Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Paweł Micnas
‹Der Meister in Posen›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorPaweł Micnas
TytułDer Meister in Posen
OpisAutor pisze o sobie:
rocznik ’92, poznańczyk z urodzenia, z zamieszkania i z zamiłowania. Obecnie student filologii polskiej UAM. Czytelnik zawsze, recenzent okazjonalnie. Maniak futbolu. Smakosz piwa i poezji.
Gatunekfantasy, historyczna, humor / satyra

Der Meister in Posen

1 2 3 8 »
Adam Mickiewicz siedział w kawiarni Douchy’ego. Popijał kawę i gryzmolił coś na kartce. Inni goście wlepiali w niego wzrok. Nikt nie był pewien, czy to rzeczywiście ów wielki majster poezyji, o którego przyjeździe mówiło się od dłuższego czasu. Nikt też nie chciał się zapytać, bo omyłka groziła strzeleniem gafy i narobieniem sobie poruty.

Paweł Micnas

Der Meister in Posen

Adam Mickiewicz siedział w kawiarni Douchy’ego. Popijał kawę i gryzmolił coś na kartce. Inni goście wlepiali w niego wzrok. Nikt nie był pewien, czy to rzeczywiście ów wielki majster poezyji, o którego przyjeździe mówiło się od dłuższego czasu. Nikt też nie chciał się zapytać, bo omyłka groziła strzeleniem gafy i narobieniem sobie poruty.

Paweł Micnas
‹Der Meister in Posen›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorPaweł Micnas
TytułDer Meister in Posen
OpisAutor pisze o sobie:
rocznik ’92, poznańczyk z urodzenia, z zamieszkania i z zamiłowania. Obecnie student filologii polskiej UAM. Czytelnik zawsze, recenzent okazjonalnie. Maniak futbolu. Smakosz piwa i poezji.
Gatunekfantasy, historyczna, humor / satyra
– O bogowie ateńscy, serafiny na niebiesiech! I krzaki róży w ciemnych dolinach! I żonkile złote! Chowajcie się ze wstydu, uciekajcie w mroki jaskiń, bom oto znalazł piękność, której nie dorównają wasze anielskie wdzięki! – szeptał Daniel Kreściszewski, wpadając w szał improwizacji. – Co me oczy tu widzą, czego me usta tu dotykają, to nie oddadzą rymy żadne, ni poezyja największa! Och, Adelo!
Poeta pocałował dziewczynę w szyję, ręką dobrał się do jej gorsetu i począł go rozsznurowywać.
– Mój artysta… – westchnęła Adela.
– I jej usta delikatniejsze niżli płatki róż; poznać tajemnice tych wzgórz, piersi jedwabistych! A eszelony pukli złocistych, jej włosy, ach, jej włosy, co falami na plecy spadają…
Potencjalny podglądacz szybko zorientowałby się, że Daniel nadużywa hiperboli. Adela nie była brzydka, ale też na pewno nie mogła uchodzić za nieziemską piękność z baśni tysiąca i jednej nocy. Ot, zwykła córa kupiecka. Obfite piersi, trochę zbyt obfita talia. Na jej korzyść na pewno przemawiał fakt, iż myła się przynajmniej raz w tygodniu.
Suknia Adeli, krojona na biedermeierską modę, znalazła się na podłodze obok kaszmirowej szarfy. Na ziemi spoczywał już kapelusik przyozdobiony dwubarwnym piórem i różaną girlandą. Daniel poradził sobie właśnie z gorsetem i posłał go za siebie, gdzie wylądował niedaleko trzewiczków na wysokim obcasie.
– O, Adelo! – zakrzyknął Daniel, uwolniwszy spod jarzma stanika to, co kobieta miała piękne.
– Ciszej, głuptasie, bo ojczulek usłyszy! – syknęła, próbując stłumić cisnący się na jej usta chichot.
– Adelo, ty jesteś, jesteś jak… – Daniel nie potrafił skończyć porównania, dlatego by skryć swoją indolencję w zakresie poezyji, utonął między piersiami dziewczyny, wzdychając na wskroś romantycznie.
Głos odzyskał dopiero, gdy pocałował ją w brzuch i zjechał niżej, wodząc nosem po delikatnej, wypielęgnowanej skórze.
– I otom znalazł! Złote runo, anielskie łono! Tyś na mój Weltschmerz jedyne remedium!
– Ciszej! – syknęła Adela.
Było jednak za późno.
Drzwi izdebki otworzyły się z hukiem i do środka wtoczył się ojciec dziewczyny. Wysoki na sążeń i dwie piędzi, w pasie szeroki na dwie bednarki. Nic dziwnego, że Adela bała się jego gniewu. By uniknąć kary, sprytnym fortelem zmieniła obrót spraw.
– Tatku! – krzyknęła. – Ten bamber wtargnął tu przez okno i nożem mi groził! Tej, ratunku, tatku!
– Ach tak?! Bordelu się ochlapusowi zachciało? Ja mu z japy bordel zrobię! – wrzasnął wielki mężczyzna, po czym zwrócił się do dziewczyny. – Idź, córuś, do kuchni, tatuś będzie tu złe rzeczy robił.
Adela uciekła naga, jak ją Pan Bóg stworzył, a ojciec rzucił się na Daniela.
Poeta wiedział, co robić. Musiał uciekać. Doskoczył do okna i próbował je otworzyć. Zacięło się. Skoczył więc przez kanapę, na której wcześniej migdalił się z Adelą, i dopadł drugiego okna.
Wyskoczył na zewnątrz. Dobrze, że mieszkanie było na parterze kamienicy. Ewakuując się z pierwszego czy drugiego piętra, połamałby sobie nogi.
Lub nie uciekłby wcale, a wtedy nogi powyrywałby mu ojciec Adeli.
Znalazł się na ulicy Wronieckiej. Wokoło było pusto. Tylko gęsty całun mgły wiszący nad brukiem i mdłe światło olejowych lamp. Z pobliskiej tancbudy dochodziły odgłosy zabawy; grano na niemiecką melodię i tańczono pruskiego lendra i zweitrita.
Ojciec Adeli wychylił się przez okno i krzyknął:
– Rozpustnik! Gwałciciel! Złodziej! Straż! Straż!
Po czym zniknął z powrotem w mieszkaniu. Daniel domyślił się, że kupiec postanowił wziąć udział w pościgu za absztyfikantem. Był naprawdę zdeterminowany.
Poeta wziął nogi za pas i popędził w stronę Starego Rynku.
Dobrze znał te ulice. Tu się wychował, tu mieszkał przez całe życie. Daniel Kreściszewski. Poznańczyk jak się patrzy. Choć do społeczeństwa Stadt Posen w ogóle niepasujący. Obywateli pruskiej prowincji uważano za ludzi pracowitych i zdyscyplinowanych. A jeśli poeta miałby wskazać dwa słowa, których znaczenia nie potrafił pojąć, to byłyby to właśnie pracowitość i dyscyplina.
Biegł. W tym akurat był dobry. Ucieczki przed prawem i wściekłymi ojcami wyrobiły w nim niezgorszą kondycję oraz sprawność.
Minął ulicę Fryderykowską. Tuż przed Starym Rynkiem natknął się na dwóch strażników. Służbiści szybko zorientowali się, że Daniel przed kimś ucieka, więc postanowili go zatrzymać. Poeta zawrócił błyskawicznie i skręcił w Friedrich Strasse.
– Halt! Halt! Im Namen des Gesetzes! – krzyknął strażnik.
– Stać! Bo otworzymy ogień! – krzyknął drugi, nie wiadomo: Polak czy też Prus władający obcym językiem.
Daniel przyspieszył. Może ucieczka przed grubym kupcem zakrawała na dobrą zabawę, ale straży lepiej było nie lekceważyć. Skręcił w Żydowską. Wbiegł w otwartą bramę jednej z kamienic. Przylgnął plecami do zimnej ściany. Miał nadzieję, że strażnicy pomkną dalej, nie zauważywszy go.
Usłyszał, jak biegną. Ich obcasy stukały o kamienny bruk. Wstrzymał oddech. W takich chwilach żałował, że nie jest Prusakiem z krwi i kości. Dogadałby się z żołnierzami i byłoby po problemie. Tymczasem, ze względu na powstanie, zaostrzono politykę wobec Polaków i w razie aresztowania z pewnością oskarżyliby go o działalność spiskową.
Strażnicy przebiegli obok bramy, nie zauważywszy skrytego w niej Daniela.
Poeta myślał, że umrze z ulgi. Odetchnął głośno. Niebezpiecznie było teraz wracać na ulicę, wkroczył więc na podwórze okolone budynkami.
Panował tam mrok, nieoświetlony przez choćby jedną latarnię. Daniel po omacku podszedł do ścian jednej z kamienic. Postanowił spędzić tu noc. Już nieraz spał pod gołym niebem, co oczywiście nie należało do najwygodniejszych rozwiązań, ale pomagało złapać natchnienie. Romantyczna dusza poety karmiła się podobnymi przygodami.
Już chciał położyć się na ziemi, gdy poczuł, że coś jest nie tak. Wraz z lekkim powiewem do jego nozdrzy dostał się mdły smród, który romantyczny bynajmniej już nie był. Daniel poszedł w stronę, gdzie musiało znajdować się źródło odoru. Nie uszedł kilku kroków, kiedy potknął się o coś leżącego na ziemi i upadł.
– Pies to je… – zmełł przekleństwo i podniósł się na klęczki. Otrzepał modny, kolorowy kubraczek, po czym pomacał przedmiot, o który się potknął.
Wyczuł miękki materiał spodni, mokrą koszulę, owłosioną skórę przedramienia… Nie miał już wątpliwości. Leżał tu człowiek.
Gdy zaś księżyc na krótką chwilę wychynął zza chmur, Daniel był pewien, że ów człowiek jest martwy. Bo przecież ludzie nie mogą żyć ze sztyletem wbitym w pierś, bełtem wystającym z oka i flakami wypływającymi z rany na brzuchu, prawda?
Poeta odwrócił się i zwymiotował. Potem długo jeszcze nie mógł uspokoić wstrząsających nim torsji. Wnętrzności skręcały mu się, zmuszając do wypluwania żółci.
Nieco ochłonął. Intuicja podpowiadała mu natychmiastową ucieczkę. Znalazł się w niezłych tarapatach. Tu, na podwórzu, trup, po którego ktoś może lada moment przyjść. Na ulicach strażnicy i ojciec Adeli. Najchętniej wspiąłby się na dach, jednak w pobliżu nie widział żadnej drabiny.
Nim zdążył powziąć jakąkolwiek decyzję, przez bramę weszli dwaj mężczyźni. Drogę oświetlali sobie olejowymi lampkami. Gdy Daniel stojący nad martwym ciałem znalazł się w kręgu światła, jeden z przybyszów zagwizdał cicho pod nosem.
– Proszę, proszę…
– Zabił Huberta!
– Panowie, to nie ja, t-to któś inny, ja tu…
Daniel nie zdążył dokończyć. Jeden z mężczyzn uderzył pałką. Sprawny cios w głowę odebrał poecie przytomność.
• • •
Gdy się obudził, myślał, że głowa pęknie mu z bólu. Z pewnością miał guza wielkości śliwki.
To jednak nie było aż tak niepokojące jak fakt, że został przywiązany do krzesła. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Znalazł się w jakiejś piwnicy. Nie widział okien, a sufit zawieszony został dosyć nisko. Na długim stole leżały dwa kaganki, których płomień wydobywał z mroku ustawione pod ścianą beczki.
Daniel targnął się całym ciałem. Sznur był zbyt mocny, by go rozerwać. Nie dało się go rozsupłać, bo blokował dłonie w nadgarstkach. Poeta znalazł się w sytuacji bez wyjścia i był zdany na łaskę oprawców.
Znaleźli go na miejscu morderstwa, ale to nie on był winien. Jednak czy mu uwierzą? Czemu w ogóle interesowało ich zabójstwo? Daniel zawsze był przekonany, że takimi sprawami zajmuje się straż miejska…
1 2 3 8 »

Komentarze

12 V 2012   12:25:19

Świetne i bardzo wciągające :D

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.