Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 1 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Dariusz Sypeń
‹Regres Opiekuna›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorDariusz Sypeń
TytułRegres Opiekuna
OpisAutor pisze o sobie:
Mam 23 lata. Studiuję stosunki międzynarodowe i socjologię na Uniwersytecie Wrocławskim. Moi mistrzowie to: J. Joyce, Ph. Dick, J. Cortazar, S. Bellow.
GatunekSF

Regres Opiekuna

« 1 2 3 4 »

Dariusz Sypeń

Regres Opiekuna

– Jak najbardziej – odpowiadam. Albo odpowiada moje ciało.
Najczęściej jednak w wolnym czasie – czyli na ogół w wieczory po kolacji – przesiadujemy we wspólnej jadalni; często dołącza do nas Dmitrij. Wysłuchuję tych pogaduszek o niczym, o nieistotnych sprawach, obserwuję te puste formy konwenansu i rytuały śmiechu – i z czasem daję się w nie wciągać coraz bardziej, zabawiam ich wymyślonymi na poczekaniu historyjkami, odpowiadam na żarty żartami, na dowcipne, dwuznaczne zaczepki Nataszy – moje ciało chyba jej się podoba – błyskotliwymi ripostami wyjętymi z dziewiętnastowiecznych romansów, które pamiętam. A gdy się śmieje, jej radość sprawia mi – znowu muszę użyć tego słowa – przyjemność.
Pewnego dnia daję się namówić siwowłosemu skrzypkowi na partyjkę szachów. Ku memu zdumieniu – przegrywam. Raz. Potem drugą partię. Potem trzecią. Natasza, widząc moje zdumienie, śmieje się i klepie mnie po ramieniu, mówiąc, żebym się nie przejmował, bo z Borysem nikt nie wygra, jest mistrzem. Ale przecież byłem sztuczną inteligencją. Coś tu nie gra – regres miał nie postępować tak gwałtownie i tak głęboko. A później zaczynam dostrzegać u siebie inne objawy nasilającej się siermiężności intelektualnej: sekwencje nieracjonalnych myśli, błędne oceny, częste, niepotrzebne zwracanie uwagi na pewne szczegóły, ograniczanie języka do ubogiego zasobu leksykalnego i prostych wzorców semantycznych. Symulacje tego nie przewidziały.
Nie przewidziały też, że tak źle będę znosił sny, tę zwierzęcą metodę regeneracji mózgu: nieraz budzę się w środku nocy, krzycząc, cały drżę, zimny pot oblewa moje plecy, serce o mało nie eksploduje w mojej piersi. I nic nie pamiętam. Innym razem pamiętam, ale nic nie rozumiem i czekając na świt próbuję nadać temu, co widziałem we śnie, jakieś znaczenie, do czegoś to dopasować, przyporządkować, określić, poukładać. Nic z tego, sens zawsze mi umyka. To jak utrata kontroli nad własnym istnieniem. Kiedyś byłoby to niemożliwe.
Ona
– Bob – szepcze Natasza, stojąc w drzwiach. Leżę w łóżku, dzisiaj jest dzień wolny. Dmitrija nie ma. Nie słychać ludzi, słychać tylko dżunglę. I ją – szepczącą, patrzącą na mnie, przybliżającą się wolno. W końcu siada na łóżku obok mnie, rozplątuje włosy, powoli ściąga ubranie, dostrzegam na jej plecach podłużną bliznę. Widząc moje spojrzenie, chwyta moją dłoń i przybliża do niej. Mój dotyk sprawia Nataszy przyjemność, zamyka oczy, rozchyla wargi. Jej skóra pod moimi palcami jest gorąca, wręcz pali. Kotłują się w niej ludzkie pragnienia. W moim ciele również. Wysiłkiem woli odejmuję palce od blizny.
– Dzisiaj nie – mówię.
Patrzy na mnie zdumiona, wściekła, zawiedziona, smutna. A potem się uśmiecha.
– Więc innym razem – szepcze i odchodzi.
A ja leżę w łóżku do wieczora i zastanawiam się, co by było, gdybym nie przestał dotykać jej pleców.
Brat
Pewnego dnia myśliwi wracają z polowania. Ich przybycie wywołuje ogólne poruszenie, każdy odkłada narzędzia, zostawia swoją pracę i pędzi ich zobaczyć. I ja tak robię. Po drodze spotykam Nataszę, wymieniamy tylko uśmiechy.
Mieszkańcy otaczają przybyłych zwartym kołem, zamiast radosnych słów powitania słychać jednak tylko płacz; przedzieram się bliżej myśliwych i dostrzegam jego przyczynę: na noszach leżą zwłoki dwóch mężczyzn, szczelnie zawinięte w przeróżne szmaty. Mimo to wokół nich unosi się właściwy śmierci fetor – znak, że zginęli przed kilkoma dniami. Czterech myśliwych przeżyło, teraz tulą do siebie swoje rodziny. Przyglądam się ich twarzom i dostrzegam tego, którego miałem znaleźć. Innego mnie. Brata, jak nazwałem go przed Nataszą.
Przez pół roku bardzo się zmienił: na jego twarzy pojawiły się liczne zmarszczki, tu i ówdzie wykwitły blizny po ranach, wyrosła gęsta, czarna broda. Jednak to na pewno on, nie mam co do tego wątpliwości. Uświadamiam sobie, że chciał, bym go odnalazł – przebywa przecież w osadzie najbliższej miejsca, gdzie złożył ostatni raport. Gdyby pragnął zniknąć na dobre, udałby się w głąb dżungli. W takim razie dlaczego chciał, by Pierwszy wysłał do niego swoją nową biowersję, czyli mnie, Boba? Dlaczego zrezygnował z utrzymywania normalnego kontaktu?
Właśnie o tym muszę z nim porozmawiać. Później. Gdy będzie odpowiednia ku temu okazja.
Wkrótce odbywa się pogrzeb zabitych przez tygrysa, na który zebrała się cała wieś. Kapłan odmawia modlitwę, kobiety płaczą, dzieci rzucają kwiaty, a mężczyźni pewnie obmyślają w głowach kolejną wyprawę. Patrzę na Eda, mojego brata. Ma zacięty wyraz twarzy, zaciska pięści. Czyżby się czuł odpowiedzialny za śmierć towarzyszy? Stoi przy nim Anna, jego kobieta. Rozmiary jej brzucha wskazują, że ciąża jest już zaawansowana. Będą mieli dziecko. On, biowersja Pierwszego, Opiekuna ludzkiego gatunku i ona, przedstawicielka tegoż gatunku. Przenoszę wzrok na zapłakaną Nataszę.
Podążam tą samą drogą, co Ed.
Później odbywa się spotkanie w budynku jadalnym. Myśliwi zdają sprawozdanie ze swojej wyprawy. Tygrys jest groźniejszy, niż myśleli. Na początku szli jego śladem, pewni, że zabicie go to tylko kwestia czasu. Zastawiali pułapki, ale on wyczuwał je za każdym razem. Przechytrzył ich. Zaatakował w nocy. Tym dwóm, którzy zginęli, rozszarpał szyje. Pierwszego wziął z zaskoczenia, chłopak nie miał nawet czasu, by sięgnąć po broń. Ten drugi strzelił, ale chybił. Nim zdążył przeładować strzelbę, tygrys dopadł i jego. Później uciekł przed strzałami pozostałych myśliwych. A ci wrócili, by pochować towarzyszy w osadzie.
Po tych słowach zebrani szybko decydują, że należy za dwa dni zorganizować nową wyprawę, liczniejszą, lepiej zaopatrzoną. Czterej myśliwi wyrażają chęć wzięcia w niej udziału. Podnosi się kilka innych rąk, wśród nich moja. Po chwili podchodzi do mnie Dmitrij.
– Nie masz żadnego doświadczenia – mówi z dezaprobatą. – To nierozsądne. Wiesz, na co się narażasz? Pamiętasz pogrzeb, na którym byłeś przed godziną?
– Zdaję sobie sprawę, że to niebezpieczne. Ale chcę im pomóc.
– Oni sobie poradzą bez ciebie.
– Mimo to chcę iść. Chcę się nauczyć żyć w dżungli, polować.
– Jak myślisz, co na to Natasza? – patrzy na mnie znacząco. Ludzie też dużo widzą. – Jeśli coś ci się stanie…
– Muszę iść na to polowanie. Po prostu muszę.
– Mam nadzieję, że dla niej znajdziesz lepsze wyjaśnienie – mówi i odchodzi.
Rozmowa z Nataszą jest krótka. Wściekła, wali pięściami w moje piersi, klnie, wyrywa się, wybiega. Aż tyle dla niej znaczę? A co ona znaczy dla mnie? Dlaczego się jej tłumaczę? Dlaczego – tak, tak – pragnę jej bliskości? Pominąłem jakiś czynnik. Popełniłem jakiś błąd.
Kres
W dniu, w którym wyruszamy z osady, od rana pada ulewny deszcz, a pioruny przecinają niebo. Przebijamy się z maczetami przez zielone gęstwiny, będące schronieniem dla niezliczonych gatunków drapieżników i ich ofiar. O mało nie zostaję ukąszony przez jaskrawoczerwonego węża. Zdaję sobie sprawę, że gdyby nawet pozwolono Pierwszemu roztoczyć opiekę nad Rezerwatem, nie mógłby spełniać swego obowiązku skutecznie – tyle tu czyha niebezpieczeństw. Ale ci, którzy tu zamieszkują, chcą właśnie żyć w stanie zagrożenia. Ludzka skłonność do ryzyka, której objawy zauważam u siebie. No bo dlaczego udaję się na to polowanie? Chcę porozmawiać z Edem? Daje o sobie znać natura Opiekuna? Chcę uciec od Nataszy? Czy też po prostu ciągnie mnie do dżungli? Nie wiem, co przeważa. Odkąd stałem się biowersją, analizowanie rzeczywistości i siebie sprawia mi wiele problemów.
Jasne jednak, że tłumacząc się Dmitrijowi, myślałem o Edzie. To mój priorytet. Misja, dla której zaistniałem. Wciąż o tym pamiętam.
Przez dwa dni przed wyprawą nie ma jednak sposobności ku temu, byśmy wyjaśnili sobie parę rzeczy. Oczywiście zostajemy sobie przedstawieni, dwa byty, które kiedyś były jednością, ukrywające się w ludzkich ciałach. Ale z niczym jeszcze się nie zdradzam. Za dużo świadków. Mimo to ze sposobu, w jaki wypytuje mnie o fakty z mego życia, wnoszę, że bierze pod uwagę, iż mogę być nową biowersją. Pierwszego dnia wyprawy również nie mam dobrej okazji. Oprócz nas wędruje ośmiu mężczyzn, przy Edzie cały czas kręci się jego dobry – jak mniemam – znajomy, Misza. Zdaję sobie sprawę, że będę mógł porozmawiać z Edem sam na sam dopiero nocą, kiedy będzie pełnił wartę. W wyniku losowania okazuje się jednak, że tej nocy obowiązek czuwania nad obozowiskiem ma spaść na czterech innych naszych kompanów.
Następnego dnia natrafiamy na trop tygrysa. Ed i trzech jego towarzyszy z poprzedniej wyprawy tłumaczą mi, że to ewidentny znak tego, iż zwierzę śledziło ich aż do osady. A teraz pewnikiem znowu wciąga nas w jakąś pułapkę. Szybko jednak pewnie nie zaatakuje – będzie chciał nas wymęczyć i jak najdalej odciągnąć od osady, by mieć czas zabić większość z nas. Zastanawiam się głośno, skąd w zwykłym zwierzęciu taka przebiegłość. Z ust Miszy pada odpowiedź, która sugeruje, że wierzy on – zapewne tak jak i inni myśliwi oraz mieszkańcy osady – w demoniczną naturę dżungli. Ja z kolei mówię, że człowiek zawsze wszystkiemu, co może go zabić, nadaje tego typu ponadnaturalne właściwości, że to rodzaj psychologicznej obrony. I wtedy Ed patrzy na mnie szczególnym wzrokiem. Czy zaczął się domyślać? Dobrze by było – wówczas sam będzie szukał okazji, by ze mną porozmawiać.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.