjaśniały wnętrze ciepłą, przytulną poświatą o barwie lipowego miodu, jednak ich blask nie rozpraszał mroku kryjącego się miedzy załomami ciemnych, stylowych mebli. Pokój, który znała od urodzenia, w którym tyle razy się bawiła, ukochane pomieszczenie jej ojca, wydawał jej się obcy. Po raz nie wiadomo który przeklęła pomysł, by zrobić to w środku nocy. W blasku dnia plan wydawał się doskonały. Klimatyczny. Czy jest jakaś lepsza pora na wzywanie potworów z samego dna koszmaru, niż północ?
Przygryzła wargę. Słony smak krwi przypomniał jej, po co tu jest. Raz jeszcze spojrzała na symbol usypany sproszkowanym złotem na podłodze. Okrąg, w środku którego tak starannie, jak tylko zdołała, odtworzyła dziwny napis – imię istoty zapisane w jakimś wymarłym języku. Zdecydowała się wykonać akurat ten rytuał, gdyż był stosunkowo prosty, a nadrzeczywisty, którego dotyczył, często odpowiadał na wezwanie. Opis ceremonii zawierał też ostrzeżenie, że, owszem, byt przybywał chętnie, ale miał nieprzyjemny zwyczaj zabijania inwokatora bez pytania, dlaczego ten go ściągnął.
Wyciągnęła dłoń. Według rytuału powinna utoczyć krew złotym nożem, jednak zabrakło jej czasu, żeby zlecić jego wykonanie. Miała nadzieję, że złocone nożyczki wystarczą. W końcu skórę przetnie właśnie złoto, nieważne, że pod nim była zwykła stal.
Wzięła głęboki oddech. Zawahała się. Część Betty marzyła, by w tym momencie ktoś wpadł do biblioteki, wyrwał jej z ręki ostrze i potrząsnął nią, krzycząc: „Dziewczyno, co ty robisz?! Opamiętaj się, jeszcze nie jest za późno!”
Cisza, dom spał. Strażników posiadłości nie interesowało światło w oknie biblioteki, panienka często przesiadywała w niej do późna. Nikt nie przyszedł, by ją powstrzymać.
Elizabeth wzięła głęboki wdech i nacięła nadgarstek, jednocześnie szepcząc imię istoty.
• • •
Do stolika zajmowanego przez niespełna dwudziestoletnią, jasnowłosą dziewczynę podszedł kelner. Przez profesjonalnie obojętne oblicze mężczyzny przemknął wyraz zaciekawienia. W końcu dama z wyższych sfer z wyraźnymi śladami razów na twarzy to nieczęsty widok, szczególnie w miejscu publicznym, jak kawiarnia. A jaki temat do plotek! Lady Elizabeth, markiza Devereux, była osobą powszechnie znaną. O posagu jedynej córki potężnego magnata, piątego na liście najbogatszych ludzi w Brytanii, krążyły legendy. Do tego dziewczyna była ładna i inteligentna, nic więc dziwnego, że uchodziła za najlepszą partię na wyspie i jedną z lepszych w Imperium. Niestety, ku rozczarowaniu wielu, od dnia swoich dziesiątych urodzin była zaręczona z dziedzicem książęcego rodu Maynard.
Kelnerowi wydało się mocno niepokojące, że osoba o takiej pozycji publicznie obnosi fizyczne obrażenia, choć magiczna regeneracja to dla niej żaden koszt. Stać ją było nawet na luksusowe usługi legendarnych Laborantów, gdyby nie miała ochoty poddawać się bolesnym zabiegom uzdrowicieli. Mimo to siedziała poobijana w kawiarni i narażała się na plotki.
• • •
Dotyk. Przyspieszone oddechy. Niecierpliwość.
Elizabeth stała jak wmurowana, umysł odmówił zaakceptowania tego, co widziała. Choć gdzieś w głębi niej narastał krzyk, nawet szmer oddechu nie zdołał się wydostać z nagle ściśniętego gardła. Na palcach wycofała się z galerii. Spokojnym krokiem zeszła po schodach i udała do swojego pokoju. Mijana służba niczego nie zauważyła, zachowanie pani wyglądało na doskonale normalne.
Nikt nie spojrzał Betty w oczy, nie zauważył wypisanego w nich szaleństwa.
• • •
Elizabeth ledwo zauważyła kelnera stawiającego przed nią filiżankę i ciekawskie spojrzenie, jakim obdarzył jej pokaleczoną twarz. To bez znaczenia. Nic nie miało znaczenia wobec faktu bardziej bolesnego i upokarzającego niż wszystkie fizyczne obrażenia. Nie udało się. Poniosła porażkę.
Tyle skomplikowanych przygotowań, cierpliwego zbierania informacji, tyle zainwestowanego czasu i pieniędzy – i nic. Nie przybył. Zignorował ją. Źródła opisywały wcielenia Bram jako niewiarygodnie złośliwe, ale Betty mimo wszystko nie spodziewała się, że zostanie po prostu zlekceważona.
Odruchowo dotknęła nadgarstka, owiniętego opatrunkiem. Nie pamiętała, jak długo siedziała załamana na podłodze biblioteki, a miękki, drogi dywan pochłaniał krople krwi, cieknące po dłoni.
Złośliwe spojrzenie szarych oczu, tak podobnych do jej własnych, kiedy Vincent pytał ją, czy nawet zabić się porządnie nie umie. A potem ją uderzył. Tak od niechcenia, jakby przyszło mu spełnić niewdzięczny i męczący obowiązek ukarania nieposłusznego zwierzęcia.
Zacisnęła dłoń w pięść. Na bandażu pojawiła się czerwona plamka, gdy rana ponownie się otworzyła. Byty Bram mogą sobie należeć do najbardziej złośliwych i upartych, ale ona nazywa się Elizabeth Devereux, a jej przodkowie byli wojownikami na długo przed Wielkim Zstąpieniem. Nie pozwoli się ignorować!
• • •
Drogie lustro pękło pod ciosem. Elizabeth spojrzała w zniekształcone, połamane na kawałki odbicie. Jakże trafne. Jak dobrze obrazujące, jak się teraz czuła. Osunęła się po szkle. Z rozgryzionej wargi płynęła krew.
Jak mógł jej to zrobić?! Jak mógł?!
Coś w niej odpowiedziało cynicznie – bo mu wolno. Po prostu.
Odruchowo dotknęła opuchniętego policzka. Piekł, skóra sprawiała wrażenie dziwnie gorącej. Nikt jej dotąd nie uderzył.
Gdzieś głęboko zaczęła kiełkować pewność, że powinna zacząć się przyzwyczajać do tego uczucia.
• • •
Niewielkie, niemal puste pomieszczenie oddzielone było od reszty laboratorium solidną szklaną płytą. Wzory w rogach świadczyły, że została ona dodatkowo wzmocniona magią. Pod ścianą, wciśnięta w kąt, leżała zwinięta w kłębek postać. Po dokładniejszym przyjrzeniu się można było rozpoznać, że to młoda kobieta.
Słysząc kroki, dziewczyna poderwała głowę. Na widok elfa w długiej granatowej tunice, poznaczonej plamami niezidentyfikowanych chemikaliów, z jej gardła wyrwał się ni to pisk strachu, ni wściekłe warczenie. Umilkła, gdy zauważyła drugiego z przybyszy.
Wysoki, śniady mężczyzna położył dłonie na szybie. Dziewczyna podniosła się i powoli podeszła do niego.
– I jak się panu podoba, lordzie Arielu? Mówiłem, że nie zawiodę.
– Piękna robota. Spełniłeś moje wymagania – jest perfekcyjna.
Elf uśmiechnął się z satysfakcją. Lord Ariel dotrzymał umowy – dostarczył mu materiał do wykonania naprawdę wyjątkowej pracy patentowej na mistrza alchemika. Nieprzeciętny egzemplarz; dziewczyna nie mogła umrzeć, oszaleć ani zostać skażona. Mógł z nią zrobić wszystko, co tylko zaplanował. Rezultat przeszedł jego najśmielsze oczekiwania. To było dzieło życia – piękne, silne, potężne. Wypełnił swoją część kontraktu; nawet tak wybredna istota, jak lord Ariel, nie zdoła mu niczego zarzucić.
Poczuł narastające niezadowolenie, ostatnio nawiedzające go regularnie. Doskonale wiedział, że dziewczyna jest własnością nadrzeczywistego, została mu tylko użyczona na czas zdania patentu. Mimo wszystko żal mu się było z nią rozstawać. Miał niewielkie szanse, że trafi mu się w życiu jeszcze jeden równie skomplikowany projekt, że stworzy równie perfekcyjne dzieło.
Z zamyślenia wytrącił go cichy, złośliwy śmiech.
– Całkiem ładna. Znacznie ładniejsza, niż była w wersji pierwotnej. Tego aspektu nie zamawiałem. Ostrzegam, Aerlecie z rodu Serna, nie puszczę płazem naruszenia mojej własności.
1 2 3 »

Komentarze

05 II 2011   20:19:20

Całkiem przyjemne opowiadanie, choć mam wrażenie, że dobrze by mu zrobiła rozbudowa - teraz, gdy skacze się ze sceny na scenę, jest to momentami irytujące. Będzie więcej?

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.