Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 10 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Miłosz Brzeziński
‹Paradiso›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMiłosz Brzeziński
TytułParadiso
OpisAutor pisze o sobie:
Za czas jakiś osiągnie 30-tkę. Z wykształcenia psycholog, z zamiłowania opowiadacz historii i dyletant. Opowiadania publikował w Avatarae, Fahrenheicie, Fenixie i Science Fiction. Dewiza: rozum to początek i źródło poprawnego pisania.
Gatunekgroza / horror

Paradiso

« 1 2
Setki rąk sięgnęły teraz zapewne do własnych kieszeni sprawdzając, czy informacja przeznaczona była dla nich. Gówno mnie to obchodzi. Ten palant oddał nasze kluczyki! Czuję jak nic, że chodzi o te nasze. Startuję w kierunku punktu informacyjnego i niedługo potem jestem na miejscu. Prawowity właściciel jednak zdążył przede mną. Czoło ma zmarszczone, uścisk dłoni suchej jak chrust paniusi z obsługi (w białym mundurku przypomina młodą śmierć), w tle zaryczana córuś. Pewnie już dostała swoją działkę od ojca. Małżonka, jak znam życie, pilnuje samochodu.
Paniusia każe facetowi iść za sobą do biura. Ja za nimi. Córuś gdzieś wsiąka w międzyczasie. Ruchome schody i wjazd na trzecie piętro. Tam mieszczą się biura. Mam już przed oczami wyobraźni widok zrypanego dragami Pchałka, który uśmiecha się krzywo, jak potraktowana prądem świnia i na wpół odrętwiałymi ustami memła: „Szyniosłem kluszsze”. Mijamy długi, ciemny boczny korytarz, wiodący do kibli, rzucam tam okiem i wyobraźnia staje się rzeczywistością. Sprawdzam drugi raz. Kurwa, nie wydawało mi się. Zostawiam ojczulka i jego klucze, bo namierzyłem Pchałka, który upolowany, siedzi oparty o ścianę w kałuży własnej farby. Czerep dziabnięty czymś raz, a konkretnie. Młotkiem? Łomem? W głowie dziura średnicy piłki ping-pongowej. Widać krawędzie kości. Zakrwawiona skóra z resztkami włosów wisi jak soczysty, upiorny warkocz. Nie wiem jakim cudem Pchałek tego dokonał, ale ślady krwi wskazują, że przeszedł z siedem metrów wspierając się o ścianę. Nie żył? Skądże. Filował na mnie i chyba próbował coś powiedzieć. Poruszał ustami i mrugał wymownie. Świetnie, że nie umarł. Pytanie tylko, czy wytrzyma wystarczająco długo, skoro z planem jestem ciągle w dupie?
Otwierają się pobliskie drzwi i mamy na scenie dwóch nowych. Ochrona. Z wielką, plastikową torbą. W lot chwytam, kto urządził Pchałka. Trzeba dać im szkołę, żeby już po wszystkim uprościć sobie negocjacje z obsługą. Ryzykuję potwornie, pewnie są tu kamery. Czasu zostanie niewiele, ale trudno. Z pomocą ledwie żywego Pchałka skaczę, wkładając całą siłę. Pierwszego kafara wpuszczam do składziku na środki czystości, z którego właśnie obaj wyszli i tam ogłuszam. Zaraz po tym jak zajmę się drugim, wepchnę mu szmatę w gardło tak głęboko, że, kiedy się obudzi pozostanie mu wydrapać na ścianie testament. O ile zorientuje się wystarczająco szybko, że to jedyne co zdąży zrobić nim umrze, kiedy panika zaciśnie mu krtań. Drugi pachołek wciąż stoi zdumiony, zapluł się i próbuje krzyczeć. Nic z tego. Także pada na ziemię bez czucia, a zaraz potem zsuwam mu spodnie i wprowadzam pół butelki Kreta pod napletek. Zaraz się ocknie i na powrót zemdleje z bólu. Reszta życia będzie dla niego pasmem wstydu i upokorzenia. Za każdym razem kiedy usłyszy, że w którymś hipermarkecie ochrona bije klientów, oczy zaszklą mu się łzami. Kończę z pierwszym, jak zaplanowałem i wracam do Pchałka. Przysięgam, że nie wiem, co go wciąż trzyma przy życiu. Może te prochy? Chwilę obserwuję pokrywające jego czaszkę zakrzepy. Zbieram siły.
Mam doskonałą pamięć. Wiele rzeczy zapamiętuję mimowolnie. Czasem jest to moje wybawienie, ale najczęściej przekleństwo. Przekleństwo, bo przez potworną ilość wspomnień na każdym kroku doznaję skojarzeń. Czasem zdarza mi się wpadać w ciągi powiązań, których nie sposób przerwać. Jedne wydarzenia od razu przywołują kolejne. A teraz przypomniał mi się przypadek medyczny pana Gage’a, który pracując w kamieniołomie przestrzelił sobie czaszkę prętem o średnicy kilkunastu milimetrów. Czytałem w książce, że przeżył. Medycyna zna takie przypadki. Wpycham Pchałka do składziku – zaraz po niego wrócę. Ochroniarze to tylko przykrywka. Pionki. Ten, kto ich przysłał, wielki choreograf, niczym krokodyl wystawił oczy spod wody. A ja nie mam czasu i musi mi wystarczyć to, co dostałem.
• • •
Wracam do punktu informacyjnego. Anorektyczna paniusia także wróciła. Obok stoi małżonka naszego ograbionego samca. Wypytuje o męża. Zgubił się. Nie odbiera komórki. To było do przewidzenia. Właśnie zostałaś wdową, moja pani. Idę w kierunku biur. Wejście na kartę magnetyczną i schody wyżej. Do niczego taka robota. Trzeba szukać inaczej. Rozejrzeć się. Zrobiło się zamieszanie, więc będzie łatwiej. Jeśli cokolwiek w scenografii jest spieprzone, na pewno da się wychwycić. Zestrajam się z otoczeniem. Jak kameleon. Kim musiałbym być, żeby się nie wyróżniać? Kobietą z wózkiem pełnym wiaderek szlamowatej wody, płynów do mycia, ze sterczącym jak bandera mopem? Kobieta-ślimak, która cały dobytek targa wszędzie ze sobą. A może musiałbym być pryszczatym nastolatkiem, wymieniającym się osiedlowymi plotkami na kanapach gastronomicznego zakątka Paradiso, nieudolnie trenując przy tym podryw? Panienką na wrotkach? Z nogami do samej ziemi, nieruchomą talią osy? Twarzą o nachalnej urodzie? Patrzeć jak sam twój widok powoduje wzwody i nocne polucje parujących hormonami młodych samców? Rozglądam się wokół i mam niepasujący element. Panna krąży między fotelami, ciągnąc za sobą wić seksualnego miodu o mocy, która nie może zostać zbagatelizowana. A jednak nikt się za nią nie ogląda, nikt nawet nie dotyka jej wzrokiem. Nie dziwota… Bo nikt jej nie widzi!
Ilustracja: Rafał Kulik
Ilustracja: Rafał Kulik
Podążam dyskretnie. Nie wiem, czy Pchałek jeszcze żyje. Ale teraz nie można się wycofać. Wreszcie, dwie godziny przed zamknięciem, biała dama wchodzi po wyłączonych schodach na trzecie piętro. Miało tu być kino, ale jak dotąd podobno żadna firma nie jest zainteresowana wykorzystaniem przestrzeni. Moja ofiara zatrzymuje się w połowie drogi i spogląda za siebie. Nie może mnie zobaczyć, bo przezornie czatuję na dole. Dziewczyna zeskakuje w bok, jakby na półpiętro i znika mi z oczu. To wystarczy. Teraz poczekać na zamknięcie, kiedy czujność zostanie uśpiona. Ale najpierw Pchałek.
Wracam do składziku, by zastać wszystkie trzy ciała tak, jak je zostawiłem. Mój chłopak ciągle żyje. Nie można tego samego powiedzieć o ochroniarzu ze szmatą w gardle. Zmarł nie zdoławszy jej wyjąć. Skóra na jego szyi nabrzmiała i podeszła sinizną. Wygląda jak zdechły król chomików.
Pomagam Pchałkowi wstać, dziękując przeznaczeniu, że jest naćpany. Inaczej pewnie by się na to nie zgodził. Następnie z niemałym trudem, mozolnie ruszamy w stronę schodów na piętro. Na ich szczycie przeczekamy do zamknięcia.
• • •
Nie idzie jednak idealnie. Po incydencie z dzieciakiem bez ręki robi się za duży raban. Policja rzuca się na nagrania kamer ochrony, funkcjonariusze w cywilu łażą po korytarzach wywołując zamieszanie gadkami prosto z amerykańskich filmów. Klienci spełzają się wokół nich jak larwy much na padlinie. Dyskutują, krzyczą, machają rękami. Nie jest dobrze. Teraz nawet jeśli wygonią tłuszczę, cyrk się nie skończy. Prędzej czy później znajdą króla chomików i „pana Siusiaka” zamkniętych w składziku. Będzie jeszcze większy sajgon. Do tego czasu najlepiej by było zamknąć sprawę. I my przecież nie mamy gdzie się ukryć.
Wciągam Pchałka na schody, a potem do połowy piętra, tam gdzie się schowała cizia na wrotkach. Faktycznie, jest tu niewielki otwór w ścianie. Akurat taki, żeby się przecisnąć. Za nim ciemność. Nie ma wyboru. Wpycham partnera w dziurę, a sam lezę za nim. Pchałek stęka i jęczy coś o wojnie w Iraku. Nerki widać nie uporały się jeszcze z całym stężeniem toksyn, jakie pochłonął. Zakrzepy krwi powoli odrywają się od miejsc, gdzie przylegały do zdrowej tkanki. Na podłodze za nami zostają drobne okruchy. Przypomina to taszczenie sypiącej się choinki.
Jesteśmy w całkiem pokaźnym pomieszczeniu, jakby niezagospodarowanej sali kinowej. Właściwie to może nawet jest niezagospodarowana sala kinowa? Tak czy owak dotarliśmy gdzie trzeba. Podłoga usiana ludzkimi ciałami, porozwalanymi jak zapomniane zabawki. Ci klienci nigdy już nie wyjdą z Paradiso. Będą stanowić stałą świtę: kręcić się za dnia po sklepach, przeglądając towary, ale niczego nie kupując. Od czasu do czasu tylko zbliżą się niepewnie do drzwi wyjściowych, by zaraz odwrócić się na pięcie i wrócić do stałej czynności. Tłum napędza do świątyni tłum. Na przeciwległej ścianie dostrzegam to, czego szukałem. Niczym wielki pająk rozpięty na pilśniowych płytach, wisi tam sucha mumia w strzępach białej sukienki. Niegdyś była zapewne dziewczyną, która, sama nie rozumiejąc do końca czemu, zatrudniła się tu jako pomoc na wrotkach. Teraz obie wrotki zsunęły się z zasuszonych, pomarszczonych, jakby owiniętych krepiną stóp. Z podbrzusza, piersi, szyi i oczu biegną węzły pulsujących żył, wbijając się w ścianę i zawiadując wszystkim, co dzieje się w wielkiej świątyni hipermarketu. Jej fizyczne ciało jest łącznikiem. Centralą. Umierająca dusza – telefonem.
Teraz, albo nigdy.
– Nie! – rozlega się za mną krzyk, kiedy kieruję Pchałka w kierunku żywej instalacji na ścianie, a potem każę mu skoczyć z całą mocą. To dla mnie jedyna metoda, by ingerować w fizyczny świat. Przez mojego partnera właśnie. Ciała się zderzają i Pchałek opada na podłogę. Sucha dziewczęca powłoka chrupie, a zaraz potem odrywa się od łączących ją przewodów, pozostawiając przytwierdzoną do ściany stopę i głowę. Dziewczę umiera jeszcze w powietrzu, nie uroniwszy nawet kropli krwi z oderwanych kończyn.
Oglądam się już spokojny. Jaką formę przybierze mój wróg? Moja ofiara? Zwiewna dziewczyna na białych wrotkach – spodziewam się tego. Ma minę plemnika, który zorientował się, że jest w esicy. Egzystencja straciła sens.
– Ładna lalka – odzywa się w końcu kiwając głową na Pchałka. Głos matowy, zrezygnowany.
Zdaję sobie sprawę, że moja projekcja jest odzwierciedleniem ciała lalki, którą opętałem, więc mam pewnie także mało estetyczny ubytek w mózgoczaszce.
– Spisała się – staram się być szorstki.
– Wiesz, że ci to nie ujdzie, prawda? Liczysz się z tym?
Widziałem, że cały dzień latał między klientami jak fryga, myśląc, że nikt go nie widzi. A przecież każdy drapieżnik wie, że nie można opuszczać schronienia w ciele lalki na długo. Niebezpiecznie ubywa sił. Najbłahsza konfrontacja staje się wtedy śmiertelnym ryzykiem. No i zdarza się stracić lalkę. A opętywanie to żmudny proces. Można nie zdążyć i na powrót zostać strąconym w Czeluście. Na zawsze. Bez drugiej szansy. Mój przeciwnik nie ma możliwości pozostać w tym świecie wystarczająco długo, by na powrót zdążyć kogoś opanować. Jego rozpacz musi być bezdenna. Na każde działanie opętanego człowieka demon musi mieć zgodę. A to niestety trwa. Sporo trwa. Oceniwszy stan rzeczy pozwalam sobie na milczenie.
– Lekce mnie sobie ważysz? – demaskuje mnie. – Powiedz jak ci z tym, że na szczurzą modłę miast opanować domy boże, do mojego poziomu się zniżasz i wyznawców gdzie indziej szukasz? Zamiast górnolotnymi archetypicznymi ideami, prymitywną żądzą posiadania się karmisz? Wzrosnąć pragniesz na śmietnisku wiary?
Mocne. Ze składni wnoszę, że mój przeciwnik ma już swoje lata. Doświadczony. W ogólnym rozrachunku świetnie to o mnie świadczy. Dobrze, że nie mam fizycznej powłoki, bo pękłbym z dumy.
– Nie nazwa się liczy, ale moc – odpowiadam, tłumiąc rechot zadowolenia. – Idee osłabły. Mniej ich, szkoda czasu na szukanie. Trzeba iść z duchem czasu.
Dziewczyna na wrotkach staje tuż przede mną.
– Miejsca tu nie zagrzejesz – warczy przez zęby.
Proszę Pchałka, żeby wstał i podszedł do ściany. Zmulony cudami współczesnej farmacji mózg ledwie przetwarza to, co się dzieje wokół. Idealna sprawa.
– Chłopak nie będzie chciał umrzeć. Zobaczysz – mój wróg piszczy żałośnie jak osierocone szczenię. – Zawsze lepsi od ciebie się znajdą.
Ustawiam Pchałka tyłem do ściany, a potem opowiadam… Ładnie mu opowiadam, jak za pięć lat pozna cudowną kobietę, Beatę, w której zakocha się na zabój. A ona pokocha jego nieopisanym żarem. Pobiorą się. Spłodzą trójkę wesołych dzieci, stworzą rodzinę cudowną i szczęśliwą. Beata pokocha dzieci bez opamiętania, ponad życie, tak jak jej mąż będzie kochał ją. A potem ów mąż, wioząc swoje dziatki rozbije samochód, miażdżąc ich niewinne ciałka, samemu zaś wiotczejąc od szyi w dół. Żona z dnia na dzień stanie się wrakiem. Wiara w Boga będzie zbyt słaba, by przywrócić siły, ale zbyt silna, by pozwolić jej się zabić. Nie da się tego uniknąć – wdrukowuję Pchałkowi. Przeznaczenie. Co zrobisz teraz z tą wiedzą? Narkotyki grają w jego głowię symfonię o mocy większej, niż hipnoza. Przez sekundę myśli o tym, że gdyby mógł, już dziś by temu zapobiegł… w pewien interesujący mnie sposób. Jedna myśl mi wystarcza. Rozciągam ją w wieczność, przybijam pieczęć i proponuję chłopakowi rozwiązanie. Zgadza się, więc chwilę potem rozpinam go na ścianie, a wielkie, pulsujące pijawki naczyń łapczywie wrzynają się w jego ciało.
– Znajdą się lepsi? – mruczę zalotnie do dziewczyny na wrotkach, której postać zwykle niewidoczna dla ludzi, staje się powoli niewidoczna i dla mnie. Odchodzi. – Nie ma lepszych ode mnie.
Dla przypieczętowania wagi słów uśmiecham się delikatnie.
– A teraz umierasz – kończę efektownie, dokładnie w chwili, gdy mój przeciwnik rozpływa się w powietrzu.
Dzięki Pchałkowi mogę teraz zadbać o to, by nikt nigdy nie zajrzał na nasze półpiętro. Z góry przyglądam się pracom policji i wyszukuję drapieżniki, które mogłyby chcieć zająć moje miejsce. Na razie ich nie ma. I pewnie długo się nie zjawią, bo drapieżniki nie polują na silne jednostki.
Tak oto na własność przejąłem raj. Teraz potrzeba więcej wiernych. Jutrzejszy dzień uczynimy zatem dniem promocji. Słowo to dziś lepiej ściąga tłumy niż odpusty. Puszczam sygnał przez Pchałka, a ten marszczy tylko brwi i wypompowuje z siebie nowe dyrektywy. Prosto w zachłanne ściany hipermarketu.
koniec
« 1 2
20 maja 2005

Komentarze

08 III 2010   12:03:27

Ciekawe opowiadanie, polecam ;)

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Na przełaj przez otchłań
— Jakub Gromnicki

Esensja czyta: Lato 2009
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Joanna Słupek, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.