Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Barbara Maturska
‹Sznur Inanny›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorBarbara Maturska
TytułSznur Inanny
OpisZ wykształcenia jestem informatyczką, ale pracuję w zupełnie innej roli. Kilka wcześniejszych opowiadań mojego autorstwa, m.in. „Powrót do Tanhai” i „Owad w bursztynie”, można znaleźć na Portalu Literackim.
W literaturze kocham przede wszystkim to, że jest nieograniczoną szachownicą dla wyobraźni. Pasjonuje mnie podróżowanie po meandrach własnych pomysłów, czasem grząskich i wiodących w ślepe zaułki. Można iść prostą linią z punktu A do punktu B własnej logiki i nieoczekiwanie ocknąć się w Hanoi (bez pieniędzy i paszportu), ale to fascynujące gdy ukończenie opowieści zaczyna przypominać łamanie szyfru, a przy okazji samego siebie.
Gatunekfantasy, historyczna

Sznur Inanny

« 1 2 3

Barbara Maturska

Sznur Inanny

Powiadają, że prawdziwym zwycięzcą jest ten, który ma odwagę uderzyć pierwszy. Okrążyłem przeciwnika od lewej z niewzruszoną pewnością ruchów. Wyzbyłem się obaw i skoczyłem na wroga. Finta pozwoliła mi przerzucić broń z prawej do lewej ręki. Hakator wywinął się niczym jaszczurka, ledwie unikając cięcia. Drasnąłem jego lewe ramię, ale mężczyzna nawet nie syknął, natychmiast przeszedł do kontrataku.
Wykonując uniki, zmniejszyłem nieco dystans. Przerzuciłem sztylet z powrotem do prawej ręki. Użyłem każdego znanego mi triku, bezskutecznie. Nie dał się zwieść moim sztuczkom. W końcu zwarliśmy się, trzymając jeden drugiego za ręce z nożami i mocując niczym zapaśnicy. Hakator wymusił obrót w lewo. Próbowałem kopniakiem podciąć mu nogę i powalić na ziemię, ale zręcznie wykorzystał zagranie przeciwko mnie. W momencie gdy zamierzyłem się do kopnięcia, wyszarpnąwszy rękę z uścisku, popchnął mocno, pozbawiając mnie równowagi. Upadając, pociągnąłem go za sobą. Starczyło mi rozumu, by odtoczyć się na bok. W samą porę. Nóż Hakatora chybił o milimetry. Przypłaciłem błąd płytką raną. Obawiałem się trucizny, ale czułem jedynie płynącą krew i żadnego pieczenia poza lekko kłującym bólem rozciętej skóry.
Zwinnie poderwałem się na równe nogi, on też, chwilę po mnie. Gdy cofnął prawą stopę, zyskałem pewność, że próbuje zrównoważyć atak i dzięki tej sekundzie przewagi pchnięcie nie dosięgło mojej piersi. Niemniej sztylet wroga kąsał coraz szybciej, w miarę jak zaciętość Hakatora narastała. Przypłaciłem dwoma płytkimi ranami skuteczność jego cięć. Stopniowo ogarniała mnie dzika furia.
Teraz albo nigdy – pomyślałem.
Gdy wróg wypuścił kolejne pchnięcie, wykonałem zejście w bok. Uchylając się, jednocześnie chwyciłem miażdżąco jego nadgarstek lewą dłonią i uniosłem gwałtownie w górę. Błyskawicznie przemknąłem pod uniesionym ramieniem przeciwnika i obróciłem się w lewo. Wykręciłem mu ramię. Prawą dłoń wyciągnąłem ponad jego barkiem i wbiłem sztylet pod brodą aż po rękojeść. Ostrze musiało dosięgnąć mózgu. Hakator, charcząc i plując krwią, rzucał się w moim uścisku. Gdy ostatnie przedśmiertne konwulsje minęły i znieruchomiał, wypuściłem ciało, cofnąłem się i dysząc ciężko, przeniosłem spojrzenie na pobladłą Wetre. Oblicze jej przepełniała zgroza, ale też ulga. Nie można było tego samego powiedzieć o Ram’Sinie, którego porażka ulubionego wojownika doprowadziła do wściekłości. Rysy zniekształcił mu wyraz niewypowiedzianej furii. Prawie dyszał z nienawiści do mnie.
– Rozbroić go! – krzyknął i żołnierze natychmiast mnie osaczyli. Chociaż broniłem się zaciekle, pięści i kopniaki spadały ze wszystkich stron. Nie miałem najmniejszych szans. Zarzucili na mnie sieć i powalili na ziemię. Wydarli mi sztylet, a Ram’Sin podszedł, by przygnieść mi twarz obutą stopą. Gdy wdeptywał mnie w pył, wysyczał przez zęby: – Dałem słowo, więc uzdrowię Wetre. A potem oddam ją swoim ludziom. Będziesz patrzeć, jak ją gwałcą, jeden po drugim. Gdy już się znudzą, oddasz ją Ensiangaszerowi. Niech nacieszy go moja łaskawość, zanim dam rozkaz do natarcia.
• • •
Przyboczni Ram’Sina otaczali nas szczelnie, tak czujni, jakby spodziewali się, że za moment spróbuję ucieczki. Nie mogłem zrobić nic, dopóki życie Wetre wisiało na włosku. Doskwierało mi zmęczenie i obawa, że nie zdołam nas bezpiecznie wyprowadzić. Piekły mnie skaleczenia i wyschnięte gardło. Oddałbym wszystko, co posiadam, za parę łyków wody. Wetre zapewne też.
Zewnętrzne ściany świątyni zdobiły lizeny, płaskie filary chroniące mury przed rozporem. Nie mogłem ich zliczyć. Ten ziggurat był potężniejszy niż nasz. Niosłem Wetre po pochylniach i rampach kolejnych tarasów, kolejnych kondygnacji, wdzięczny, że królowa jest lekka jak dziecko, inaczej mógłbym nie dać rady ją wnieść na samą górę.
Gdy byliśmy już niemal na szczycie, zdałem sobie nagle sprawę, że królowa ma dreszcze. Wargi zagryzła do krwi i gdy to zauważyłem, ogarnął mnie lęk. Przytuliłem ją mocniej. Była rozpalona. Oddychała ciężko i coraz bardziej chrapliwie. Wokół jej rany pojawiła się rozległa martwica. Przełknąłem ślinę i przyspieszyłem kroku. Nie zostało nam wiele czasu.
Minęliśmy portyk i weszliśmy do świątyni. Rzęsiste światło i ilość złota zgromadzonego w komnatach boga oślepiały.
– Zimno – wyszeptała Wetre. – Dlaczego tu jest tak zimno?
Ram’Sin przywołał mnie niecierpliwie.
– Złóż ją na ołtarzu!
Uczyniłem to skwapliwie i cofnąłem się szybko. Tak jak przyboczni ukląkłem i przyłożyłem czoło do posadzki. Nikt nie stoi w obecności bogów.
Kątem oka widziałem, jak Ram’Sin zaczął odprawiać rytuały. Inkantacje płynęły jak stopiony kruszec. Oczy Arragity rozjarzył wewnętrzny blask. Powietrze stało się gorące i zafalowało niczym grzywy lwów.
Wyrwało mi się zdumione westchnienie, gdy moc stała się wyczuwalna. Ensiangaszer nie potrafił wezwać takich sił. Wiem, bo wielokrotnie byłem świadkiem obrzędów, które odprawiał. Tutaj w świątyni gromadziła się potęga, której obecności nigdy wcześniej nie doświadczyłem. Przygniatała mi barki niewidzialnym ciężarem i otumaniała myśli. Krew dudniła w uszach jak lawina kamieni strącona ręką tytana. Rezonowały od niej posągi i wazy wotywne. Kontury rozmywały się jak odbicie w zmąconej wodnej tafli. Wnętrze świątyni znalazło się na pograniczu nierzeczywistości.
Ram’Sin intonował. Słowom towarzyszył ruch ręki, gdy władca wyciągał z Wetre chorobę i śmierć.
Miedziane oczy rzeźbionych byków ożyły, zwróciły się w moją stronę i zwęziły, aż stały się pionowe jak źrenice węży. Ciemność zgęstniała ponad targaną drgawkami Wetre. Mrok połknął ją i komnatę, zatrzasnął się jak skrzydła bramy Krainy Bez Powrotu, porwał mnie w swój głęboki, sowi nurt.
Następne, co usłyszałem, to śmiech. Dzwonki brzęczące u kostek tancerek są mniej dźwięczne niż ów głos.
– Trzeba coś zabrać, żeby coś dać. – Szept był potężniejszy, niż ziemia gdy się rozstępuje.
Spojrzałem w oczy kobiecie, której uroda i zmysłowość zniewalały i mąciły zmysły. Wzięła w dłonie moją twarz; dopiero wówczas zdałem sobie sprawę, że wzrok miała przepastny jak sam czas. Na jej palcu odnalazłem węzeł Inanny i to było jedyne potwierdzenie, jakiego potrzebowałem.
– Cokolwiek jest ceną – rzekłem. – Nawlecz na swój sznur.
– Wszystko, czego zażądam?
– Tak.
– Dobiliśmy targu. Miara obmierzy.
Opuściłem wzrok w samą porę. Rozbłysk światła był bolesny nawet przez zaciśnięte powieki.
• • •
Odzyskawszy przytomność, poczułem pod palcami lepką krew. Usiadłem gwałtownie i ten nagły ruch przyniósł mi ból, zaś to, co ujrzałem, wstrząsnęło mną do głębi.
Wszyscy przyboczni Ram’Sina nie żyli. Posadzkę zaścielały posoka i wnętrzności, jakby potworna bestia wtargnąwszy do komnaty, gdy byłem nieprzytomny, rozszarpała tych ludzi na krwawe strzępy. Ołtarz leżał rozgruchotany. Wśród odłamków granitu Ram’Sin wyglądał niczym połamana kukła.
Pośrodku strasznego pobojowiska tańczyła Wetre. Twarz, ręce i brzuch miała umazane, jakby tarzała się wśród zabitych. Włosy wirowały wokół wykrzywionej twarzy. Oczy błyskały szaleństwem, gdy obracała się dookoła własnej osi z rękoma wyrzuconymi w górę.
– Wetre!
Z podobnym skutkiem mógłbym mówić do kamieni. Nie poznała mnie. Patrzyła, ale nie widziała. Była jak lunatyk. Kierowały nią obce siły.
– Wetre! – Bałem się, że jest tylko złym duchem, ale gdy potrząsałem jej ramionami, była żywa, ciepła w dotyku. Już nie rozgorączkowana, lecz zwyczajnie ciepła. – Ocknij się, Wetre. Pamiętaj o swoim synu. On cię potrzebuje.
Najpierw znieruchomiały stopy, a morderczy wzrok rozwiał się bez śladu zastąpiony zdumieniem, potem Wetre rozejrzała się z oszołomieniem.
– Czyje to dzieło? – zapytała z przestrachem.
Nie zdobyłem się na wyjaśnienia. Wolałem oszczędzić jej kolejnych cierpień. Czy zabiła, będąc narzędziem w dłoniach bogini? Równie dobrze to mogłem być ja sam. – Musimy uciekać. Ram’Sin nie żyje, ale wydostanie się z Arrag nie będzie przez to prostsze.
Skinęła głową, lecz pełne niedowierzania oczy raz jeszcze omiotły pobojowisko, szukając jakiejś wskazówki.
Wspierając się wzajemnie, wyszliśmy na zewnątrz. Wówczas poczułem dym palonych domostw, a naszym oczom ukazał się widok dogasającej bitwy. Z ostatniej kondygnacji zigguratu widać było wszystko jak na dłoni.
Ensiangaszer nie czekał, aż powrócimy. Zaatakował i najwyraźniej jego wyczucie czasu było doskonałe, bo obrona miasta zawiodła. Moi pobratymcy przebili się przez szeregi Arragitów i pokonali mur. Walka przeniosła się do miasta.
– Ensi nie wierzył, że można cię uleczyć – szepnąłem z nagłym zrozumieniem. – Wysłał nas, żeby uśpić czujność Ram’Sina.
– I tak byłam skazana na śmierć. – Pod pozornym opanowaniem Wetre tętniły emocje. – W momencie gdy mnie raniono, zrozumiał, że nie władam żadną potęgą. Straciłam dla niego wszelką wartość.
– Więc nie wiedziałaś, że Ram’Sin potrafi wezwać Inannę? Nie wiedziałaś, że cię uleczy?
– Nie miałam pojęcia – wyznała. – Wśród wrogów po prostu łatwiej było o śmierć. Ensi zabrał z namiotu wszystkie ostre narzędzia i zabronił mnie dobić. – Parsknęła gorzkim, szyderczym śmiechem. – Wszyscy myśleli, że robi to z miłości, a on zmuszał mnie, bym poszła do Ram’Sina. Plan króla zakładał, że odwrócę uwagę wroga i ułatwię atak, a dary i twoja obecność będą gwarantem dostatecznie przekonującym, że moje uzdrowienie leży mu na sercu. Wygraliśmy dlatego, że wierzyłeś w jego prawość.
• • •
Świt wysuwał świetliste palce, srebrząc szeroką wstęgę rzeki, gdy Jachdulim odnalazł nas na schodach zigguratu. W lewej dłoni dzierżył włócznię, w prawej topór, za nim biegło jeszcze ośmiu ciężkozbrojnych z prostokątnymi tarczami. Na nasz widok wyraźnie odczuli ulgę. Pokłonili się głęboko.
– Byłem pewien, że ciebie również straciliśmy, pani – przemówił Jachdulim.
– Co się stało? – spytałem niecierpliwie. Dreszcz niepokoju przebiegł mi po plecach.
– Ensi poległ w bitwie.
Niespodziewana wiadomość głęboko mną wstrząsnęła. Poczułem, jak brzemię tej śmierci obciąża moje sumienie. Nie tylko moje. Wymieniliśmy z Wetre spojrzenia. Czysty przypadek mógł sprawić, że akurat tego dnia bogini nanizała na swój sznur również życie Ensiangaszera? W momencie gdy oboje z Wetre w głębi duszy życzyliśmy mu śmierci? Na ustach królowej zamigotał smutny uśmiech. Byłem pewien, że mnie rozumie.
koniec
« 1 2 3
10 września 2011

Komentarze

22 I 2012   15:55:22

Fajnie napisane aczkolwiek fabularnie bardzo prosta historia. Wolałbym inne rozwiązanie.

27 I 2012   12:11:00

Pozdrawiam i dziękuję za komentarz.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.