Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Anna Wołosiak-Tomaszewska
‹I od korka uchroń nas, Panie›

WASZ EKSTRAKT:
80,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAnna Wołosiak-Tomaszewska
TytułI od korka uchroń nas, Panie
OpisRocznik 1985, z wykształcenia filolog klasyczny. Miłośniczka antyku, kosmosu i westernów; fanka Star Treka, Muminków oraz Arthura C. Clarke’a. Wolę Predatora od Aliena, DC od Marvela, psy od kotów, a mój ulubiony maraton filmowy to trylogia Cornetto. Każdego listopada lubię zmuszać się do pisania powieści w miesiąc, każdego listopada też bardzo tego żałuję. Niezmiennie chcę wybrać się na wycieczkę Koleją Transsyberyjską.
Gatunekurban fantasy

I od korka uchroń nas, Panie

« 1 2 3 4

Anna Wołosiak-Tomaszewska

I od korka uchroń nas, Panie

Siedziałem tam, na tej ławeczce, i wpatrywałem się w rozkład jazdy. Mój jelcz miał odjechać za osiem minut, kiedy zacząłem coraz wyraźniej czuć, że nie potrafię do niego ponownie wsiąść. Próbowałem. Próbowałem wstać i podejść, ale nogi od razu się pode mną uginały. Nie mogłem nawet przejść jednego kroku.
Pięć minut. Kierowca wrócił z przerwy i włączył silnik. No czas najwyższy, niech się tam trochę nagrzeje. Dalej, kretynie, wstawaj i do dzieła. Pawluczuk, do diabła!
Trzy minuty. Nogi nie chciały mnie słuchać. Pomyślałem sobie, że może łatwiej by mi było się doczołgać. Rękami byłem w stanie poruszać. A gdybym tak został tutaj i modlił się w intencji, tak na odległość…? Nie, przecież wiedziałem, że to tak nie działa. Zacisnąłem pięści. Nie ma przebacz, trzeba wsiąść i tyle.
Wreszcie się podniosłem. Zachwiałem się tylko trochę, więc było lepiej, niż przypuszczałem. Jak na szczudłach podszedłem do autobusu i stanąłem przed otwartymi drzwiami. Minęła mnie kobiecina w średnim wieku, wciągnęła za sobą walizkę na kółkach i znikła gdzieś w tyle autobusu. Chwilę później, trącając mnie lekko łokciem, wsiadł dzieciak z założonymi słuchawkami. A ja ciągle stałem jak ten baran i zastanawiałem się, jak mam się wspiąć po tych schodkach. Dopiero dźwięk zapowiadający zamknięcie drzwi wyrwał mnie z odrętwienia. Wziąłem głęboki wdech i ruszyłem do przodu.
• • •
I wtedy autobus odjechał. Nie miałem pojęcia, jak to się stało, ale najwyraźniej nie zdążyłem. Drzwi po prostu zatrzasnęły mi się przed nosem i mój jelcz, wypuszczając z rury wydechowej kłęby czarnego dymu, ruszył w trasę. A ja zostałem na pętli.
Miałem przesrane. Czułem to w kościach. Nie byłem tylko pewny, jak powinienem to teraz rozegrać: wrócić do Zofii Kowskiej i się przyznać, co się stało? A może do gwardiana Hołysza? Może był łagodniejszy od Wieczfińskiego… Przemknęło mi przez myśl, że należałoby wsiąść w taksówkę i dogonić jelcza. Dałbym radę. Wybebeszywszy jednak kieszenie przekonałem się, że mój świetny plan nie ma szans – nie stać mnie było na taksówkę.
Powlokłem się pieszo do następnego przystanku. Jak by nie patrzeć, autobus w końcu będzie wracał. Wtedy go złapię. Gdzieś. I oby w międzyczasie nic strasznego się nie wydarzyło.
• • •
Przecinałem właśnie Sikorskiego, zmierzając w stronę cmentarza, kiedy z głośnym warkotem minął mnie autobus linii 195. Zerkając nań spod kaptura, dostrzegłem za brudną szybą pomarszczoną, okrągłą twarz Czykwina, który machał do mnie nagląco. Rozejrzałem się ostrożnie i wskoczyłem do maszyny.
– Co tu robisz? – syknął do mnie precator, międląc w dłoniach różaniec. Nie miałem pojęcia, jak to robi, ale miałem wrażenie, że jednocześnie mówi do mnie i mamrocze modlitwy.
– Uciekł mi – szepnąłem w odpowiedzi.
– Jak uciekł? – Czykwin wybałuszył oczy. Najwyraźniej mi nie wierzył, albo nie potrafił sobie wyobrazić tego, o czym mówiłem.
– No uciekł. Stałem przed nim, miałem wsiąść a on… dup, i go nie ma.
– Żartujesz sobie? I tak po prostu sobie chodzisz po mieście?!
– Pomyślałem, że go złapię, jak będzie wracał…
– Uciekaj, póki możesz! Nie ma „złapię, jak będzie wracał”! Przecież na pętlach są obserwatorzy! Co ty sobie w ogóle wyobrażasz?!
Tu mnie ścięło. Nikt mi nic nie mówił o żadnych obserwatorach. Myślałem, że oni byli tylko jakąś specjalną jednostką nasłaną na Pawluczuka. Zacząłem przypominać sobie tych, którzy wsiadali na pętli. Ktoś z nich widział, jak stałem tam i po prostu pozwoliłem autobusowi odjechać. Ktoś z nich miał wydać na mnie wyrok.
– Co ja mam teraz…? – zacząłem, ale Czykwin przerwał mi wciskając w dłoń dwieście złotych i mówiąc:
– Zmiataj stąd, póki obserwator nie dojechał do końca trasy. Wtedy dopiero da znać gwardianowi. Zmiataj z tego miasta.
I prawie mnie wypchnął na następnym przystanku. Zatoczyłem się, powiodłem błędnym wzrokiem po okolicy, której prawdę mówiąc za bardzo nie znałem, po czym zamachałem na taksówkę.
• • •
Przez kolejne dni żyłem, ciągle oglądając się za siebie. Chociaż wyjechałem do Warszawy, ciągle miałem wrażenie, że mijający mnie ludzie łypią na mnie podejrzliwie i kiedy tylko przestanę na nich patrzeć, dadzą znać gwardianowi, że oto się znalazłem. Przesiadywałem na Polu Mokotowskim, noce spędzałem w schroniskach, byle tylko się nie rzucać w oczy. Właściwie gdyby nie paniczny lęk, który nieustannie mną targał, no i niesprzyjające temperatury, uznałbym ten czas za całkiem fajny urlop.
Komunikacją miejską nie jeździłem wcale.
• • •
Któregoś dnia postanowiłem, że mam tego dość. Nie miałem przecież źródła dochodu, mieszkanie w stolicy, nawet jeśli człowiek nocował w schronisku, do tanich nie należało, poza tym nie miałem siły dłużej znosić tych nerwów. Stwierdziłem, że wyjdę naprzeciw swoim lękom. Po prostu kupiłem w najbliższym kiosku bilet i wsiadłem w pierwszy autobus, jaki się napatoczył. Tak po prostu – opadłem na miękkie siedzenie, przymknąłem oczy i wsłuchałem się w warkot silnika i rozmowy współpasażerów. Drogi mieli w Warszawie tak samo fatalne jak w Gdańsku. Autobus podskakiwał jak szalony. Gdzieś za mną grupa dziewczyn rozmawiała o jakimś serialu. Obok ktoś słuchał muzyki, której słuchawki nie były w stanie wytłumić. Rozwodnik chyba wyżalał się swojemu koledze. Przed sobą słyszałem miarowe, mamrotliwe modlitwy.
W jednej chwili oblał mnie lodowaty pot. Otworzyłem oczy.
W istocie, naprzeciwko mnie siedziała zasuszona starowinka w naciągniętym na uszy berecie i wełnianym, granatowym płaszczu, i mruczała pod nosem, ściskając w kościstych dłoniach różaniec. Nie patrzyła na mnie, tylko gdzieś za okno. Ja jednak nie potrafiłem oderwać od niej wzroku. Wyglądała na podenerwowaną, więc zakiełkowała mi myśl, że to też dopiero początkująca. Śmieszne, ale – choć nie bardzo wierzyłem w całą tę aurę i skuteczność precatorów – poczułem lekką obawę, że jadę z niewprawionym precatorem. W razie problemów mogła przecież nie dać rady.
• • •
Późniejsze wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk klaksonu, autobusem szarpnęło, komuś wysypały się zakupy z reklamówki. Po podłodze potoczyły się cebule. Fala następnych klaksonów porwała ze sobą coraz głośniejszą modlitwę kobieciny siedzącej przede mną. Najwyraźniej precator nie wiedziała, co zrobić. Jej aura zadrżała i pękła jak bańka mydlana – nie wiem, skąd o tym wiedziałem, po prostu nagle to poczułem, niemal usłyszałem głuche pyknięcie, kiedy się rozpryskiwała. Starowinka panicznie przebierała palcami po koralikach różańca, a w jej oczach zaszkliły się łzy. Kto wie? Może oni też tu mieli swojego Pawluczuka? A może jego legenda była ogólnopolska?
Trzask uderzających o siebie blach i tłuczonego szkła wdarły się w moje przemyślenia, podrywając mnie na równe nogi. Wyszarpnąłem z kieszeni różaniec i zacząłem się modlić, modlić jak szalony, byle szybciej i intensywniej, choć sam przecież nie miałem na pewno większego doświadczenia niż kobiecina przede mną. Ta zaś, omiótłszy mnie przestraszonym spojrzeniem, obtarła nos wierzchem dłoni i dołączyła do mnie swoim schrypniętym, mamrotliwym głosem. Jej aura, początkowo zbliżona do ziarnka grochu, jęła pęcznieć na nowo, połyskiwać w świetle bladego, jesiennego słońca. Kiedy autobus skręcił gwałtownie, zarzucając tyłem tuż obok latarni, nie czułem już żadnych zawrotów głowy ani strachu. Czułem tylko tego nieszczęsnego, skrajnie przerażonego, czerwono-żółtego mercedesa i setkę ściśniętych nagłym strachem gardeł.
Jakimś cudem ominęliśmy zarówno latarnię, jak i wiatę przystankową. Z donośnym sapnięciem autobus zatrzymał się na postoju taksówek, idealnie między dwoma samochodami. Choć początkowo sytuacja wyglądała groźnie, ostatecznie nie było nawet większych uszkodzeń pojazdu. Z zewnątrz dochodziły do mnie krzyki awanturujących się kierowców, którzy obwiniali się nawzajem. Tłumek gapiów gęstniał wokół miejsca wypadku, a z autobusu jęli wytaczać się skołowani pasażerowie. Jedynie kobiecina z różańcem wpatrywała się we mnie ni to z przestrachem, ni to z wdzięcznością. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że mogła wziąć mnie za obserwatora albo kogoś takiego. Uśmiechnąłem się do niej blado i skinąłem głową – miałem nadzieję, że uspokajająco.
– Michał Sobol, praktykant z Gdańska – powiedziałem szeptem.
– Elżbieta Ostrowska, praktykantka z Warszawy… – odparła drżącym głosem, ale widziałem, że jej ulżyło. Wysiedliśmy razem.
• • •
To właściwie koniec mojej historii. Warszawski gwardian, Antruszyn, po gorliwym wstawiennictwie Elżbiety zgodził się bronić mnie w Gdańsku. Hołysz, mimo początkowej niechęci, musiał się ugiąć przed połączonymi siłami Zofii Kowskiej i delegacji ze stolicy. Przez pół roku miałem na karku obserwatorów, ale w końcu ten okres minął.
Dwadzieścia siedem lat jestem precatorem. Mam świadomość, że robię coś dobrego. Mam też świadomość, że nikt poza nami nigdy się o tym nie dowie. To nie szkodzi. Precatorzy trwali na stanowiskach, odkąd powstała komunikacja miejska. I będą trwali, choćby nie wiem co. Jeśli będzie trzeba, zrobimy jak Zofia Kowska: przenicujemy aurę i po godzinach będziemy modlić się do wewnątrz, żeby dłużej móc służyć społeczeństwu. A jeśli ktoś zechce nadszarpnąć nasze zaufanie… tramwaje Pawluczuka ciągle są sprawne.
koniec
« 1 2 3 4
8 października 2016

Komentarze

17 X 2016   09:47:57

W tramwajach powinni to wywieszać na oparciach foteli. Jakby wtedy weszła jakaś starowinka, to na wszelki wypadek wszyscy by ustępowali miejsca ;)

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Dixie w Krainie Czarów
— Anna Wołosiak-Tomaszewska

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.