Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Łukasz Szot
‹Przeznaczenie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorŁukasz Szot
TytułPrzeznaczenie
OpisGdy grono zatroskanych lingwistów pochyla się nad novum wydobywającym się z ust szacownego żula, dzień stanowczo nie może być normalny.
Gatunekhumor / satyra

Przeznaczenie

1 2 »
– Musi pan świeżo wyglądać, zwołaliśmy konferencję językoznawców na jutro, a pan będzie głównym punktem programu. Będzie ona poświęcona między innymi temu słowu, którego pan użył w rozmowie wcześniej. Słowo to – znowu zaczynał się podniecać – będzie kamieniem węgielnym położonym pod nową naukę o języku. W czasach, gdy zaskorupiała i nie rozwijająca się mowa jest źródłem śmiechu dla lingwistów innych narodów, pan, panie Kazimierzu, zapalił światełko w tunelu i to światełko jest teraz naszym wspólnym celem, wspólnym dążeniem.

Łukasz Szot

Przeznaczenie

– Musi pan świeżo wyglądać, zwołaliśmy konferencję językoznawców na jutro, a pan będzie głównym punktem programu. Będzie ona poświęcona między innymi temu słowu, którego pan użył w rozmowie wcześniej. Słowo to – znowu zaczynał się podniecać – będzie kamieniem węgielnym położonym pod nową naukę o języku. W czasach, gdy zaskorupiała i nie rozwijająca się mowa jest źródłem śmiechu dla lingwistów innych narodów, pan, panie Kazimierzu, zapalił światełko w tunelu i to światełko jest teraz naszym wspólnym celem, wspólnym dążeniem.

Łukasz Szot
‹Przeznaczenie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorŁukasz Szot
TytułPrzeznaczenie
OpisGdy grono zatroskanych lingwistów pochyla się nad novum wydobywającym się z ust szacownego żula, dzień stanowczo nie może być normalny.
Gatunekhumor / satyra
Obudziłem się rano z przeświadczeniem, że coś jest nie tak. Z poziomu łóżka spojrzałem na mój mały, obskurny pokoik, odłażącą ze ścian farbę i połówkę klosza osłaniającą żarówkę. Wszystko w porządku. Zajrzałem przez drzwi do kuchni i zauważyłem stojący na kuchence garnek i resztki zupy na blacie stołu. Nic nienormalnego. Na tyle, na ile pozwalał mi kark wykręciłem szyję w stronę okna i spojrzałem na drewniany kibel. Stoi jak zawsze. Wszystkie te czynności kosztowały mnie niemało wysiłku i musiałem odpocząć. Myśli powoli krążyły po głowie jak odurzone pszczoły. Odurzone oparami alkoholu próbowały wpaść na właściwe tory i dotrzeć do sedna niepokoju. Nie udawało się.
Żeby poprawić krążenie w okolicach mózgu, zacząłem się drapać po głowie. I nagle olśnienie. Nie mogłem znaleźć źródła niepokoju w otoczeniu, bo tkwiło ono we mnie. Nie jestem tak bystry, żeby sam na to wpaść, pomogło mi to drapanie. Dotykając rękami głowy nie poczułem po prostu nowych śladów po mordobiciu, jakie co wieczór urządzała mi sąsiadka, gdy wracałem do domu pijany. A rękę miała ciężką i zabawiała się w Pana Boga karząc mnie w ten sposób za jeden z grzechów głównych, jaki nałogowo popełniałem. Gorsze były poranki, gdy odkrywałem nowe siniaki niż wieczory, z których mało co pamiętałem. A dzisiaj nic. Żadnych nowości, same stare obtłuczenia, które zaczynały swędzieć. Jak przez mgłę przypomniałem sobie powrót do domu i ostatnią myśl przed snem: nie dostałem dziś od pani Heleny po mordzie.
Nie myślałem o tym długo, bo zacząłem czuć ssanie w żołądku. Kaca nie było. Jeszcze. Musiałem go wyprzedzić, ale wcześniej trzeba było coś zjeść. Potykając się o własne nogi dobrnąłem do kuchni, spojrzałem do gara, z którego zupa, stojąca tam od dłuższego czasu, chciała sama wyłazić. Zniechęcony tym widokiem do jedzenia, wyszedłem z mieszkania i wstępując po drodze do kibla udałem się w stronę miasta. Umówiłem się z Władkiem na rogu. Powiedział mi wczoraj, że obili mu pysk w parku parę dni temu. Kiedy powiedziałem mu, że mam to codziennie, nie chciał uwierzyć.
Władek już czekał. Przyszedł z jakimś gościem, którego nie znałem, ale powiedział, że ma kasę i kupi parę win. Przed takim argumentem musiałem pochylić czoła i zgodziłem się na jego towarzystwo.
– To jest Henryk – przedstawił mi Władek nowego.
– Kazek – powiedziałem podając rękę naszemu dzisiejszemu sponsorowi.
Henryk wyglądał na jeszcze starszego niż ja. Mógł mieć gdzieś pod pięćdziesiątkę, ale na oko dałbym mu z siedemdziesiąt. Postury raczej drobnej, niewiele wyższy ode mnie, miał na głowie beznadziejny beret z antenką. Pomięta szara marynarka nie była dla mnie niczym szokującym, bo sam chodziłem i spałem na przemian w jednym garniturze, natomiast zdziwił mnie kołnierzyk koszuli, który wystawał spod swetra. Koszula wyglądała na wyprasowaną.
– Dużo rzeczy mnie dziś zaskoczyło – zacząłem rozmowę w drodze do sklepu. Wzrok Władka nie wyrażał niczego, a Henryk spojrzał na mnie z ciekawością. – Na przykład to, że obudziłem się rano i nie czułem, żebym był pokancerowany. Po prostu sąsiadka nie sprawiła mi lania, jak co wieczór – wiem, że czasem muszę sobie pogadać.
– Co pan powiedział? – oczy Henryka wyrażały wielkie zaciekawienie.
– Że sąsiadka mnie nie sprała – jego pytanie nie wyglądało na zadane przez kogoś przygłuchego, więc zdziwiło mnie trochę jego zainteresowanie.
– Ale nie, chodzi mi o to słowo, którego pan użył.
– Dała mi lanie? – nie wiedziałem, o co gościowi chodzi.
– Nie, jeszcze inaczej – czepia się, ewidentnie się czepia stary cap.
– Pokancerowała mnie? – przestawało mi się chcieć z nim rozmawiać.
– Tak, tak, tak, właśnie to, skąd pan wymyślił to słowo – patrzył na mnie, jakbym był co najmniej właścicielem sklepu. Miałem wrażenie, że stałem się dla niego wielki, choć nie wiedziałem dlaczego.
– O czym gadacie – Władek wyczuł nastrój rozmowy i zaciekawił się.
– Pan Kazimierz użył właśnie niesamowitego słowa. Słowa, które zrobi karierę w naszym języku i będzie używane przez masy – widziałem, że jest mocno poruszony.
– Co żeś ty mu powiedział, że on się tak podnieca – Władek zawsze walił prosto z mostu.
– Tylko to, że mnie ta stara baba nie sprała.
– Ja jestem językoznawcą – zaczął Henryk – i wędruję po świecie w poszukiwaniu nowych słów lub takich, które już wyszły z użycia…
– Co pan jest? – Władek nie zrozumiał, ja zresztą też.
– Zajmuję się mową, jestem profesorem na uniwersytecie, ale zamiast ślęczeć nad słownikami, jak inni, postanowiłem zająć się osobiście całą sprawą i w miarę możliwości sprawdzić to empirycznie.
Zobaczyłem, jak Władek równocześnie ze mną unosi ramiona i wykrzywia usta w geście zdziwienia. Nasz wzrok spotkał się nad jego głową.
– Zabieram pana, panie Kazimierzu na naszą uczelnię i zwołamy zjazd.
Władkowi nie w smak to wszystko było, nie miał kompanii do picia, ale jego troski osłodziły pieniądze, które dostał od Henryka na wino. Ja poszedłem z nim. Gdy szliśmy w stronę, jak on to mówił, uczelni, wyciągnął telefon i zaczął gdzieś dzwonić. Coś tam mówił, śmiał się do słuchawki a potem poklepał mnie po ramieniu. W pewnym momencie poczułem, że robi mi się słabo i mięknę w nogach.
– Muszę się czegoś napić – odezwałem się w końcu, bo jak do tej pory szliśmy nie rozmawiając. To znaczy on gadał przez telefon, a ja szedłem za nim.
– Chwileczkę – powiedział do telefonu – mówił pan coś? – zwrócił się do mnie.
– Mówiłem, że muszę się czegoś napić, bo mam strasznego kaca – powtórzyłem.
– Dobra, to kończę – rzucił w słuchawkę – pójdziemy sobie, proszę pana do sklepu i kupimy coś – powiedział mi chowając telefon do kieszeni.
Wstąpiliśmy do spożywczego i kupił… wodę mineralną.
– Ale ja myślałem o czymś mocniejszym – starałem się oponować – woda ma dla mnie działanie zabójcze. Na pewno mi nie pomoże.
– Musi pan świeżo wyglądać, zwołaliśmy konferencję językoznawców na jutro, a pan będzie głównym punktem programu. Będzie ona poświęcona między innymi temu słowu, którego pan użył w rozmowie wcześniej. Słowo to – znowu zaczynał się podniecać – będzie kamieniem węgielnym położonym pod nową naukę o języku. W czasach, gdy zaskorupiała i nie rozwijająca się mowa jest źródłem śmiechu dla lingwistów innych narodów, pan, panie Kazimierzu, zapalił światełko w tunelu i to światełko jest teraz naszym wspólnym celem, wspólnym dążeniem. Zaczynająca się w ten sposób prężnie rozwijać nowa mowa…
Nie mogłem go już słuchać, większości z tego, o czym on mówił nie rozumiałem. Spróbowałem napić się wody, ale jakoś nie mogłem jej przełknąć. Czułem, jak w jednej chwili po moim ciele zaczynają przebiegać zimne dreszcze na przemian z falami gorąca. Zaczynał się kac. Szedłem coraz wolniej i on w końcu musiał to zauważyć.
– A może jest pan głodny. Przepraszam, że nie zapytałem wcześniej – w jego głosie była prawdziwa troska – zaraz zawołam taksówkę i pojedziemy do restauracji.
Wsiedliśmy do taksówki, nie musiałem przynajmniej przebierać nogami, i dotarliśmy do jakiegoś lokalu. W taksówce dzwonił jeszcze do kogoś i na miejscu czekało na nas dwóch jego kolegów. Gdy zobaczyłem Henryka po raz pierwszy nie wyglądał mi na takiego mędrka, choć wyprasowana koszula mogła mi dać do myślenia. Ale jego kumple, też chyba jacyś profesorowie, oni dopiero wyglądali na poważnych ludzi. Byli jakby żywcem wyjęci z telewizji, oboje w garniturach i to całkiem porządnych. Czekali przed wejściem i na nasz widok przerwali ożywioną dyskusję.
– Pan Kazimierz – zaczął nas sobie przedstawiać mój nowy kolega – jak nazwisko?
– Co? – wyrwałem się z chwilowego odrętwienia, w które wpadłem przed sekundą.
– Jak się pan nazywa?
– Marski.
– Pan Kazimierz Marski – dokańczał formalności Henryk – pan Andrzej Niebuła i pan Wojciech Kalidzki. Wejdźmy, porozmawiamy w środku.
Podaliśmy sobie dłonie, ale wiedziałem, że i tak nie zapamiętam, który z nich jest który, jeśli w ogóle zapamiętam ich imiona. Za dużo nowości jak na jeden dzień.
– No to proszę, panowie… – słysząc to, wierzyłem w duchu, że wchodząc do tam będę mógł jednak spróbować jakiegoś alkoholu. Wiedziałem, że nie uda mi się wytrzymać bez tego i niedługo mogą zacząć się drgawki, a bardzo tego nie lubiłem. Zdarzało mi się już to kilka razy i nie jest to wcale miłe uczucie, a zaczynało się ze mną dziać niedobrze. Widziałem, jak zaczynają mi się trząść ręce i czułem niemal fizycznie swoją bladość.
– Co pan taki blady – usłyszałem w odpowiedzi na swoje myśli z ust Andrzeja czy Wojciecha. Pana Andrzeja lub Wojciecha. – Pewnie pan głodny? – ta sama nuta troski w głosie.
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.