Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Daniel ‘Kruger’ Ostrowski
‹Woli bogów skromni wykonawcy›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorDaniel ‘Kruger’ Ostrowski
TytułWoli bogów skromni wykonawcy
OpisAutor pisze o sobie:
Wiek lekkopółśredni (35), stan rodzinny: żon – 1, dzieci – 1. Wrocławianin napływowy (urodzony w stolicy polskiej miedzi). Z wykształcenia prawnik – ale tego nie lubi. Współpracownik Fahrenheita i Szortalu. Zaciekle czyta fantastykę, od kilku lat próbuje pisać. Drugie hobby – airsoft.
Gatunekfantasy, humor / satyra

Woli bogów skromni wykonawcy

« 1 2 3

Daniel ‘Kruger’ Ostrowski

Woli bogów skromni wykonawcy

Ilustracja: <a href='mailto:c.hoffman@onet.eu'>Czarek Hoffman</a>
Ilustracja: Czarek Hoffman
Maszerowali, ciągnąc załadowany wózek, równo, w zgranym rytmie. Biorąc pod uwagę spory ciężar ładunku, osiągali nawet całkiem przyzwoite tempo. Wielkie stopy energicznie wybijały marszowy rytm. Co jakiś czas przystawali, by odpocząć i po chwili ruszali w dalszą drogę. Maszynerię minęli bez słowa, choć Merlje wyczekiwał, czy przypadkiem młodszy gnom nie zechce wrócić do tematu. Tolik sapał tylko głośno. I ciągnął.
– Czekaj. Miej tu baczenie, a ja tylko skoczę zerknąć cosik. – Merlje zapewne przeszedłby przez jaskinię, nie zwracając nawet uwagi na urządzenia, dziś jednak, po tak radykalnym zwróceniu uwagi Tolikowi na własną pozycję i funkcję, uznał, że winien jest, choć pobieżnie, okiem rzucić i skontrolować stan aparatury.
Tolik czekał przy wózku oddalonym o kilkadziesiąt kroków od maszyny. W ciemności nawet jego gnomie oczy mogły widzieć co najwyżej zarys urządzeń i poruszającą się sylwetkę towarzysza. Po chwili błysnęła zapalana latarnia.
– O kurwiszcze!
Tolik wytężył wzrok. Merlje gorączkowo miotał się między elementami maszynerii i mówił coś do siebie. Do Tolika, poprzez basowy pomruk obracającego się drąga, docierały tylko strzępy zdań:
– Jak tu ma być? Siedemnaście i trzy czwarte, a jest? Dobrze… Nieeee… Zapadka tłokowa numer… i dwa, wbita na trzy… a jest? O żesz! Suw główny… nieruszony. Kołowroty nierozprężone, tak? Zgadza się, och jej…
– Merlje, pomóc ci w czymś? – krzyknął Tolik, nie wypuszczając jeszcze z rąk ramion wózka.
– Nie, nie! Zostań tam i poczekaj chwilę! – odkrzyknął nieco nerwowo starszy gnom i zaraz znów dobiegł do Tolika jego urywany monolog:
– Zapadki… bębnie głównym nawet, w mordę, niezabezpieczone jak należy! Jak ma być wajcha… luzująca tryb równoległy… na piątce? I jest na piątce, nie… Źle… W dupę jeża! Bardzo źle! Przecież ona mnie moim własnym ozorem udusi! – wykrzyczał, załamując ręce.
Tolik nie przemógł ciekawości. Zostawił wózek i w te pędy pobiegł do Merljego, który miotał się między wiszącym u boku jednego z urządzeń kalendarzem a poszczególnymi elementami sterującymi maszynerią.
– Główna miara, a jakże… ćwierć i jedną szesnastą cyklu… niezrobione. Nic, kurwasz mać, niezrobione! Przez siedem… nic niezrobione! Co to będzie?! Takie opóźnienie… Hmmm, może jakoś… Tydzień, dwa to już bywało…
Gdy Tolik dotarł do Merljego, ten się już najwidoczniej uspokajał. Zatrzymał się ostatecznie przy kalendarzu i dumał o czymś, mamrocząc niezrozumiale. Tolik spojrzał na kartę kalendarza.
Obwieszczała ona dumnie światu, iż aktualną datą jest czwarty dzień grudnia. Wbrew faktom oczywistym, bo oba gnomy wiedziały doskonale, że prawidłowo karta winna wskazywać nie inaczej, jak dwudziesty stycznia. Pod tym względem nie mylił się żaden z nich, zbyt skrupulatnie odhaczali w osobistych kalendarzykach każdy kolejny męczący dzień ich dziesięcioletnich, intratnych, acz nudnawych kontraktów.
Zdezaktualizowaną kartę kalendarza, oprócz mylnej już daty, wypełniały drobnym drukiem i ręcznymi dopiskami szczegółowe instrukcje do wykonania w tymże dniu. A to wymagane ustawienia elementów machiny z dnia poprzedniego, a to ustawienia na dzień bieżący, wytyczne w zakresie dokonywania zmian ustawień, ilości gnomów niezbędnych do obsługi poszczególnych wajch i kołowrotów, na prawidłowych pozycjach zapadek po zmianie ustawień skończywszy. Takie instrukcje wypełniały każdą kartę.
– Merlje, stało się co?
– A nic, Tolik, nic… Takie drobne… spóźnienie. Potem się poprawi! – Starszy gnom wziął się już w garść, stając się na powrót aroganckim przełożonym. – A ty co tu robisz, Tolik? Rzekłem ci, przy wózku ostań? To się nazywa porzucenie, jak mu tam tego, no – narzędzia pracy! Za to się z apanaży potrąca!
– Ale…
– I mi tu nie pyszcz! Tym razem ci jeszcze daruję, ale zważaj!
Merlje ruszył gniewnym krokiem w kierunku wózka. Tolik, na powrót spuściwszy głowę, zrezygnowany ruszył za nim. Jednak nim uciągnęli swój ładunek o kilkanaście kroków, przystanęli znów. Z przodu, od strony jaskini mieszkalnej widać było w ciemności jakieś ogniki, którym towarzyszyły niezidentyfikowane hałasy. Gnomy przystanęły wyczekująco. W miarę zbliżania się tajemniczego zjawiska rozróżniali coraz więcej szczegółów.
Rejwach powodowała grupa ich towarzyszy. Wszystkie gnomy, jak jeden mąż, maszerowały przez pieczarę w żałosnym korowodzie. Zataczali się, padali, upuszczając niesione pochodnie, wstawali i maszerowali dalej. Hałasu robili przy tym co niemiara, piszcząc jak marcujące koty, jęcząc, a nawet wrzeszcząc wniebogłosy.
Nieco z tyłu szła powoli i dystyngowanie urodziwa brunetka, mimo chłodu odziana dość skąpo, w misterną, cienką, mocno wydekoltowaną suknię rozciętą wzdłuż ud. Kobieta promieniowała słabym blaskiem, jej oczy błyszczały mroźnymi iskrami gniewu. Nieco za jej plecami maszerował spokojnie przystojny, kruczowłosy młodzian. W przeciwieństwie do niej ubrany był stosownie do chłodu jaskini, w pikowaną, grubą kurtę i takież spodnie. Młodzian nie zwracał specjalnej uwagi na podnoszony przez bandę gnomów rejwach ani na rosnącą wściekłość swej towarzyszki, popatrywał wokół znudzonym i mocno zbolałym wzrokiem. Nie reagował nawet na głośne trzaski bykowca, którym kobieta smagała gnomy. Smagała z widoczną na pierwszy rzut oka, mściwą satysfakcją.
Merlje stał jak wryty z opadniętą nisko szczęką.
– Zima… – wyjęczał i zadygotał.
– Co… to ona? Co to znaczy? Co teraz będzie?
– Teraz, synu – rzekł Merlje zrezygnowanym tonem – to my mamy zwyczajnie przesrane.
• • •
– Merlje!
– Czego, psi chwoście? – Gnom otarł ramieniem pot zalewający mu czoło i gogle i spojrzał na młodszego towarzysza.
Tolik zachowywał się, jakby był w swoim żywiole. Nic sobie nie robił z rażącego w oczy, ostrego słonecznego światła. Nie przeszkadzała mu rozległa, otwarta przestrzeń i widoczne na całe mile wokół łąki, sady, pola i zagajniki, widok wzbudzający przecież w jego żyjącej w podziemiach rasie atawistyczny lęk. Nie ruszał go nawet okropny, duszący upał sprawiający, że pracujące w pocie czoła pozostałe gnomy poruszały się po ukwieconej łące z wielkim trudem niczym mrówki w melasie. Tolik biegał, podskakiwał wesoło, machał kostropatymi rękami niczym wiatrak i jako jedyny ani razu nie wspomniał na głos o zimnym piwie.
– Merlje, jak my tu za te pszczoły som, to by się zdało skrzydła jakieś mieć. Chociaż malutkie…
– Coooo?
– No, wiesz, cobyśmy jak une widnieli.
– Zawrzyj gębę, Tolik!
Merlje ponownie otarł spocone czoło. Ścisnął mocniej mały pędzelek z długiego końskiego włosia i energicznie pogmerał nim w kielichu polnego kwiatu. Widziany poprzez specjalne magiczne gogle obraz rośliny zmienił się. Jaskrawy dotąd kwiat zmatowiał i poszarzał. Gnom powolnym, zmęczonym ruchem przeniósł pędzel do kolejnej rośliny i powtórzył czynność.
– Merlje?
– I czego znów?
– A po co my to tak po prawdzie robimy?
– Słyszałżeś przeca, jak nam Pani Wiosna łuszczyła?
– No, że my, jako te pszczoły som. – Tolik zmarszczył czoło z umysłowego wysiłku, próbując przypomnieć sobie coś jeszcze. – Ale po co? Bom zabył…
– Wiosnę robim. – Merlje westchnął ciężko. – Jako to Pani Wiosna czarami czyni a owadziska własnym staraniem. My tu Wiosennej Pani magię zastępujem.
– Uuuuuu! – Tolik zakręcił się z radości jak fryga. – To my jeszcze i lato i jesień też robić będziem pewnikiem! – Zaczął podskakiwać i potrącił starszego towarzysza, omal go nie obalając.
Starszy gnom nie miał już siły besztać Tolika. Zignorował go więc i pochylił głowę nad kobiercem kwiatów. Pieczołowicie zanurzał pędzel w główkach kolejnych roślinek i pogrążał się w marzeniach o zimnym napitku.
– Po mojemu, Merlje, to Pani Zima lichą karę nam wykoncypowała. Bo to kara i praca przyjemna nawet. Łacno pójdzie i rychło pewnikiem skończymy. Ha!
Strużki potu spływały po okularze gogli. Merlje ściągnął je i dokładnie wyczyścił dobytym zza pazuchy niezbyt jeszcze brudnym gałganem. Założył gogle z powrotem i dokładnie ułożył na potylicy utrzymujący je na twarzy elastyczny pasek. Podniósł głowę i powiódł spojrzeniem ponad głowami pracujących ciężko towarzyszy.
Wokół, jak okiem sięgnąć, wszędzie widoczne były kłujące w oczy kolory kwiatów. Na wszystkich łąkach, miedzach, polach, w sadach, między zagajnikami, w widocznych z dala lasach, na klombach i rabatach pyszniły się wszystkimi kolorami tęczy setki, tysiące, miliony kwiatów. Wszystkie czekały, aż on, Merlje, pochyli się nad nimi i poszarzy ich widoczny w goglach obraz. Wszystkie takie jaskrawe…
Rychło…
Merlje jęknął głucho i ściskając mocniej pędzelek, pochylił się powoli.
• • •
– Ni ma.
– Jak to nie ma? W ogóle?
– Ano, w ogóle ni ma. U nikogo pani nie uświadczysz – odparł zniecierpliwiony handlarz i odszedł wyładowywać skrzynki z półciężarówki.
W towarzystwie zapanowała konsternacja. Wyprawa na prawdziwy targ, pierwsza w życiu, okazała się nieudana. Niepewnie zbili się w ciasną grupkę.
– Może zrezygnujemy? – Brunetka lękliwie rozglądała się po tłumie sprzedających i kupujących szczelnie wypełniającym targowisko. Zwyczajny dla niej chłód przygasł nieco w błękitnych oczach.
– Tak łatwo? Wykluczone! – W opozycji stanęła natychmiast jej towarzyszka, szczupła szatynka w zwiewnej, kwieciście kolorowej sukience, nerwowo poprawiając wianek wplątany we włosy. – Zapomniałaś? Mamy uczcić urodziny twojego Kaya. Prawdziwym szampanem!
– A szampan tylko z truskawkami! – zawtórował jej wysoki blondyn, ubrany, mimo bardzo ciepłego dnia, w beżowy, trzyczęściowy garnitur. – Truskawki muszą być!
– No dobra, wypytać trzeba – energicznie zakończyła rudowłosa piękność. – Ejże! Panie sprzedawco! Chodźcież tutaj! No, chodź pan! Czemu to truskawek… ni ma?
– No ni ma. – Handlarz podrapał się energicznie po łysinie, spoglądając spode łba na podejrzane, jego zdaniem, towarzystwo. – Nie ma w ogóle i u nikogo. Nie obrodziło latoś. Nie wiedzieć czemu, kwiatki na krzaczkach były i znienacka zwiędły. Owoce się nie zawiązały i ni ma. Czemu? A kto wie? Nie przemroziło, bo przymrozków nie było przecież. A u mnie z całego gospodarstwa ani jednej truskawki, nic. I w całym kraju to samo, telewizji państwo nie oglądacie?
– Zresztą… – kontynuował sprzedawca po chwili ciszy, jaka zapadła po jego pytaniu. – W tym roku w ogóle z owocami to krucho będzie, coś mi się widzi. Bo kwiaty na drzewkach i krzewach u mnie tak samo, były, były i zwiędły, a zawiązków owoców coś nie widać. Zaraza jaka, czy co?
koniec
« 1 2 3
21 lipca 2012

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.