Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Daniel ‘Kruger’ Ostrowski
‹Woli bogów skromni wykonawcy›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorDaniel ‘Kruger’ Ostrowski
TytułWoli bogów skromni wykonawcy
OpisAutor pisze o sobie:
Wiek lekkopółśredni (35), stan rodzinny: żon – 1, dzieci – 1. Wrocławianin napływowy (urodzony w stolicy polskiej miedzi). Z wykształcenia prawnik – ale tego nie lubi. Współpracownik Fahrenheita i Szortalu. Zaciekle czyta fantastykę, od kilku lat próbuje pisać. Drugie hobby – airsoft.
Gatunekfantasy, humor / satyra

Woli bogów skromni wykonawcy

« 1 2 3 »

Daniel ‘Kruger’ Ostrowski

Woli bogów skromni wykonawcy

Ilustracja: <a href='mailto:c.hoffman@onet.eu'>Czarek Hoffman</a>
Ilustracja: Czarek Hoffman
Ruszyli więc, większy Merlje dzierżący łuczywo przodem, a za nim Tolik, drobiący śmiesznie stopami między dyszlami wózka. Zaraz za wrotami jaskinia rozszerzyła się do niebotycznych rozmiarów, choć całej żaden gnom nigdy nie widział. Długa na dwie mile z okładem, szeroka na niecałe pół mili, wysoka niczym katedra. Środkiem, w płaskiej posadzce, biegł przez całą jej długość rów. Był bardzo głęboki, żaden z gnomów nie wiedział tak naprawdę, dokąd sięga. Analogiczny otwór, niczym lustrzane odbicie pierwszego, widniał na płaskim suficie jaskini.
Pieczara była zaiste potężna. Tak wielka, że hulające po niej przeciągi niczym mroźne wiatry kąsały skórę gnomów. Z tego właśnie powodu, jak i z powodu umiejscowienia składu dokładnie po przeciwnej stronie groty, wyprawy po mocniejsze trunki nie należały do ulubionych rozrywek gnomiego towarzystwa. By nie czynić tych ekspedycji zbyt często, gnomy skonstruowały dwukołowy wózek o całkiem przyzwoitej ładowności, teraz wyprawy były rzadsze, ale i wymagały więcej wysiłku.
W miarę, jak maszerujący raźno Merlje i Tolik zbliżali się do centrum pieczary, z ciemności wyłaniać się poczęła olbrzymia konstrukcja. Jej najważniejszy element stanowił potężny spiżowy drąg, biegnący nieco ukosem od sufitu do podłogi. Drąg był tak gruby, że nawet stu gnomów trzymających się za ręce nie dałoby rady go opasać. Przy tym powoli obracał się, bez ustanku, wydając basowy pomruk. W środkowej części drąg był nieruchomy, łączył się z ruchomymi częściami poprzez specjalne przeguby. Tam też przymocowane było do niego potężne koło zębate, które poprzez zespół mniejszych kół, przekładni i ramion łączyło się z maszynerią ustawioną na skalnym podłożu groty. Tam, na najniższym poziomie, umieszczone były sterowniki machiny, wajchy, zapadki, przekładnie, koła i przeciwwagi, wszystko należycie oznakowane i gotowe do użycia.
– Wielkie to – rzekł Tolik, by ciążącą mu ciszę przerwać, zagadać.
Merlje nie uznał za stosowne mu odpowiadać. Wielkie, fakt. I po co tu jęzor strzępić po próżnicy?
– A machinę pewnie ciężko przestawiać, co? – ciągnął niestrudzenie mniejszy gnom.
– A nieeee… Tam te wajchy, przekładnie som. Łacno machiną ruchać.
– Dalibyście kiedy też ruszyć…
– Ty się tak, Tolik, do tej roboty nie garnij. – Merlje wstrzymał pochód i stanąwszy naprzeciw Tolika, spojrzał na niego groźnie, z góry. – Tobie antałki nosić, pieczyste nad rożnem obracać! Poważną robotę zostaw umniejszym od siebie. Jak tu z nami parę lat posiedzisz, psi synu, to się jeszcze tak tymi korbami naobracasz, że ci bokami wyjdzie!
– Toć wa, ja nie umny?! Jakem się zaciągał, to mnie Skeedar we wszystkim poszkolił, wszystko pokazał, i kalendarz, i korby, i zapadki, i znaki. Ja tu na taki sam kontrakt zaciągnięty jak i ty!
– Głupiś! Zawrzyj gębę i wózek ciągnij! Taki sam kontrakt… Ledwieś pierwszy napoczął i jużeś taki umny? A ja tu jestem trzeci! Trzecia tura za pasem, dwudziesty ósmy rok i dlatego ja tu jestem starszy nad tą całą pieprzoną bandą leni i ja wam gadam, co kto robi!
– Ale…
– Tolik! Rzekłem ci i na tym stoi, jak my do machiny, to ty na ogień w jaskini baczenie masz. I póki inaczej nie rzeknę, tak będzie! – Uciął dyskusję i ruszył w dalszą drogę. Tolik, chcąc, nie chcąc, podążył jego śladem.
Gdy dotarli do środka jaskini i mijali maszynerię sterującą, drżeli już obaj z chłodu. Bądź co bądź, potężna hala i hulające po niej przeciągi to nie to samo, co zaciszna jaskinia bez przerwy ogrzewana płomieniami palenisk. Przyspieszyli kroku, by się rozgrzać energicznym marszem.
• • •
W składziku, w otoczeniu niezliczonych ilości antałków, gąsiorów i beczek piwa, wina, miodu i gorzałki, wrócił zwykły, zawadiacki nastrój. Nie bez znaczenia było też pewnie to, że wizytę w składzie Merlje zainaugurował odszpuntowaniem beczki z piwem i dwukrotnym osuszeniem drewnianego kufla, który ktoś przewidująco pozostawił w pomieszczeniu. Tolik zaraz poszedł w jego ślady i również zaspokoił pragnienie. By, jak stwierdził jego starszy towarzysz, dobrze nastroić się do czekającej ich ciężkiej pracy.
Załadunek antałków z piwem zajął gnomom dużo czasu. Nawet nie dlatego, że była to praca szczególnie ciężka czy wyczerpująca, po prostu nader często robili sobie przerwy na odpoczynek. Szczególnie długą przerwę w pracy zgotował im Merlje, gdy po załadowaniu połowy wózka wyciągnął kapciuch ze wstrętną, śmierdzącą machorką i zrobił sobie z niej nader mało apetycznego skręta. Poczęstowany Tolik nie pozostawał bierny, nabił swą ulubioną wrzosową fajkę i po chwili w zgodnym rytmie zanieczyszczali powietrze składu śmierdzącymi wyziewami podłego tytoniu.
– Merlje, a po co toto w ogóle jest? Ta machina?
Starszy gnom klepnął go potężnie w bark, tak nieoczekiwanie, że fajka wypadła Tolikowi z rąk i musiał szczupakiem rzucić się jej na ratunek. Szczęśliwie udało mu się ją pochwycić nad posadzką.
– Uuuu wa, to ty nie wiesz, Tolik? Takiś umny i naumiany przez Skeedara i nie wiesz?
– A bo co?
Mały gnom grzecznie odłożył wrzosową fajeczkę i skoczył nagle, jakby kto mu z tej fajki żaru w gacie wsypał. Stanął butnie naprzeciw Merljego, tak blisko, że prawie zdeptał większemu gnomowi jego wielkie stopiszcza. Zapieklił się, aż harde oczy zalśniły złowieszczo.
– Bo co, Merlje? Tyle wiem, coście mi rzekli! Miast rzec więcej, jeno chlać i żreć, tyle potraficie! Takiś wielki jenżynier, że sam wiesz, a tylko ochlaje urządzasz!
– Tak po prawdzie – Merlje nieco się zreflektował. – Tak po prawdzie, to jak machina dokładnie działa, tyż nie znam. Żaden jenżynier jestem. – Poklepał porozumiewawczo Tolika, by nieco uspokoić zbyt rozentuzjazmowanego towarzysza. – Powiem ci Tolik tyle, ile sam wiem. Ta machina zimę robi.
– Zimęęęę…?
– Ano. Zimę robimy. Tak to jest, Tolik, wymyślone, że im bardziej do znaków się wajchy przeciąga, im bardziej ta ośka cała wielka się kłaść zaczyna, tym zimniej tam na górze się robi, śniegi walą a mrozy ściskają, że hej! No, nie wytrzeszczaj oczów, fajkę pal i robotę trza kończyć.
– Ale jak… po co?
– A to już jest, mały, wiedza bardzo tajemna. No nie źlij się, nie źlij, przeca ci rzeknę. Ino wiesz, jako już kontrakt ukończysz, języka o tym strzępić nie lza. Nikomu!
– Mówcież!
– Widzisz, Tolik, to jest tak. Normalnie cuda wszystkie bogi robią, taka ich rola, praca i syns tego, no… istnienia. Panią Zimę znasz?
– No… – Pytanie nieco zaskoczyło małego gnoma. – Sam to nie, ale słyszałem…
– Czyli znasz. I wiesz, że Pani robi zimę.
Młody gnom pokiwał skwapliwie głową.
– Od wieków tak było, że gdy czas na zimę szedł, Pani czary swoje rozpoczynała i wnet mrozy i śniegi nadciągały. Ale się świat pomieniał i Pani Zima miętę poczuła do takiego jednego chłystka i zaraz czasu jej nie stało na czarowanie.
– Zakochała się?
– Ano tak. Każdego trafić może, nie dziwuj się. Mówią, że się bogini miłości na Zimę zacietrzewiła i jej po cichaczu wlepiła te amory. Po mojemu to proste jest, jak się z wysoka przez okno szcza, to zwykle komuś na łeb te szczyny lecą. Każdemu przytrafić się może, takoż się Pani przytrafiło i tyla.
– I co?
– Ano, Zimie czasu żal się zrobiło na to czarowanie. Bo musisz wiedzieć, że czary to ona nieliche musiała robić, aby tę zimę ściągnąć, i długie, i mocne, i trudzące ją wielce, i praco… tego… chłonne. A tu gówniarz na amory czeka i jej jakoś te czary mniej ważne się zdały. Więc po cichu o radę rozpytywać się poczęła i jeden umny człek tak jej rzekł: miast ośkę planety czarami wykrzywiać i na ten sposób zimę rychtować, trza to robić naukowo, znaczy się me-cha-nicz… nie.
– A co to znaczy?
– A kto by się tam na tym rozumiał… Postawiła Pani machinerię w jaskini, nam, gnomom, kontrakty poduszczyła, bo wie, żeśmy do długiej pracy pod ziemią zdolni, pokazała, co i jak ruchać… No i my tę zimę robim!
– A krasnoludy nie mogły? Takoż pod ziemią żyją i dobrze się mają. I pracowite som!
– Widać za bardzo pracowite. Krasnoludy, nie powiem, pieczarę wykopały i machinę całą wedle Pani Zimy instrukcyj wyrychtowały. Ino wiesz, krasnolud taki jest, że mus mu kopać. Na dupie spokojnie nie usiedzi, a tu tak trza, tak po prawdzie cały miesiączek się ponudzić, ino raz na dzionek tylko małą robótkę wykonać, co to się nawet nie zmęczysz zbytnio. Ino my dobrzy do takiej roboty, he he. Bylebyśmy mieli przy czym pobiesiadować, co zeżreć i czym popić! Ale Pani Zima dobrze o tym wie i dlatego nam te dobra dostarcza. No, Tolik, kończym robotę i wracamy, piździ tu jak w psiarni, do ciepełka nam trza, a przy ogniu piwo lepiej smakować będzie!
• • •
« 1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.