Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Justyna Nowak
‹Rzeka, której nie było›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorJustyna Nowak
TytułRzeka, której nie było
OpisAutorka pisze o sobie:
Studentka filozofii, weganka, uwielbia koty i kawę.
Gatunekgroza / horror

Rzeka, której nie było

1 2 »
Więc zmywałam tę krew i pytałam trupa, czy to nazywamy wyzwoleniem, czy chciałeś wyzwolić się z Aną? Czy wiedziałeś, że oznacza to śmierć?

Justyna Nowak

Rzeka, której nie było

Więc zmywałam tę krew i pytałam trupa, czy to nazywamy wyzwoleniem, czy chciałeś wyzwolić się z Aną? Czy wiedziałeś, że oznacza to śmierć?

Justyna Nowak
‹Rzeka, której nie było›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorJustyna Nowak
TytułRzeka, której nie było
OpisAutorka pisze o sobie:
Studentka filozofii, weganka, uwielbia koty i kawę.
Gatunekgroza / horror
1.
Co jest takiego w sercu, że każe przy kolanach czuwać; słuchać, jak martwo skrzypią kości, skóra ziębnie, a każdy mięsień pod nią pracuje nad kroku okrutnym dostojeństwem; że czując, żal odrzuca, by w niepamięć naiwną się pchać jak ciało do zbutwiałej trumny? Jest wilgoć i krzesło. Noc – drepcze i ja z nią, dość niespokojnie. Kiwam się to w prawo, to w lewo, węszę, lecz nie wyczuwam nic więcej ponad to, co dawno zostało ujrzane. Tam dalej w lesie jest ciepło i wilgoć zdaje się przyjemną i mrówki kroczą, ptaki jazgoczą i drzewa się w liściach tak nurzają – głośno. Szemrze okolica, a ona płocha, pewnie ucieknie – kim wtedy będę? We mnie trochę krwi płynie, oddam jej, to wróci. Nasłuchiwać muszę. Wiem, że mogę na czas nadepnąć, by przestał płynąć. A oto i krew – niechciany uczestnik powstania przeciwko ciału i duszy; to wędrowiec, to zima, to czas nadejścia, to ogień kamień liże, to martwe jest – nie ruszaj.
Kiedy wstałem, lepiej na chwilę, bo prawidłową mam postawę. Wiem, co złe, wiem, że dom mam przy ulicy ładnie skrojonej, że za drugim zakrętem bar, kobiety w nim zawsze jednako uległe, choć wszyscy pomrzemy jak one. Wymarcie, mówiłem, grozi nam stale. Ich okrągłe, jasne twarze uprzejmie słuchały, lecz na guzikach palce nagle marzły. Chłodne, zawsze chłodne (a jej w lesie było ciepło i dobrze), wiotkie jak gdyby grały na fortepianie, nuta za nutą, doskonałe artystki. Weź, tam w piwnicy drewno leży, ja rozpalę. I siedzę tak znów, ogrzewam ich palce, by móc przyłożyć do ciała głodnego.
I Anatema wróci, kiedyś wróci, musi wrócić, bo wie, że ja czekam i jestem tu dla niej. Wszystko dla niej zresztą robiłem. Ten zegar, no widzisz, ten zegar, moja biedna matka go ostatni raz nastawiała, a on wciąż piątą wybija i czeka. Pies przewraca się na dywanie niespokojnie, pewnie próchnieją mu kości – stary jest, przywilej ma śmierci. I kiedy tak czekam, to czasem myślę, że w końcu odeszła. A nawet gdyby teraz stanęła przed drzwiami, najpewniej w innym obliczu, z inną mową i wiarą, dziwnie wystrojona lub też w łachmanach, nie poznałbym jej. Potrafiła się ukryć, zamaskować. Kłamstwo jest najlepszym kamuflażem, kłamstwo owija wokół nas swą lepką nić i zaciska powoli, zaciska, aż ukształtuje nowego człowieka, aż zmieni mu rysy, zaostrzy policzki, wysuszy biodra i pierś; ukryje jednego przed drugim – na zawsze (chyba to tracę; resztki z uczty zdrowego umysłu duszone są przez dym z płuc, z ust, z warg, zasłony i krzesła, ich dobre obicia czerwone są i śmiercią tchną, śmiercią dmuchają we mnie). Czy żyje ona? Ja?
Nogą od niedawna powłóczę. Idę tak czasem do tych kobiet i nogawkę podciągam, żeby w błocie nie grzęzła. Tuż przy mnie żebraczki, dalej dzieci ich bawią się piaskiem. W obrzydliwej fizjonomii tych ciał zawsze było coś fascynującego, choć i dla siebie nie mam czułości. Nie lubię, gdy te kobiety, moje kobiety, gdy one mają lustra… Rozbieram się wtedy, patrzę na własne nogi pajęcze prawie, w tym jedną niesprawną. Półkaleka, tym jestem. Oczu blask dawno straciłem, ich kolor jak mętna woda. Ciało chude i tak ciemne, że zawsze zdaje się brudne, włos ordynarny – bujny, błyszczący kruczo, a palce wygięte na wzór korzeni. I to okropne znamię w kształcie kocich uszu. W dodatku słabość mam do medalionu od matki, który bez ubrań, bez ich magicznej osłony, wydaje się śmiesznym być, całkiem pretensjonalnym. Parodia człowieka – oto kim jestem. Więc niech lustra zasłonią szalem, suknią czy własną krwią, o to nie dbam już wcale. Wszyscy wymrzemy, zanim zdążę usłyszeć następne:
– Chcesz, żebym leżała?
Nie mam odwagi mówić, że dla kaleki stanie jest trudnym zadaniem. Nie mam dawnej odwagi. Tej do sprzeciwu zaś nigdy nie miałem.
Więc wchodzę. Jest brzydka. Od czasu Anatemy wszystkie wydają się odrażające. Ta zasłoniła lustra, toteż gardzę nią trochę mniej. Rozbieram się dość szybko, palce mam jeszcze sprawne, choć czasem bolą, gdy zbyt długo czekam w fotelu, notując coś po trosze. Drętwieją. Sztywne jak drewno figurki, którą trzymała w dłoni i jak ciało jego, kiedy ginął. Czy z miłości się zabija? Mi od niej umierać przyszło już sto lat. To morderstwo, a ona wkładała we mnie dłonie co noc i powoli wyjmowała wnętrzności jak zabawki z dziecięcego kufra. Mały żołnierzyk ze szabelką śmieszną, o pobawię się, o zgniotę, o twarzą jego wytrę podłogę. Miś w niebieskim sweterku, co gonił złotowłosą, o – ja oczy mu wyjmę, o tą łyżką, tutaj na stole będziemy je jeść. Co jeszcze? Ręce ze stawów tak łatwo się wyrywa, to nic, drobnostka, pobawmy się jeszcze, bawmy się długo, aż zatrzemy granicę pomiędzy rzeczywistości więzieniem a światem.
Więc kończę i wycieram w jej włosy. Są jasne. Gdyby spała, wyciąłbym je wszystkie, jak wycina się las, by postawić parę chat; ale nie śpi. Pali spokojnie, pali w ciszy i mocno wciąga ten dym, chociaż jest… Wyczuwam innych mężczyzn na niej. Wyczuwam ich i wyczuwam złość i rośnie przeczucie, że będę musiał ją zabić. Że musiał będę – teraz. Nóż, potem jeszcze tylko dwa dygoty ciała, krótkie są, mogę nie patrzeć, ale wolę. Potem do domu, schodów w dół kilka – piwnica. Łóżko mam już przygotowane. Nieładne, choć ona do ładnych rzeczy stworzona nie jest.
– Po co ci następna? – pytanie przecina ciszę i piwniczny odór odbija się od postrzępionych zasłon, od prętów w oknach, podważa paznokcie i nie wiem już, czy wypływa z martwych ust, czy ze mnie. Odpowiadam jednak, bo słów używać muszę, by nie zostały zapomniane:
– Muszę na kimś ćwiczyć.
– Masz mnie. Leżę tu, wciąż leżę bliska zepsucia, a może już po nim. Jak długo jeszcze, zanim przyznasz, że nie ma ratunku? Proszę, zakończ to…
– Zrobiłbym dla ciebie wszystko, Ana. Kocham cię, nie możesz mnie zostawić. Nie możesz. Słyszysz? Poczekasz jeszcze trochę…
– Nie!
– Poczekasz i wtedy się uda, z tą na pewno się uda, czuję to, naprawdę to czuję, muszę pójść po parę rzeczy i… Poczekaj.
– Nie! Nie, proszę! Nie wychodź!
W końcu zamykam drzwi. Ciężko mi słuchać jej płaczu. Zawodzi jak nieszczęśliwe kobiety, tak czasem całymi dniami, płacze, siedzi, płacze, siedzi – łzy w jej ciele nieustannie gotują się jak woda w garnku gotowa do kipienia. Nie powinna. Przecież to z miłości, to wszystko z miłości, której nie odrzuca się dwa razy. Nie rozumie tego, ale przyjdzie jej pora i wróci. Bo z tą dziewczyną się uda, musi się udać, ma wszystkie predyspozycje i potrafi dość ładnie mówić, więc Ana wstanie i odejdzie. Będzie mi wdzięczna, że dałem jej nowe życie, a potem ze mną wyjedzie, uciekniemy z tego siedliska pcheł i rozpaczy, wrócimy do naszego domu, o tam, gdzie szczęście rosło skromnym dudnieniem od miednicy do brzucha po krtań, a żaden nóż już jej nam nie wytnie, więc staniemy się lepsi i więksi, niż mogliśmy się stać wtedy.
2.
Takie poranki nie zdarzają się często. Te z rosą na drzewach – są, te z bzem kwitnącym – są, te z mężczyznami na polu i z śniegiem wokół kostek – są. Te z drzewami obdartymi z kory, z robakami, które panoszą się w zdrowym, młodym ciele, które oczy mężczyzny uczyniły drzwiami, jak gdyby był granicą między tym a tamtym światem, nie. Choć zdarzył się pewien, dawniej, kiedy nie miałam jeszcze słów wykształconych w ten sposób, by móc je nazywać słowami i używać ich jak nóg – szybko, bez namysłu, a sprawnie.
Ten mężczyzna był nikim, zwykłym włóczęgą, jakich spotykamy w swoim życiu wielu. Prosił o chleb i schronienie. Daliśmy mu chleb, daliśmy wodę, a potem odesłaliśmy do lasu. Nie miał zamiaru nas skrzywdzić, nie miał zamiaru przebywać tu długo. Był młody i silny, jasny, z łagodną twarzą i przykrym uśmiechem. Zdawał się nosić w sobie brzemię żałoby, jakaś tragedia była za tymi mętnymi oczami; barki zawsze miał opuszczone, a koszulę za dużą, męską, zaś on był jeszcze chłopcem. Chodził od wioski do wioski, od kraju do kraju, jak gdyby gnany jakimś silnym przeczuciem, że musi dotrzeć gdzieś, w jakieś miejsce szczególnie mu bliskie; miejsce, w którym krew w jego żyłach stanie się gorącym i wartkim strumieniem. Tym miejscem okazało się być łono przeklętej dziewczyny. Ana, nazywała się Anatema. Jak mogliśmy go ostrzec? Jak mogliśmy temu zapobiec? To, co stało się w lesie, zostało w lesie – zgniło (to martwe, nie ruszaj).
1 2 »

Komentarze

03 IX 2012   15:55:09

Początek czytałem uważnie, lecz potem język zbyt upoetyczniony rozmył moje skupienie. Nie jestem pewien czy to specjalnie, lecz opowiadanie zdaje się być stylizowanym na Pieśni Maldorora autorstwa Lautréamonta.
Jak dla mnie zbyt niejasna fabuła i trudny do przełknięcia język sprawiają, że z dobrego utworu wyszedł dość średni.

03 IX 2012   16:43:05

Ardel,
naprawdę nie miałam pojęcia o istnieniu utworu przez Ciebie podanego i nie wiem, o czym opowiada ani, jaki jest jego język, styl, forma, etc. Fabuła faktycznie może być niejasna na początku, dlatego zalecam ponowną lekturę. Zależało mi w sumie na tym, żeby nie było w tekście żadnej konkretnej odpowiedzi, żeby czytelnik mógł sobie wybrać pomiędzy wieloma opcjami. Jeśli jdnak masz jakieś pytania czy chciałbyś poznać moją wizję tego opowiadania i tego, co myślę, że się w nim stało - proszę, napisz. Postaram się rozwiać Twoje wątpliwości.

Rozumiem zarzuty, co do zbyt upoetycznionego języka. Nie wszystkim musi leżeć styl, nad jakim pracuje od dłuższego czasu. Zmierzam w kierunku prozy poetyckiej, sama wiele jej czytam i jestem nią zafascynowana, chociaż spotkałam się z wielokrotną krytyką moich ulubionych twórców. To chyba kwestia gustu.

Jednak dziękuję bardzo za komentarz. Miło jest zobaczyć odzew pod swoim tekstem :)

Pozdrawiam ciepło,
Justyna

26 IX 2012   11:04:30

Na mój chłopski rozum, strasznie niejasne. Czy tam jest wątek o nekrofilii? I jak niby ktoś może być na wskroś zły? To wygląda mi trochę jak wiersz pisany rozwleczoną niebotycznie prozą, jeśli wybaczysz mi takie sformuowanie.
A język... Kiedy takim napisałam kartkę z pamiętnika Juranda na polski, pani był zachwycona. A tutaj... Mi średnio pasuje. Zbyt wzrosły, wysoki, bo ja wiem, poetyczny.
I ciężki, mówię, ciężki.
(http://leksa-willin.blogspot.com)

26 IX 2012   14:12:06

Leksa Willin,
nekrofilią bym tego nie nazwała. Mój bohater nie dokonuje aktów seksualnych na zwłokach, on stara się przywrócić życie swojej ukochanej i w tym celu, bada zagadnienie śmierci na innych ciałach. Dlatego zabija, chce widzieć proces umierania.

Nie rozumiem pytania o zło. Kto jest na wskroś zły? Bohater, który stara się przywrócić życie Anatemie? Ja nie nazwałabym go złym, a raczej zrozpaczonym, rozgoryczonym. W ogóle starałam się nie używać w tekście tak ostrych słów, jak 'dobro' i 'zło', ponieważ uważam, że są niejasne i nie powinny być w żaden sposób wytyczane odgórnie. W ogóle starałam się w tekście trochę postawić pytanie o naturę zła. Skąd pochodzi, dlaczego coś uważamy za 'złe', jakie są zasady takiego nazewnictwa i wartościowania?

Język faktycznie jest ciężki i masz rację - poetycki. Tak jak pisałam w komentarzu wcześniejszym, bawię się prozą poetycką i moje teksty są bardziej wyrazem fascynacji nad formą i przekazem, niż nad fabułą. I faktycznie, jest to wszystko niejasne, mgliste, tak jak historie, które gdzieś kiedyś zasłyszeliśmy, ale nie mamy co do nich pewności...

Dziękuję jednak za poświęcenie uwagi mojemu tekstowi i za komentarz. Będę starała się, by moje następne teksty były trochę łatwiejsze w odbiorze.

Pozdrawiam,
Justyna Nowak

01 X 2012   15:13:23

Tekst jest naprawdę fajny i opowiada bardzo ciekawie o specyficznej miłości, sam motyw nekrofilii wcale nie musi być utożsamiany z aktem seksualnym, wystarczy element pociągu lub zamiłowania do martwego już ciała, sam odbiór jest niestety bardzo utrudniony przez zagmatwany jezyk, mimo wszystko czasami mniej znaczy lepiej, w niektórych momentach lepiej byłoby pójść w stronę ascetyzmu wypowiedzi, co poetyczności języka nie zaszkodziłoby, a nawet pomogło :)

19 X 2012   01:47:57

Mnie ta mglistość fabuły, o której piszecie , podciągnęła bliżej monitora i przeprowadziła do ostatniej kropki z niemalejącym zaciekawieniem. Tekst nie jest długi, a kilkukrotnie zakręciłem moją wizją jego sedna zanim dotarłem do ostatniego zdania. W mojej opinii świadczy to o autorce tylko dobrze, nie trawię prześwietlonych, oczywistych opowiadań.

Co do języka, kwestia upodobań. Jak dla mnie wpasował się w klimat.

I to co dla mnie najważniejsze: nastrój - tej miłości, mroku lasu, obłędu, zapach śmierci - ten prześwitujący brudny erotyzm, który majaczy gdzieś spomiędzy niewyjaśnionych wątków i powiązań bohaterów. Kanwa wybijająca spod haftu. Ta mnie urzekła.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.