Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Paulina Rezanowicz
‹Gdy brokat opadnie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorPaulina Rezanowicz
TytułGdy brokat opadnie
OpisZ wykształcenia historyczka i anglistka, ale w życiu imała się różnych zajęć: od wyrobu części do jachtów po nauczanie w fińskiej podstawówce. Obecnie mieszka w Wielkiej Brytanii. Niedawno zadebiutowała w „Fantazjach Zielonogórskich” opowiadaniem „Kwaśny smak mirabelek”.
Gatunekrealizm magiczny

Gdy brokat opadnie

1 2 3 »
Upiła łyk kawy. Hevve wyglądała prześlicznie, tak świeżo i młodo. Z jej oczu bił blask, drobiny brokatu lśniły w złotych włosach. Usiadł obok niej na sofie, odstawił kubek i przyciągnął ją do siebie. Smakowała czarną kawą i czymś ulotnym jak sen.

Paulina Rezanowicz

Gdy brokat opadnie

Upiła łyk kawy. Hevve wyglądała prześlicznie, tak świeżo i młodo. Z jej oczu bił blask, drobiny brokatu lśniły w złotych włosach. Usiadł obok niej na sofie, odstawił kubek i przyciągnął ją do siebie. Smakowała czarną kawą i czymś ulotnym jak sen.

Paulina Rezanowicz
‹Gdy brokat opadnie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorPaulina Rezanowicz
TytułGdy brokat opadnie
OpisZ wykształcenia historyczka i anglistka, ale w życiu imała się różnych zajęć: od wyrobu części do jachtów po nauczanie w fińskiej podstawówce. Obecnie mieszka w Wielkiej Brytanii. Niedawno zadebiutowała w „Fantazjach Zielonogórskich” opowiadaniem „Kwaśny smak mirabelek”.
Gatunekrealizm magiczny
I
Kiedy morze wyrzucało go na brzeg, był prawie niewidzialny. Niewprawne oko mogło przeoczyć jego rozbite pośród morskiej piany cząstki. Najpierw poczułam zapach, delikatny, ale i niepokojąco obcy wśród doskonałej kompozycji utworzonej z woni jonów wodoru, soli, wodorostów oraz siarczku dimetylu. Wschodzące słońce milionem kolorowych iskier odbijało się od powierzchni wody i oślepiało, mimo to wytrwale podążałam za obcą wonią. Przybysza odnalazłam w odległej zatoce. Bąbelki już osadzały się na brzegu i tworzyły go na nowo. Ciało koloru piasku, białe spienione włosy. Oczy, gdy się otwarły, nabrały koloru nieba.
– Znalazłam cię – rzekłam – jesteś bezpieczny.
Ludzie martwi za życia instynktownie przybywali do nas po ratunek. Naszym zadaniem było ukoić ich rozpacz, przegnać stagnację, rozwiać pustkę. Stanowiliśmy chwilę wytchnienia, jak przystanek na długiej trasie, jak ciekawy epizod w nudnym filmie. Czasem byliśmy dawno zapomnianym snem, uciekającym świadomości całymi latami, by wynurzyć się w odpowiednim czasie i zadziałać. Zjawiały się u nas uzależnione od kleju dzieciaki z rozbitych rodzin, bogaci przedsiębiorcy po zażyciu koki, znudzone gospodynie domowe na antydepresantach, bezdomni po kilku butelkach czegokolwiek. Chemiczne impulsy minimalizowały ich funkcje biologiczne i wysyłały w daleką podróż, przez siedem gór i rzek, przez morza i oceany. Po ratunek, nadzieję lub oświecenie. Niewiele mieliśmy czasu na działanie, tylko chwilę, żeby obdarzyć ich miłością na tyle silną, aby zdołała pokonać przygnębiające życiowe doświadczenia.
– Jesteście tu dla nich – powiadał Ojciec. – Nieważne, jak przegrany jest przybysz. Nieważne, czy upatrujecie w nim nadzieję. To ludzie i przez to zasługują na szansę, albowiem kocham ich najbardziej na świecie. Więc ruszajcie co rano o świcie i wypatrujcie rozbitków, bo wielkie to szczęście uratować ludzkie życie.
Spotkało mnie dzisiaj szczęście. Patrzyłam na przybysza, a ten pod wpływem mego wzroku stawał się. Kiedy już całkowicie nabrał własnej formy, sam zaczął mnie stwarzać. Moja materia zagęściła się, powstało ciało. Spojrzałam na szczupłe dłonie i stopy, długie nogi… Byłam wysoka, miałam włosy koloru słońca sięgające do ramion.
– Pójdziemy teraz do domu – rzekłam.
Bez słowa poniósł się z piasku i ruszył za mną. Przez chwilę szedł z tyłu, potem zrównał się ze mną, aż w końcu złapał mnie za ramię.
– Kim jesteś? – spytał.
– Twoją opiekunką. Jestem tu po to, aby cię uratować. Zgubiłeś się, a ja pokażę ci właściwą drogę.
– Nie zgubiłem się, jestem dokładnie tu, gdzie chciałem się znaleźć.
• • •
– Nie mamy dla siebie zbyt wiele czasu. Szykuj się do wyjścia, przybyszu.
– Dokąd idziemy? – spytał.
– Na przyjęcie.
Prowadziłam go do ogromnej garderoby. Otworzyłam drzwi na oścież. Ukazało się bogactwo garniturów: gładkich, w prążki, w kratę, czarnych, granatowych, szarych, beżowych, letnich i zimowych, klasycznych i awangardowych, z wełny, satyny, stretchu, skaju, gabardyny i płynnego lateksu; koszule w każdym kolorze i o każdej fakturze, buty, spinki, muszki i krawaty, kamizelki, skarpety i kapelusze. Oszołomiony przybysz z zachwytem uniósł ręce do twarzy.
Różnił się od rozbitków, których dotąd ratowałam. Nie dziwił się niczemu, nie pytał, gdzie jest i w jakim celu. W nowej sytuacji odnajdywał się doskonale. Zachwycał mnie, świeży i nowy w naszym starym, statycznym świecie. Czy na pewno potrzebował ratunku?
Włożyłam białą sukienkę do kolan. Szyję przyozdobiłam podwójnym sznurem pereł. Wygładziłam włosy i ułożyłam je w równe fale. Na czoło nasunęłam opaskę z pereł z łabędzim piórem. Usta pomalowałam na czerwono. Prawie skończyłam, ale brakowało najważniejszego. Zabrałam z toaletki małe pudełko i poszłam sprawdzić, jak radzi sobie mój podopieczny.
Drzwi garderoby były otwarte, ale jego nie było już w środku. Siedział w salonie i popijał whisky z lodem. Wyglądał znakomicie w jasnym garniturze z cienkiej wełny i z włosami utrwalonymi brylantyną.
– Drinka? – zaproponował.
– Tak, poproszę.
Przejął inicjatywę, na Wyspie czuł się jak w domu. Gdy whisky była gotowa, upiłam mały łyk.
– Czegoś nam jeszcze brakuje – stwierdziłam. Otworzyłam pudełko i wzięłam garść brokatu. Podeszłam do niego i wyrzuciłam drobiny w górę. Gdy kolorowa, połyskliwa chmura okrywała nas od stóp do głów, przybysz pochwycił mnie i, obracając się, uniósł mnie w górę. Śmialiśmy się jak dzieci.
– Spóźnimy się! – przerwałam lekko zdyszana. Trzymając się za ręce, wybiegliśmy z domu.
• • •
Przed chwilą zapadł zmrok, ale gdy podjechaliśmy do rezydencji Ojca, poczuliśmy się, jak gdyby na nowo wstał dzień. Otaczał nas blask. Światła parkujących samochodów, błyszczące kreacje gości, pochodnie umieszczone na dziedzińcu, podświetlone fontanny, lampiony w oknach i na werandach. Światło pulsowało w rytm muzyki dochodzącej z domu. Weszliśmy po schodach przykrytych czerwonym dywanem. Lampy rozbłyskiwały raz po raz, gdy fotografowie robili nam zdjęcia. W środku lśniły cekiny, kryształowe żyrandole, satyna zdobiąca okna. Otaczał nas przepych i bogactwo barw. Migotały kieliszki wypełnione szampanem. Błyszczały nam oczy podekscytowane czekającą zabawą. Mężczyzna spojrzał na mnie uśmiechnięty, wyciągnął dłoń i zawirowaliśmy w tańcu. Było cudownie, zamknęłam oczy i zatraciłam się w chwili. Jakby blichtru było za mało, z sufitu posypał się brokat.
Wtem skoczny fokstrot uspokoił się. Na czoło orkiestry wysunął się trębacz i rozpoczął spokojną, nastrojową melodię. Otworzyłam oczy. Na twarzy rozbitka dostrzegłam pożądanie.
Muzyk urwał w połowie nuty. Tłum zastygł i uniósł oczy w górę. Na antresoli stał Ojciec. Srogo zmarszczone brwi i wyciągnięty w naszą stronę palec nie wróżył nic dobrego. Ojciec pogroził nam palcem jak małym, niesfornym dzieciom, po czym dał znak orkiestrze, aby znów zaczęła grać. Goście powrócili do zabawy, jakby nic się nie stało.
Przybysz pochwycił moją dłoń i wyciągnął mnie z parkietu w stronę wyjścia. Nie wróciliśmy jednak do samochodu. Rozbitek zaprowadził mnie do parku rozciągającego się wokół rezydencji Ojca. Otoczyła nas ciemność i chłód. Gęste zarośla przytłumiły dźwięki muzyki dochodzącej z domu. Rozbitek popchnął mnie mocno w stronę starego, grubego drzewa i naparł na mnie ciałem.
• • •
Gabinet Ojca był moim ulubionym pomieszczeniem w całej olśniewającej rezydencji. Dębowe biurko i złota lampka z zielonym kloszem stały na środku pokoju. Z obu stron wysokie ściany od góry do dołu zastawione były regałami, a te po brzegi wypełniały księgi, głównie starodruki. Okno było niewielkie i zawsze szczelnie zasłonięte aksamitną, ciemnozieloną kotarą. Pod nim znajdowała się wielka skrzynia, teraz zamknięta, ale wiedziałam, że w środku Ojciec przechowuje zwoje papirusów. Na lewo od biurka, między regałami, odrobina pustej ściany, z której wyłaniał się kominek. Wesoło buzujące płomienie przykuły na chwilę moją uwagę, ale zaraz się opamiętałam i skupiłam uwagę na Ojcu, który siedział w fotelu za biurkiem, powoli zaciągając się cygarem. Przed nim leżała otwarta teczka.
– Przekroczyliście granice – rzekł ze smutkiem. – Mimo to udało ci się wypełnić zadanie. Dałaś mu przepiękny sen. Możesz go już odesłać.
Ojciec zamknął teczkę, wstał od biurka i wrzucił ją w ogień. Zaskoczona zauważyłam, że teczka opisana była moim imieniem. Stojąc twarzą do kominka i tyłem do mnie, mój opiekun kontynuował:
– Jesteś już kimś innym.
Delikatnym ruchem nadgarstka dał znak, że to koniec rozmowy.
• • •
Gdy już nawróciliśmy rozbitków na życiową drogę, odsyłaliśmy ich tam, skąd pochodzili. W grotach przy plaży czekały solidne, dębowe łodzie z wiosłami potrzebnymi jedynie do odepchnięcia od dna. Dalej łódki płynęły same z przyjaznym prądem, by nad ranem dotrzeć do celu.
– Możesz wracać do domu – zakomunikowałam przybyszowi od progu – twój czas tutaj dobiegł już końca.
Przez chwilę miałam wrażenie, że jest zrozpaczony, ale chyba źle odczytałam jego uczucia. Stał po przeciwnej stronie salonu. Nagle ruszył szybko w moją stronę. Potrącił stojące po drodze krzesło. Z hukiem upadło na kamienną podłogę. Złapał mnie za gardło. Zabrakło mi tchu. Chciałam prosić, żeby przestał, powiedzieć, że nie wytrzymam już dłużej, ale uścisk był za mocny. Siły opuściły ciało, nogi ugięły się w kolanach, ręce, które dotychczas próbowały go odepchnąć, opadły bezwładnie. Pokój wypełniły kolorowe światła, osunęłam się powoli w ich blask.
1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.