Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Mateusz Józefowicz
‹Złość długodystansowca›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMateusz Józefowicz
TytułZłość długodystansowca
OpisMateusz Józefowicz (rocznik 1974), z wykształcenia archeolog, zajmuje się szeroko pojętą „produkcją fikcji”. Jako pisarz sf debiutował w Nowej Fantastyce (Power Flower 7:1998), a w 2002 ukazał się jego debiutancki zbiór opowiadań („Zjednoczone Stany Wyobraźni”), wydany przez toruńskie Wydawnictwo Adam Marszałek. Komponuje i nagrywa muzykę. Na codzień utrzymuje się z tłumaczeń do lokalizacji gier komputerowych i z pracy przy festiwalu filmowym Camerimage. Dzięki grupie kreatywnych przyjaciół związanych z festiwalem coraz aktywniej działa na polu produkcji filmowej – zaczynał od realizacji dźwieku do fabuły, oprawy muzycznej reportaży, obecnie zmaga się z własnym debiutem realizatorskim (na razie dokumentalnym). Jego projekt literacki na nadchodzące miesiące to zakończenie pracy nad dwujęzycznym scenariuszem „pełnometrażowego” komiksu sf (roboczo „Maja”), wygenerowanie jego wersji książkowej i zaadaptowanie go do scenariusza filmowego. Potem – kto wie, może za parę lat uda się dzięki pomocy współtwórców i życzliwych osób znaleźć dość środków na realizację całej produkcji w profesjonalnej wersji kinowej.
GatunekSF

Złość długodystansowca

« 1 2 3 4 5 8 »

Mateusz Józefowicz

Złość długodystansowca

–"…tak daleko od wszystkich tutaj?”
Echo. Wielki hol powtórzył je kilkakrotnie.
– Myślę, że ktoś się znajdzie – powiedziała przewodniczka i pomachała do Inge, którą właśnie dostrzegła stojącą samotnie na zawieszonym pod kopułą pomoście dla personelu. Inge uniosła rękę w przyjaznym geście i uśmiechnęła się. Znała tę kobietę, chociaż nie przyjaźniły się nigdy bliżej. Teresa Kovac. Spotkały się jeszcze na podyplomówce. Osoba bardzo żywa, w typie ekstrawertycznym. Nadawała się świetnie na rzeczniczkę i popularyzatorkę programu. Tak powiedzieli jej na pocieszenie, kiedy nie zakwalifikowała się do dalszego szkolenia. Inge postała jeszcze chwilę obserwując wycieczkę. Patrząc na młodzież zastanawiała się, jakie mają marzenia. Czy któreś z nich w przyszłości też powędruje w przestrzeń? Czy któreś dotrze w ogóle w obszary jakiegoś spełnienia? Może wszyscy się tam przeniosą?

Kiedyś przyszedł zły dzień. Nie ma sensu wyliczanie, ile czasu upłynęło od jej przybycia do ośrodka. Zresztą Inge, chociaż rejestrowała zmiany kartek kalendarza, przestała tak naprawdę liczyć czas miniony. Liczyła jedynie ten pozostający do wykonania następnego kroku. Jakże łatwo jednak się potknąć!
Dzień zaczął się jak każdy normalny. Wstała z łóżka, wzięła prysznic. Ubrała się i zjadła śniadanie w swojej niewielkiej, prywatnej mesie. Połknęła środki i zestawy witamin. Zerknęła odruchowo na wyświetlacz, chociaż doskonale wiedziała, że na dzisiaj ma zaplanowane kolejne kilka godzin ćwiczeń na symulatorze. A przedtem oczywiście codzienny psychotrening. Jest coś dobrego, odprężającego w takim rytmie. Znika niepewność i troska – trzeba wykonać rytualny niemal zestaw męczących czynności. Wstać, wchłonąć, odbyć, regeneracja… W ten sam sposób mogłyby z powodzeniem oczyszczać się mieszkające na zewnątrz tłumy. Gdyby nie Nacisk. Ciśnienie, nie pozwalające im dryfować po łagodnym bezmiarze codzienności, lecz wypychające jednych pod niebiosa, a innych duszące w głębinie. Jednak tutaj Inge czuła się wolna. Klasztorną wolnością. Była przekonana, że sama narzuciła sobie takie ramy. Sama wkroczyła w prosty, oświetlony i czysty korytarz konsekwentności. Dojście do końca obiecywało ostateczną nagrodę, a nie jedynie utrzymanie się na powierzchni. Kroczenie nim dostarczało satysfakcji. Tak było do tej pory. Dotąd funkcjonowała dobrze.
Przekroczyła próg. Coś zirytowało ją, kiedy wchodziła do pomieszczenia treningowego. Jakaś irracjonalna obawa: co stanie się, jeśli sobie nie poradzi? Jeśli nagle się rozchoruje i odsuną ją na bok? Program odrzuci ją, bo jest jedynie działającą według planu administracyjną maszyną. Nikt nie poprze Inge, bo nikt nie jest emocjonalnie zaangażowany w jej cel. Nie ma nikogo, komu zależałoby na tym, żeby to właśnie ona poleciała.
– Dzień dobry, Inge – odezwał się komunikator chłodnym głosem jej psychologa.
Uprzytomniła sobie, że nigdy nie widziała jego twarzy.
– Dobrze spałaś? Usiądź. Mamy dzisiaj zestaw pytań, na które musisz mi odpowiedzieć. Musisz starać się przypominać sobie wszystkie szczegóły.
Nie słuchała go. Kiedy podchodziła do stojącego na środku komory fotela, serce waliło jej jak młotem. Złapała oparcie i kurczowo ścisnęła je, jakby stało się ono nagle gardłem żywej istoty – największego wroga. W środku, w głębi swojego jestestwa, czuła jakieś ssanie, niemal fizyczny ból.
– Inge, usiądź…
Odwróciła wzrok, odrzuciła gwałtownie głowę w stronę kamer. Nagły przypływ agresji, gotującej się w tym spojrzeniu, mógłby niemal skruszyć elektroniczne oczy. Gdyby były żywe, z pewnością zmrużyłyby się. Usiadła, lecz wciąż wrzała. Elektrody automatycznie dotknęły jej ciała i aż dziw, że nie zaiskrzyły.
– Jesteś strasznie spięta… Spróbuj się rozluźnić… Podam ci zastrzyk.
– Nie! – odpowiedziała. Hamowała się, ale i tak zabrzmiało to bardzo ostro.
– Dobrze – odpowiedział głos po długiej, długiej chwili milczenia. – Pamiętaj, że jesteś zarówno naukowcem, jak i materiałem badawczym. Sama musisz dbać o to, żeby być w pełni sprawną. Spróbujmy zacząć. Jeśli się skoncentrujesz, pociągniemy dalej. Teraz odpowiedz: co sądzisz na temat wygłaszanego przez niektóre fundamentalistyczne środowiska twierdzenia, że w społeczeństwach euro-amerykańskich jeszcze na początku tego stulecia hodowla zwierząt domowych często była bezpośrednią przyczyną ostrych konfliktów wewnątrz rodziny? Namyśl się.
Zatkało ją.
– Co to za bzdura, Sam? – parsknęła w końcu. – Skąd wytrzasnąłeś taki zestaw? Test na poczucie humoru?
– Odpowiedz. To część programu i wcale nie sprawdzam twojego progu przyswajania bzdur.
– Bo ja wiem… Mam wstręt do takiego rodzaju socjologicznych uogólnień… Socjo-zoo-jakichśtam… Miejsce zwierząt jest w zoo, w rezerwacie, a człowieka – w miejskiej dżungli. Każda istota powinna przebywać w swoim własnym – naturalnym albo stworzonym środowisku.
– Które środowisko uważasz za lepsze – naturalne czy sztuczne? Zastanów się.
– Naturalne. Bo stymuluje rozwój i ujawnianie… hm, ukrytych talentów.
– Czy akceptujesz wszystkie piętnowane przez współczesną kulturę własne cechy fizjologiczne?
– Tak.
– Czy uważasz, że większość ludzi je akceptuje?
– Raczej większość.
– Z czego więc wynika fakt, że kulturowo są przemilczane, za wyjątkiem sytuacji, gdy używa się ich w znaczeniu negatywnym, szyderczym?
– Nie wiem… Cofam poprzednią odpowiedź. Uważam, że społeczny status produktów przemiany materii wynika z braku ich akceptacji u samego producenta. Czy to brzmi dość naukowo?
– Inge, czy twoja matka akceptowała fizjologię twojego ojca?
Odpowiedziała ciszą. Długą. Znowu źle się poczuła.
– Co to za pytanie? – warknęła w końcu przez zaciśnięte gardło.
– Chcesz polecieć?
Chciała. Znała się i wiedziała, że jest w stanie rozmawiać o wszystkim. Nigdy wcześniej nie czuła wahania, ani potrzeby zadawania pytań sama.
– Sam, dlaczego nie spotykam innych uczestników szkolenia? Dlaczego właściwie nikogo już nie spotykam?
– Jeśli polecisz, to sama. Wiesz przecież. Musisz przejść trening.
Nie zwróciła wcale uwagi na jego słowa.
– Czemu mnie, do kurwy nędzy, dźgasz jak zwierzę w klatce! – wrzasnęła. To była jej spóźniona reakcja na pytanie o rodziców. Złapała się obiema rękoma za głowę i zrywając przewody elektrod rzuciła się z fotela na podłogę. Wiła się tak mocno, że dwaj pomocnicy, którzy wbiegli do pokoju, nie mogli jej przytrzymać. Za chwilę pojawiła się postać w jasnym kombinezonie. Dokotor Smith, jak zwykle na miejscu. Doktorska ręka, opiekuńczo i scientystycznie, wbiła jej w ramię igłę i wstrzyknęła uspokajający środek.
– Co wy mi, kurwa, robicie?
– Inge, niech się pani nie denerwuje. Ten stan – to wszystko normalne. Dobrze. Poczuła pani nagły niepokój, agresję. Wszystko jak trzeba. Dzisiaj kończymy. Niech się pani prześpi, a potem może pani przejrzeć dokumentację z ostatnich testów aparatury przeciwprzeciążeniowej. Proszę się uspokoić.
– Czy poczuję się lepiej? – zapytała żałosnym głosem. Nagle osłabła, zwinęła się cała w mały smutny kłębuszek leżący na środku zimnej, pustej sali.
– Możliwe. Na razie jednak proszę spróbować powstrzymywać gwałtowne reakcje.

Sen powinien zawsze przynosić ukojenie. Praktyka jednak często rozmija się z teorią. Obie funkcjonują równoprawnie, w sprzeczności wydającej owoce. Męski i żeński pierwiastek nauki. Inge też funkcjonowała. Jako owoc, jako produkt skrajnych, sprzecznych stanów emocjonalnych. Pomimo powrotów do wewnętrznej stabilności, ataki agresji i depresji powtarzały się kilkakrotnie w ciągu następnych dni. Czuła się samotna. Nie potrafiła znaleźć oparcia w żadnej osobie z grona swoich instruktorów. Wydawali się niczym maszyny. Niczym bezduszni oprawcy. „To normalne, to dobrze” mówili tylko ze spokojem, ona zaś próbowała zwalczać w sobie lęki. Ta jej mocniejsza część była naukowcem, była własnym oprawcą, częścią programu. Ta słabsza – to człowiek. Ta, której brakło determinacji, celu i umiejętności. Wszystkiego, oprócz tłumionej wrażliwości. Dopiero teraz dostrzegała, jak bardzo człowiek zmalał w niej przez te wszystkie lata wędrówki do gwiazd. Uświadomiła sobie, że obce w sensie społecznym istoty były ostatnimi, które okazały jej szczerą i bezinteresowną sympatię. W sposób dziecięcy, ale i bardzo dojrzały. Przypadkowy. Ania i Monika. Jakże dawno temu to było…
« 1 2 3 4 5 8 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Niewczesny debiut
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.