Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 6 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Piotr Mirski
‹Śmierć w mieście›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorPiotr Mirski
TytułŚmierć w mieście
OpisAutor pisze o sobie:
Rocznik 1987. Urodzony w Szczecinie, obecnie przegrywa swoje życie na UJotowskim filmoznawstwie. Fan Okocimia i horrorów.
Gatunekkryminał, realizm magiczny

Śmierć w mieście

« 1 2 3 4 »

Piotr Mirski

Śmierć w mieście

Wschodzi słońce, jednak nie nastaje jeszcze dzień – niebo wciąż pozostaje granatowo-czarne. Gwiazda, której zaglądam w twarz, jaśnieje białym, martwym światłem. Światłem powoli wymazującym cały krajobraz, ścierającym go miarowo niczym gigantyczna gumka. Blask ten delikatnie, z jakąś czułą pieszczotą zagłębia się niczym nóż w moim ciele, tnie żyły i pali tkanki. Biorę ostatni oddech i nie ma już tu i teraz…
Kiedy budzę się, wszystko zapominam, a w głowie kołata mi się tylko niejasna, senna przepowiednia: już niedługo, jesteś blisko. Mam też takie dziwne, filmowe wrażenie, że wymazany już z pamięci sen miał coś wspólnego z moim zleceniem.

Klik, klik i Enter. Pająk wskakuje na wirtualne nici cybersieci.
Kiedy człowiek po raz pierwszy dorywa się do Internetu, myśli, że oto stoi przed nim otworem calutki świat, że w ciągu kilku sekund będzie w stanie znaleźć przepis na bombę nuklearną i podbicie świata. Z komputerami jest trochę jak z kobietami – są lekko przereklamowane.
Ilustracja: <a href='mailto:a_wawrzaszek@wp.pl'>Artur Wawrzaszek</a>
Ilustracja: Artur Wawrzaszek
Na szczęście dzisiaj nie mam większych problemów ze znalezieniem tego, co mnie interesuje. Szukam informacji dotyczących znalezionych zeszłej nocy papierów, ale trafiam tylko na jakieś astralne pierdoły. Pentagramy, oktagramy i „Necronomicon”. Czary-mary w sam raz dla skretyniałych milionerów chcących zapewnić sobie nieśmiertelność.
W przeciwieństwie do poprzedniej druga nić okazuje się znacznie konkretniejsza. Szpital psychiatryczny pod wezwaniem Bożego Miłosierdzia to obiekt nieczynny, który od paru ładnych lat popada w ruinę. „Brak dotacji, lekarze strajkują”, „Na wariackich papierach, czyli o zamknięciu pewnego szpitala”. Żadnej magii ani duchów, które straszą w izolatkach – szara, skrzecząca rzeczywistość.

Jestem partaczem, to nie ulega najmniejszej wątpliwości. Z gracją baletnicy i skutecznością drwala marnuję i przegrywam swoje życie. Nie byłbym jednak prawdziwym profesjonalistą, gdybym ograniczał się tylko do rzeczy o długofalowym zasięgu i zapominał o sprawach codziennych. Mówi się przecież, że partactwo tkwi w szczegółach.
Dzisiaj standardowo, ale skutecznie – idę na robotę w stanie permanentnego zachlania. Jest wieczór, a ja lekko zataczam się z chojracką zaczepnością i wisielczą przekorą trzepoczącą pod sercem. Standardowo.
Szpital psychiatryczny Bożego Miłosierdzia to architektoniczno-konserwatorski cios w ogólnie przyjętą estetykę. Podręcznikowa ruina strasząca czarnymi dziurami okien z drapieżnym uzębieniem resztek powybijanych szyb i trądem odpadającego tynku. Aura budzącej się nocy niczym LSD wyciąga z tego miejsca całą groteskowość i upiorną brzydotę. Cienie wylewają się na zewnątrz wszystkimi dziurami w murze, a odłamki szkła mrugają niczym gwiazdy. Szpital żyje.
Na ten widok powinien przeszyć mnie dreszcz grozy, ale jedyne, co czuję, to szum w głowie.
Wejście zastawione jest biurkiem, więc wchodzę przez dziurę w ścianie. W środku witają mnie: miauknięcie niewidzialnego kota, walające się wszędzie stare gazety i wilgoć. Przypomina mi to…
Głos. Słyszę jakiś głos. Echo niesione przez wiatr, ściany i puste sale. Dochodzi do mnie śmieszno – straszno – żałosny bełkot. Coś pomiędzy gaworzeniem dziecka, warczeniem psa a bulgotem menela. Może to jakiś bezdomny pozbywa się właśnie swojej treści żołądkowej? A może to moja nić?
Idę za tym dźwiękiem. Niczym mysz z kreskówki prowadzona przez żółtawy smrodek wymarzonego sera zataczam się od ściany do ściany, depcząc stare strzykawki, rozdarte poduszki, plastikowe kubeczki, zabłocone dokumenty, wypisane długopisy, puste opakowania po lekach i zużyte plastry. Kroczę przez pył, żwir, błoto, gruz, brud, grzyb, cegły i śmieci. Poprzez mrok do jęczącego i sepleniącego serca szpitala.
W pustym zamyśleniu wodzę ręką po gładkiej fakturze ściany. Zdrętwiałymi już trochę palcami wyczuwam jakiś rów, wyraźne zagłębienie. Odsuwam się trochę, aby zobaczyć, co to takiego. Przede mną znajduje się wyryty w ścianie na…
Nagły błysk świadomości.
(Stojący tyłem mężczyzna spogląda na płonące w murze symbole i słowa. Wiatr rozwiewa poły jego płaszcza, wokół którego fruwają papiery. Unosi w górę jedną dłoń, a w drugiej trzyma metalowy przedmiot. Nóż.)
..pis i wieloramienne gwiazdki. Mimowolnie ro..
(Biała iskra ostrza pobłyskuje w mroku, przenika przez rękę mężczyzny. Dwa palce z krwistym mlaśnięciem odlatują na bok, a nieznajomy rzuca się na płonącą ścianę. Wiatr się wzmaga, a w jego apokaliptycznym szumie słychać ochrypłe i desperackie:
– Żono!…)
…bię krok wstecz. Pod moimi stopami rozlega się chrzęst czegoś szklanego.
(Ściana wymiotuje światłem, rozmywa się w nim krzycząca sylwetka. Zapada ciemność. Słychać już tylko przerywany szloch.)
No i żeś się, ochlajmordo, dorobił jednak delirium.
Ciągle drżę i jednocześnie czuję, że pomimo zimnego powietrza cały lepię się od potu. Czuję też, że potrzebuję więcej wódki i to w ten paskudny, metaboliczny sposób. Staram się jednak o tym nie myśleć, a że jestem pijany, całkiem nieźle mi to wychodzi.
Idę dalej i mam wrażenie, że z tego zniekształconego monologu zaczynam wyłapywać pojedyncze słowa, ociekające flegmą i śliną zlepki sylab.
– Słon…przeobra…bu……iszy.
Jestem wreszcie u źródła. Otwieram drzwi, które pracowite korniki przemieniły w szwajcarski ser i…
O, kurwa!
Księżyc przez ogromną dziurę w suficie zalewa pomieszczenie bladą, anemiczną łuną. Pośrodku, przy wybebeszonym z szuflad biurku stoi złachmaniony kloszard, którego przemowę słyszałem cały ten czas.
Jak jakiś pieprzony kaznodzieja ze swojej ambony wygłasza przez bezzębne usta i przepite gardło groteskowe orędzie. Skrząca się w lunarnym świetle ślina pryska na jego brudną i potarganą brodę. To nie jest biadolenie pijanego dziadzia, który tłumaczy się w autobusie kanarowi. To brzmi jak upiorne zaklęcia rzucane w nieznanej mowie.
Jego jedynym audytorium są koty i wózki inwalidzkie. W sensie dosłownym, nie metaforycznym. Wszystkie sprzęty i zwierzęta są odwrócone w jego stronę tak, jakby były rzeczywiście zasłuchane w te szalone inkantacje.
Kaznodzieja, aby podkreślić wagę swoich słów, wykonuje zamaszysty gest dłonią i widzę, że nie ma dwóch palców.
Przełykam głośno ślinę.
Nagle słyszę zardzewiałe skrzypnięcie i w jednej chwili cały alkohol wyparowuje mi z tętnic.
Na jednym z wózków siedzi moje Samobójcze Ja. Jego nogi kończą się tuż poniżej kolan obłymi kikutami, a twarz pokrywają strupy i siniaki.
– Rzucanie się pod pociąg to nie był jednak dobry pomysł…
Echo tych słów odbija się ode mnie, od podłogi i ścian, ulatując w zimne, nocne niebo.
– Odejdź.
Skrzypnięcie. Wózek posuwa się z pół metra dalej.
– Odejdź.
– Nie, nie teraz, kiedy on tu jest.
Wózek skrzypi po raz kolejny, a ja rzucam się do panicznej ucieczki. Znów poprzez graty i dziury w podłodze.
Skręcam w lewą odnogę korytarza. Wskakuję na schody. Mijam automat na kawę. Potykam się o jakiś niewidzialny przedmiot i lecę na twarz prosto w przypłaszczoną do ziemi plamę cienia.
– Mógłbyś chociaż raz być mężczyzną, ty zachlany impotencie!!!
Zwielokrotnione echem słowa ryczą z siłą stugłowego smoka. Skrzypienie nasila się.
Ciągle leżąc, panicznie szukam ukrytych w moim płaszczu lekarstw, które pomogłyby mi egzorcyzmować własną głowę.
Są! Wepchnięta w portfel mała, przezroczysta fiolka z połyskującą nalepką. Krztuszę się i kaszlę, kiedy pigułki bez żadnej popitki przeciskają się przez moje wyschnięte na wiór gardło.
Nagle czuję, jak w klatce piersiowej ożywa bezkształtny, tępy ból, zimny pot krystalizuje się na skórze, a usta wypełnia ostry smak potłuczonego szkła. I gdzieś z dna pamięci niczym mechaniczna diagnoza wyjeżdżają słowa lekarza:
„Mieszanie alkoholu z lekami psychotropowymi może dawać efekty uboczne: psychiczne i fizyczne. Najczęstszym efektem tego jest…”
Serce.
Zawał.
Boleśnie wybałuszonymi oczami widzę potłuczony kształt zepsutej, podłużnej lampy i przypalone ślady na suficie. Moja siatkówka wybucha na biało i wszystko po chwili spowija mętna, brudna mgła. Podłoga drży, a w kościach huczy mi jej sejsmiczna furia. Potem jest już tylko ciemność.
I ból płonący w niewidomym mroku.

Jest nicość, a potem następuje Wielki Wybuch. Świat uderza we mnie falą obolałych zmysłów.
Kiedy rodzi się dziecko, trzeba je na powitanie klepnąć w pośladki, żeby nie zakrztusiło się nadmiarem tlenu. Mnie nikt nie daje klapsa, więc dławię się, charczę niczym topielec wyciągnięty w ostatniej chwili z wody, a po brodzie ścieka mi strużka cuchnącej śliny. W piersi płoną mi jeszcze małe drobinki bólu, jak po eksplozji granatu, ale czuję się już lepiej. Zakładając, oczywiście, że ciągle żyję.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

18 XII 2009   19:34:11

właśnie tak chciałabym pisać...
świetnie się czyta.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.