Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 27 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Miłosz Brzeziński
‹Paradiso›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMiłosz Brzeziński
TytułParadiso
OpisAutor pisze o sobie:
Za czas jakiś osiągnie 30-tkę. Z wykształcenia psycholog, z zamiłowania opowiadacz historii i dyletant. Opowiadania publikował w Avatarae, Fahrenheicie, Fenixie i Science Fiction. Dewiza: rozum to początek i źródło poprawnego pisania.
Gatunekgroza / horror

Paradiso

1 2 »
W tym momencie Pchałek zamyka oczy i rozdziewicza Paradiso. Jest tak dobry, że nawet ja nie jestem pewien czy się udało, ale opuszczone powieki mówią wszystko. Kamera nie miała prawa nic wyłowić – chłopak jest Paganinim w swoim fachu. Poprawia płaszcz, idzie w kurtki. Nie spostrzegli, ale dla nas dopiero wszystko się zaczyna.

Miłosz Brzeziński

Paradiso

W tym momencie Pchałek zamyka oczy i rozdziewicza Paradiso. Jest tak dobry, że nawet ja nie jestem pewien czy się udało, ale opuszczone powieki mówią wszystko. Kamera nie miała prawa nic wyłowić – chłopak jest Paganinim w swoim fachu. Poprawia płaszcz, idzie w kurtki. Nie spostrzegli, ale dla nas dopiero wszystko się zaczyna.

Miłosz Brzeziński
‹Paradiso›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMiłosz Brzeziński
TytułParadiso
OpisAutor pisze o sobie:
Za czas jakiś osiągnie 30-tkę. Z wykształcenia psycholog, z zamiłowania opowiadacz historii i dyletant. Opowiadania publikował w Avatarae, Fahrenheicie, Fenixie i Science Fiction. Dewiza: rozum to początek i źródło poprawnego pisania.
Gatunekgroza / horror
Paradiso. Hipermarket, największy w mieście. Świątynia, której podłogi uginają się pod tłumami wiernych. Brzemienny promocjami i hałaśliwym koncertem seledynowej Majki Jeżowskiej. Na przemian pochłaniający i wypluwający przetrawioną papkę klienteli. Aż do godziny zamknięcia.
Słońce w zenicie. Pierwsze dni wiosny wyciskają pot z ciał wciąż ubranych na zimową modłę. Stoimy przed wejściem – Ja i Pchałek. On, choć jeszcze młokos, ma w sobie coś z drapieżnika. Precyzję, szybkość, zdecydowanie. Podczas ataku zamyka oczy niczym jastrząb, żeby nadmiar bodźców nie odwracał uwagi od najważniejszego. Jest dobry.
Teraz jednak ledwo stoi o własnych siłach: marszczy się połykając kolejne kruche ciastko. Upalony trawą złapał gastrofazę. Dwie lodówki żarcia byłoby za mało. Rozgląda się mechanicznie jak lampa latarni morskiej.
Opodal dwóch nygusów zaczyna łowy. Nie dałbym im więcej jak piętnaście lat. Widać, że są tu u siebie. Będą robić srebrnego merca przy samym wyjeździe z parkingu. Strzygą uszami, mięśnie napięte – dwa małe szakale.
Jeden stoi przy pizzerii, na pewno mają tam znajomości. Dobra nora w razie wpadki. Pchałek nie widzi. Może to i lepiej. Nie ważne, co na zewnątrz. Nasz ekosystem jest w środku. Nasza dżungla. Nasza sawanna.
• • •
Dwa dni później wiadomo niewiele więcej. Odkrywamy więc karty w H&M. Obok stały posterunek ochrony, niewiele kamer. Pozornie bezpiecznie, więc doskonały rewir dla łowcy.
Bierzemy małe stado. Trzy osoby: mąż, żona, córka. Przyglądam się mężczyźnie stojąc w samym progu. Testuję jego intuicję. Facet odrywa wzrok od regału z koszulami i podnosi głowę. Jest czujny. Coraz mniej takich, którzy wciąż są świadomi, że zasady polowania niewiele się zmieniły od czasu, kiedy człowiek zszedł z drzewa. Dwie kobiety obok niczego nie wyczuwają. Sarny na otwartej przestrzeni: kozioł i dwie samice. Kozioł łapie w nozdrza woń niepokoju. Niby się nie rozgląda, ale ledwo zauważalnie przedreptuje w miejscu.
– Co jest? – pyta samica obok.
– Nic – potrząsa głową. – Trzymaj torbę z przodu.
Szacunek, chłopcze. Ale my jesteśmy lepsi. Pchałek czai się przy kolejnym regale. Długi, elegancki płaszcz, kaszkiet ukrywający blond czuprynę poczochraną, jak rozjeżdżony łan zboża. Pod czaszką mózg wyjarany wszelkimi istniejącymi środkami chemicznymi, które nie pozostawiają układu nerwowego obojętnym. Pchałek zostawia koszule i idzie w kierunku półki z krawatami. Skapował, że żonę już straciliśmy. Ale przecież i tak chodziło nam o nadobną córuś, która beztrosko oddaliła się od ojca i stoi teraz przy koszach z drobiazgami kilka metrów dalej. Kozioł dał jej kluczyki, żeby wróciła po panel radia. A my dokładnie wiemy, gdzie te kluczyki teraz są. I, co więcej, chcemy je mieć. Pchałek rozgarnia krawaty, jak kępę sitowia.
Tymczasem ja monitoruję resztę klienteli. Wszyscy w amoku. Toczą wokół wzrokiem niewidzącym, nie zapamiętując niczego. Tylko towar się liczy. Żerowisko. Ludzie głupieją w hipermarketach. Czyste podłogi, muzyka w tle, ochroniarze wyrywający nastoletnie niunie przychodzące do części „barowej” na wagary – wszystko to daje złudne poczucie bezpieczeństwa. Kiedyś sądziłem nawet, że coś tu rozpylają, żeby otumaniać. Sami lepiej byśmy sobie tego nie urządzili.
Drapieżnik jest już przy niej. Córeczka tatusia ryje w jakimś koszu z promocjami, wzrok uciekł jej w głąb pryzmy skarpet…
W tym momencie Pchałek zamyka oczy i rozdziewicza Paradiso. Jest tak dobry, że nawet ja nie jestem pewien czy się udało, ale opuszczone powieki mówią wszystko. Kamera nie miała prawa nic wyłowić – chłopak jest Paganinim w swoim fachu. Poprawia płaszcz, idzie w kurtki. Nie spostrzegli, ale dla nas dopiero wszystko się zaczyna. Dotychczas byliśmy nikim, wyliniałymi hienami węszącymi za padliną. Teraz zrzuciliśmy owcze skóry i wystarczy poczekać. Niemożliwe, by tak doskonałe łowisko stało tyle czasu bezpańskie.
• • •
Lawirujemy w dżungli plastikowych kwiatów. Do wyjścia trzeba spokojnie.
– Nienawidzę tego miejsca – mruczy Pchałek siląc się na opanowanie, choć widzę, że buchniętych kluczyków jeszcze nawet nie schował. – I dlatego do tego miejsca przychodzę. Tylko tu mam pewność, że jak wyjrzę przez okno, na pewno go nie zobaczę.
Starucha, którą mijamy na ławce łypie na Pchałka groźnie. Nogi drżą jej jak u strutego owada. Powoli umiera i to umieranie sprawia, że nie pasuje do hipermarketu. W kulturze hipermerketu się nie umiera. Jest się młodym, silnym i szczęśliwym, a jeśli się choruje, to pachnąco i sterylnie – jak w opływających zielonym światłem aptekach. Stara kobieta chce się wpasować przez zasiedzenie.
– Po chuj te pieczary tu przyłażą – warczy Pchałek. – W tramwajach też ich pełno. Pakują się z siatami i jadą na zakupy na drugi koniec miasta. A potem znowu wracają. Trzeba im getto postawić takie: baraki, linia tramwajowa w chuj daleko i tylko dla nich, a na końcu sklepy. Niech kursują.
– Nie zwracaj na siebie uwagi – ucinam. Dostajemy ulotkę od cycatej studentki w obcisłym stroju mrówki i docieramy do wejścia. W międzyczasie zastanawiam się nad seksem z gigantycznymi owadami. Ciekawe, czy – gdyby insekty były większe – pośród wszystkich zboczeńców świata znalazłby się dewiant chętny wypełniać nasieniem ich chitynowe pancerzyki?
Pchałek mija wielkie rozsuwane drzwi i staje przed progiem. Mruży oczy w blasku słońca. Nasłuchuje. Jest wilkiem, który wychynął z gąszczu. Nasz samochód stoi. Wygrzewa się w popołudniowym żarze. Pchałek bez słowa rusza przed siebie. Ja zostaję przy wejściu i omiatam wzrokiem okolicę. Uczciwy spokój. Żadnego spektaklu, żadnego drugiego dna. Chłopak jest już w połowie drogi. Oby załatwił wszystko sprawnie – każdy moment, kiedy go pozostawiam jest dla mnie operą grozy. Pchałek dyskretnie podnosi rękę i wpycha coś co ust. Krył się przede mną, więc to pewnie jakieś prochy. Nie mógł do cholery poczekać na finał? Udaję, że nie zauważyłem. Im szybciej wszystko przebiegnie tym lepiej.
Wtem zza rogu wybiega jeden z nygusów od robót samochodowych. Twarz blada, źrenice rozrywane przerażeniem do rozmiarów grochu. Przed oczami odtwarza zapewne coś, co wydarzyło się przed chwilą. Kiedy mnie mija, czuję wyraźny zapach kału. Malec wpada do sklepu i niknie w tłumie. Zza rogu wychodzi drugi. Lewą dłonią przytrzymuje dziwnie wygięty rękaw drugiej ręki, który urwany jest tuż pod łokciem. Szeroka smuga krwi wytacza się na ortalion czarną plamą. Pojedyncze ścięgno wisi do pasa jak mokry frędzelek. Chłopak jest w szoku – bezpieczniki w mózgu spłonęły niczym główki zapałek. Mały spogląda tak, jakby po raz pierwszy widział to miejsce. Chwilę szuka wzrokiem wejścia, które ma kilka metrów szerokości, a łza spływa mu po brudnym policzku, żłobiąc jasną strugę. Mały sztywno wchodzi do środka. Krew dociera już do ziemi i dopiero teraz zaczyna zwracać uwagę motłochu.
Ilustracja: Rafał Kulik
Ilustracja: Rafał Kulik
Pchałek też to zauważa i chwyta, że powinien się wycofać. Niczym lwy wykryte przez stado antylop zrywamy kontakt wzrokowy i rozdzielamy się na chwilę. Zaczynają się przepychanki wokół rannego chłopaka: licytacja, w jaki sposób ma zostać udzielona pomoc i kto ma to zrobić. Ja jednak rozglądam się jeszcze czujniej. Czyżby właściciel terenu nareszcie dał o sobie znać? Naczelny Drapieżca. Tyran i władca. Jeśli świadomie zrobił to w ten sposób, to musiał być albo bardzo potężny, albo niezmiernie głupi. Ani jedno, ani drugie nie wpływało jednak znacząco na moje plany.
Do skłóconego tłumu podjechała na wrotkach dziewczyna w białej sukience. Chłopiec leżał już na ziemi. Nieprzytomny.
• • •
Nie odważyłbym się zapolować w księgarni. Dwukrotnie w karierze obserwowałem czyjeś polowanie. Dwukrotnie fiasko. Tu trudniej odróżnić ofiarę od prześladowcy. Ludzie są czujniejsi. Powiada się: oderwani od świata, ale z tego, co widzę jakimś cudem jemu właśnie bliżsi. Dlatego darzę księgarnianą atmosferę wyjątkowym szacunkiem. I stąd właśnie EMPiK wybraliśmy z Pchałkiem na miejsce spotkań, gdyby coś nas rozdzieliło.
Przechadzam się sczytując nagłówki gazet i podśmiewając z tytułów artykułów w pismach dla dorosłych. „Dupciuszek” – czytam na głos i parskam. Za oknem rozpościera się wielkie, polne boisko do piłki nożnej. Dokładnie na jego środku koczuje stadko kur, zapewne uciekinierek z pobliskich zabudowań. W kontraście z gigantycznymi żółtymi murami Paradiso, kury wyglądają przekomicznie. To rozbawia mnie jeszcze bardziej.
Tymczasem Pchałek się nie pojawia. Dobry nastrój wyparowuje bez śladu. Gdzie go wysiało? Nigdy nie zawiódł mnie w ten sposób. Chwilę później muzyka emitowana przez głośniki na wewnętrznym pasażu cichnie i rozlega się komunikat, któremu na początku nie daję wiary.
– Właściciel zgubionych kluczyków samochodowych proszony jest o zgłoszenie się do punktu informacyjnego na parterze.
1 2 »

Komentarze

08 III 2010   12:03:27

Ciekawe opowiadanie, polecam ;)

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Na przełaj przez otchłań
— Jakub Gromnicki

Esensja czyta: Lato 2009
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Joanna Słupek, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.