Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Wojciech Zaręba
‹Pan Jaromir i Kozioł›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorWojciech Zaręba
TytułPan Jaromir i Kozioł
OpisAutor pisze o sobie:
Urodzony w 1992 r. Studiuje prawo na Uniwersytecie Warszawskim, a poza pismami procesowymi stara się tworzyć artykuły i, z lepszym lub gorszym rezultatem, opowiadania o tematyce różnej, różnistej. Wygrał Horyzonty Wyobraźni 2012, opublikował kilka tekstów w pokonkursowych antologiach, współpracował z magazynem CD-Action. Wielbiciel muzyki Pink Floyd, fantastyki i dobrych kryminałów.
Gatunekgroza / horror, urban fantasy

Pan Jaromir i Kozioł

1 2 3 5 »
W latach dziewięćdziesiątych chciał nakręcić pełnometrażowy film o Koziołku Matołku, wykosztował się na licencję, technologię, ale coś nie wyszło – władował setki tysięcy, ale studio animacji zbankrutowało, prezesik uciekł za granicę, brakowało funduszy na wznowienie prac, waluta wariowała.

Wojciech Zaręba

Pan Jaromir i Kozioł

W latach dziewięćdziesiątych chciał nakręcić pełnometrażowy film o Koziołku Matołku, wykosztował się na licencję, technologię, ale coś nie wyszło – władował setki tysięcy, ale studio animacji zbankrutowało, prezesik uciekł za granicę, brakowało funduszy na wznowienie prac, waluta wariowała.

Wojciech Zaręba
‹Pan Jaromir i Kozioł›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorWojciech Zaręba
TytułPan Jaromir i Kozioł
OpisAutor pisze o sobie:
Urodzony w 1992 r. Studiuje prawo na Uniwersytecie Warszawskim, a poza pismami procesowymi stara się tworzyć artykuły i, z lepszym lub gorszym rezultatem, opowiadania o tematyce różnej, różnistej. Wygrał Horyzonty Wyobraźni 2012, opublikował kilka tekstów w pokonkursowych antologiach, współpracował z magazynem CD-Action. Wielbiciel muzyki Pink Floyd, fantastyki i dobrych kryminałów.
Gatunekgroza / horror, urban fantasy
Trwał casting – najgorszy z możliwych. Do produkcji zbyt małej, by zainteresować poważnych graczy, a za dużej, by skończyć procedury w godzinkę i rozejść się do domów. Dziesiątki domorosłych aktorów, nieodkrytych – czy może raczej ukrytych głęboko – talentów stawało w szranki z profesjonalnym jury, prężyło piersi, recytowało Hamleta i wygłaszało solenne podziękowania za otrzymaną szansę. Wyczuli swoje pięć minut i uwierzyli w sukces, a czym więcej z siebie dawali, tym bardziej udowadniali, jak totalnie do niczego się nie nadają.
– Trzeba było zadzwonić do Karolaka – mruknął w końcu reżyser, ziewając teatralnie. – Podobno bierze wszystko.
Producent Jaromir Miklas zaśmiał się straceńczo, wyobrażając sobie gwiazdę dziesiątek telewizyjnych seriali w obsadzanej w bólach roli. Z pewnością nadawałby się bardziej niż były chippendale, który po krótkiej introdukcji przeszedł do tego, co w życiu wychodziło mu najlepiej. Trzecia osoba przy stoliku, przedstawicielka niemieckich koproducentów o powabnym imieniu Hilda, uniosła lekko powieki, ale dwóch polskich członków jury gromko zaprotestowało.
– Casting do „Dzikich Stokrotek” dwa piętra wyżej i korytarzem w prawo – fuknął Miklas. Był na granicy załamania nerwowego.
Przez dwie godziny przesłuchań w niewielkim, kiepsko oświetlonym pomieszczeniu użyczonym przez Polski Instytut Sztuki Filmowej nie pojawił się nikt choć w drobnym stopniu obiecujący. Na casting przybywali kosmici, emocjonalni ekshibicjoniści dla których sensem życia było uzewnętrznianie się przy każdej możliwej okazji, albo też – w przeważającej i najgorszej chyba części – ludzie miałcy, nijacy, o charyzmie ogrodowych grabi. I już wydawało się, że porażka kompletna, talent umarł w narodzie, uzdolnieni aktorzy wyginęli wraz z wpadającym pod pociąg Zbyszkiem Cybulskim, gdy…
Wszedł on. Sprężysty krok, sokoli wzrok, krótki nos, pod nim wąsa brak, ale za to kozia bródka, nadająca charakteru, aż Hilda westchnęła z zachwytu, a panowie pokiwali głowami z uznaniem i drobnym pierwiastkiem zazdrości. Ubrany w czerwoną koszulę, z rozpiętym górnym guzikiem, w czarnych dżinsach i butach z wysoką cholewą; wszystko w nim grało i układało się w kompletną całość, ale prym i tak wiodła smolista grzywa opadająca na opalone, gładkie czoło. Miklas spojrzał w oczy przypominające dwa gorejące węgielki, a było w nich coś mrocznego, aż ciarki człowiekowi po skórze przechodziły. I już wtedy wiedział, że wygrali na loterii, że to jest facet z rodzaju tych, którzy, mówiąc piłkarskim slangiem, „robią różnicę”, tyle że nie na boisku, a na filmowym planie.
– Nazywam się Łukasz Kozioł – przedstawił się mężczyzna nie czekając na powitanie przez ciało decyzyjne. Głos miał niski, głęboki, dźwięczny; pasowałby do radia. – Jestem tu z ciekawości. Sporo słyszałem o panu producencie, no i o panu reżyserze również. To byłby zaszczyt pracować z takimi ludźmi.
– Panie Łukaszu – zabrał głos Antoni Paszek, reżyser o potężnych zakolach, z przeżartymi przez papierosy płucami i wieloma druzgoczącymi recenzjami na koncie. – Pan wie, do jakiej roli szukamy aktora?
– Ciężko się nie zorientować, czekając z pozostałymi kandydatami na korytarzu. Jeden dźgnął mnie widłami w…
– Wyobrażam sobie. Nie mamy dużo czasu, więc pominiemy formalności. Proszę go zagrać. Ma pan pełną swobodę. Proszę zapomnieć o wszystkich, których widział pan w kinie, w teatrze. Chcemy zobaczyć pańską interpretację. Jasne?
Kozioł pokiwał głową, poprawił grzywkę, wziął głęboki oddech i pewnym krokiem podszedł do stolika, za którym siedzieli członkowie komisji. Uśmiechnął się szelmowsko i na każdego łypnął wzrokiem, ale ostatecznie zwrócił się ku zajmującemu środkowe miejsce Jaromirowi. Wyjął z kieszeni spodni paczkę papierosów, otworzył i położył przed producentem. Sam poczęstował się nikotynowym zawijasem i począł obracać go w palcach, tak jak znudzony uczeń bawi się długopisem w trakcie lekcji.
– Nie jesteś dobrym człowiekiem – rzucił stwierdzającym tonem, bez cienia dezaprobaty. – Ale masz ładną marynarkę. Gdybym miał wybrać: dobro albo garnitur, też wybrałbym to drugie. Na szczęście nie muszę wybierać i to jest moja przewaga. Taką przewidziano dla mnie rolę – jestem stabilizującym elementem świata, jestem tym, czym spłuczka w systemie kanalizacji. Krążę po świecie i spotykam złych ludzi. Kiedy mam ochotę, objawiam się, by dać nauczkę, by przetestować, by pogrążyć w desperacji, a na końcu dostać to, czego chcę. A dzisiaj… – urwał, pochylił się jeszcze bardziej, zajrzał Miklasowi w oczy – tak, że ten poczuł krople potu spływające po skroni – i dokończył półszeptem. – dzisiaj chcę pana, panie producencie.
Chwila milczenia; nagle Antoni Paszek zaklaskał, roześmiał się wniebogłosy, a Hilda, mimo braku zrozumienia tekstu, kiwała głową z zachwytem.
– Normalnie miałem ciary! GE-NIA-LNE! – entuzjazmował się reżyser, a producent odchrząknął znacząco i otarł skroń jedwabną chusteczką. Łukasz Kozioł zrobił kilka kroków w tył i uśmiechnął się nieśmiało.
– Faktycznie – mruknął Jaromir. – Wykapany diabeł. Ma pan tę rolę.
• • •
Jaromir Miklas wiedział, że nie każdy brud można zmyć w kąpieli. Niektóre skazy trzeba wypalić od środka. Najlepiej jest zaś oba procesy synkretycznie połączyć i wejść do gorącej wody ze szklaneczką whisky w ręku. Jak producent wymyślił, tak i zrobił. Wyprostował niezbyt długie nogi, oparł głowę o krawędź wanny, odstawił „rudą” na półeczkę ze środkami czystości, pogładził krótkie, oprószone siwizną włosy i zamknął oczy. Chciał odciąć się od problemów, zapomnieć o pracy, zregenerować się i dać wymęczonemu organizmowi chwilę wytchnienia, ale ciągle coś przeszkadzało. Nawet teraz, choć zbliżała się północ, a ciało łechtało błogie gorąco, ktoś absorbował myśli producenta. Ten aktor, jak grom z jasnego nieba, zero doświadczenia, dandys w płomiennej koszuli, latino lover od siedmiu boleści, ale chwytał za duszę: demonicznym wzrokiem, sugestywnością głosu i… ech, to durne, pomyślał Miklas wspomagając się łykiem trunku, ale ten monolog, improwizowany przecież, sklecony naprędce, w sumie niezbyt odkrywczy w treści i wykonaniu, dziwnie był wstrząsający i szczery, a co najdziwniejsze – jakby niedokończony; nie urwany, a zawieszony.
Talent, gigantyczny talent, może wkupić się w jego łaski i zostać menadżerem? Kilka mniejszych filmów na rozgrzewkę, z fabułą napisaną pod główną rolę, a potem można jechać na prowizjach do końca życia, spłacić długi i pożegnać się z tarapatami. A jeśli facet mówi po angielsku, no to hulaj dusza, piekła nie ma… W sumie ciekawa gra słów… Pewnie i Hollywood by go wzięło, Amerykańce kochają takie diabły wcielone!
– Przestańże o nim myśleć, dość już Kozła na dziś – mruknął Miklas i znieczulił się dwoma łykami „szkockiej”. A po chwili spłynął na niego sen, nagły i utęskniony.
Czy długi, czy krótki, tego wiedzieć nie sposób, ale na pewno gwałtownie przerwany. Jakiś straszliwy brzęk zakończył drzemkę; po chwili stłumiony grzmot i znowuż – chyba – tłuczone szkło! Miklas odruchowo machnął ręką i wrzasnął z bólu – rozbił szklankę, rozlał whisky, a przede wszystkim wbił sobie kawałek szkła w środek lewej dłoni. Zaklął przeciągle; piekło, w łazience ciemno, woda ostygła zupełnie, aż ciało przeszył dreszcz. Mężczyzna ustabilizował oddech i, uważając by niczego więcej nie rozbić, dźwignął się na nogi. Czuł, jak z dłoni kapie krew; chwycił za pierwszy lepszy ręcznik schnący nad kaloryferem i pośpiesznie otarł ciało. Ostrożnie ruszył po kafelkach, niezdarnie macając prawą ręką w poszukiwaniu włącznika. Wreszcie upragnione kliknięcie i królestwo higieny rozświetliła jasność, a Jaromir zaklął raz jeszcze, widząc kawał kryształu wbity w rękę, a także obficie znaczącą kafelki posokę. Pamiętał jednak, że wypadek nie był przyczyną, a skutkiem nagłego przebudzenia; dopadł szybko do umywalki, wyjął szkło, polał ranę wodą utlenioną, założył bandaż i w trymiga naciągnął piżamę.
Wyszedł na korytarz, zapalił światło, skręcił w lewo; dom miał duży, piętrowy, stojący na skraju lasu, z dorodnymi drzewami jako jedynymi sąsiadami. Szedł powoli, rozglądając się uważnie i cały czas przylegając plecami do ściany, chyba za dużo kryminałów w życiu wyprodukował, przejmował nawyki głównych bohaterów, niestety tylko te najgorsze. Sprawdził pokój gościnny – pusto; sala bilardowa – pusto; gabinet – wszystko w najlepszym porządku. Odchrząknął nerwowo. Obszedł barierkę okalającą schody i szerokim korytarzem przeszedł do salonu. A nie było to pomieszczenie zwykłe, nie pospolity „duży pokój” czyli sofa, dwa fotele na krzyż i telewizor w roli złotego cielca. Salon zajmował całe północne skrzydło i robił wrażenie piorunujące, zwłaszcza dzięki oszklonej ścianie, przez którą za dnia wpadała kaskada słonecznych promieni oświetlających brązowo-oliwkowy pakiet, niczym w monumentalnym atelier. Jednak już wychodząc zza rogu, Jaromir wiedział, że coś jest nie w porządku. Poczuł, jak w twarz smaga go delikatny zefirek. Stanął jak wryty, lecz tej nocy światło księżyca nie potrafiło przebić się przez wysokie sosny; nie widział więc, ale czuł, że coś w salonie się zmieniło, przybył jakiś nowy element, a może ktoś czaił się w mroku spowijającym pokój? Miklas nie miał przy sobie broni, nie miał latarki, ani nawet telefonu; poruszał się boso, w niebieskiej, satynowej piżamie – słowem: popełnił podstawowy błąd, poczuł się pewnie we własnym domu.
1 2 3 5 »

Komentarze

22 VIII 2014   23:24:36

Chciałbym zzauważyć, że jeśli szkocka, to whisky. Whiskey jest irlandzka

30 VIII 2014   14:06:15

Dziękujemy za uwagę, poprawiliśmy.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.