Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Szymon Czarny
‹Ecce… Homo›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorSzymon Czarny
TytułEcce… Homo
OpisAutor pisze o sobie:
Szymon Czarny urodził się w styczniu 1983 roku. Studiuje psychologię na Uniwersytecie Śląskim. Jest członkiem Śląskiego Klubu Fantastyki w Katowicach. Jest miłośnikiem cyberpunku, horroru i muzyki filmowej.
GatunekSF

Ecce… Homo

« 1 2

Szymon Czarny

Ecce… Homo

Ilustracja: <a href='mailto:tomekwi@op.pl'>Tomasz Witas</a>
Ilustracja: Tomasz Witas
Swąd spalenizny unosił się wokół. W ustach czuł posmak krwi. Nie… to nie był smak… całe usta wypełniała mu krew! Zakrztusił się, krew chlapnęła mu na twarz. Nie mógł się poruszyć, a sącząca się z przełyku czerwona ciecz wciąż zalewała mu usta. Koścista łapa przysunęła się i wepchnęła mu w usta gumową rurkę. Zwymiotował.
Czarna łapa schwyciła go za ramię.

Wyrwał się gwałtownie, otwierając oczy.
Mężczyzna odskoczył, wymierzając w niego karabin. Trzej inni stojący za nim zrobili to samo.
— Nie ruszaj się! — Głos mężczyzny był niczym eksplozja. Zdawało mu się, że rozrywa mu bębenki i wdziera się do mózgu. Nie słyszał ludzkiego głosu od… od…
Krzyknął przerażony i zataczając się, rzucił do ucieczki.
Wybiegł na pustynię i nie oglądając się za siebie, biegł aż opadł z sił.
Ludzie! To byli ludzie! Racjonalna część jego umysłu robiła wszystko, by odwieść go od spędzenia kolejnej nocy na pustyni.
Tak, ludzie. Wiedział o tym. Ale nie mógł się do nich zbliżyć. Jeszcze nie teraz. Nie był gotowy.

Słońce stało nisko na wschodzie, diesle gardłowo warczały. Gdzieś w oddali słychać było śmiech dzieci, przerwany niespodziewanie przez syk.
Obrócił się, ale opony były całe. Z żadnej nie uchodziło powietrze.

Obudził się gwałtownie. Chyba powoli zaczynał się do tego przyzwyczajać, choć niespokojne sny nie pozwalały mu w pełni wypocząć.
Leżał na pustyni, w oddali widział ruiny miasta, wschodzące słońce ogrzewało spękane kamienie.
Kilka metrów od niego siedział opatulony w płaszcz mężczyzna. Czarną, kościstą dłonią wspierał się na karabinie.
— Nie bój się — powiedział. Jego głos sprawiał mu ból. — Nie chcieliśmy cię wczoraj przestraszyć. Uciekłeś tak szybko, że nie zdążyliśmy porozmawiać.
Patrzył na mężczyznę, próbując zrozumieć, co do niego mówi.
Tamten rzucił mu manierkę.
Odkorkował ją błyskawicznie i wlał w siebie zimną wodę. Metaliczny smak był najprzyjemniejszym smakiem, jakiego kiedykolwiek zaznał. Pił tak szybko, że aż się zakrztusił.
Zakaszlał i odłożył puste naczynie.
— Jak się nazywasz? — zapytał mężczyzna.
Nie wiedział. Nie miał pojęcia, jak się nazywa, kim jest ani co tu robi.
— Nie… Nie wiem… — Jego własny głos wydał mu się równie dziwny i nieprzyjemny, co głos nieznajomego.
Mężczyzna spojrzał na niego ze smutkiem, po czym wstał.
— Jestem Joshua. Jeśli chcesz, możesz pójść ze mną do obozu.
— Obozu…?
— W podziemiach miasta zbudowaliśmy osadę. — Wskazał ruiny. — Jeśli chcesz, możesz oczywiście zostać, ale to miejsce nie jest bezpieczne.
Odruchowo rozejrzał się za potencjalnym zagrożeniem, a potem spojrzał za odchodzącym mężczyzną.
Wstał i podążył za nim.
Szli ulicami opustoszałego miasta. Na zdruzgotanej drodze walał się gruz i szkło. Przez wybite okna widać było ogołocone wnętrza budynków.
W oknach niektórych domów stali ludzie z karabinami. Przyglądali mu się z uważnie.
Kluczyli przez kilka minut, a potem zatrzymali się nad studzienką kanalizacyjną. Joshua uniósł pokrywę i zeszli pod ziemię.
Kanały były wąskie, ale na tyle wysokie, że można było się wyprostować. Były też chyba wyczyszczone, bo nie czuł typowego dla takich miejsc smrodu. Szli długo ciemnymi korytarzami, co jakiś czas skręcając w mniejsze odnogi i wąskie rury. Orientacja w terenie nigdy nie była jego mocną stroną, ale był pewien, że potrafiłby bezbłędnie odtworzyć całą drogę.
W końcu weszli do kanału zbiorczego. Na rozłożonych na ziemi kocach siedzieli ludzie.
Gdy wszedł, spoczęły na nim spojrzenia kilkunastu par oczu.
— Nie dziw im się — powiedział Joshua, nie zatrzymując się. — Nie mamy tu wielu gości.
Skinął głową. To miejsce niepokoiło go. Dawno nie obcował z taką ilością ludzi.
Minęli siedzących, przeszli krótkim tunelem i weszli do kolejnego zbiornika. Było w nim kilka półek, przetarty, przypalony z jednej strony, dywan i pozbawiony nóg blat stołu.
Joshua usiadł przy stole i wskazał mu miejsce naprzeciwko. Usiadł.
— Opowiedz mi o sobie — poprosił.
Skoncentrował się. Zamknął oczy, ale niczego nie mógł sobie przypomnieć. Pokręcił głową.
— Niczego nie pamiętam. — Szeptał, by przynajmniej jego głos nie sprawiał mu bólu. — Obudziłem się w jakimś kościele. Nie pamiętam niczego, co działo się wcześniej.
Wzdrygnął się na wspomnienie kościoła.
— Kościół na północy? Jesteś z tamtego miasta? Są tam ludzie?
— Miasta?
— Tak, kilkaset metrów od kościoła jest miasto. Właściwie miasteczko. Znacznie mniejsze od tego.
— Nie widziałem żadnego miasta… Tylko spalone ciała…
— Ciała?
— Niedaleko kościoła znalazłem kilka spalonych kamazów i ciała.
Joshua wolno skinął głową.
— Berr! — zawołał w stronę tunelu.
Do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna.
— Znajdź naszemu gościowi jakieś lokum. I znajdź Magellana. Niech go zbada. — Zwrócił się do niego. — Mamy tu lekarza. Sprawdzi, czy ta amnezja to nic poważnego. Jeśli oczywiście się zgodzisz.
Skinął głową. Wstał i poszedł za Berrem.
— Więc mówisz, że niczego nie pamiętasz? Cholera… Nieźle! Jakie to uczucie nie pamiętać własnego imienia? Patrz… ludzie chcieliby zapomnieć o różnych rzeczach, a ty nie możesz sobie przypomnieć… Zabawne, nie?
— Boli mnie głowa… — mruknął. Miał nadzieję, że mężczyzna się zamknie.
— Nie martw się, doktorek cię zbada i będziesz jak nowy.
Nie pomogło. Berr trajkotał bez ustanku, aż wprowadził go do pustego zbiornika i tam zostawił.
Odetchnął z ulgą.
Pomieszczenie było całkiem puste. Cztery betonowe ściany, taki sam sufit i podłoga.
Usiadł w kącie.
Ilość ludzi w tym miejscu przerażała go. Czuł, że nie wytrzyma tego, ale musiał odpocząć, a i trochę jedzenia też pewnie by nie zaszkodziło.
Po kilku minutach przyszedł lekarz. Spodobał mu się, bo niewiele mówił i robił to cicho. Przebadał go. Właściwie nie miało to wiele wspólnego z typowym badaniem lekarskim, bo nie miał nawet stetoskopu. Poświecił mu w oczy latarką, zmierzył puls i wypytał o ból głowy. Stwierdził, że zanik pamięci może być wynikiem urazu, ale nie wyglądało na to, żeby miał wstrząs mózgu. Prawdopodobnie w ciągu kilku dni wszystko sobie przypomni.
Uraz. To by pasowało. W końcu z jakiejś przyczyny leżał w tamtym kościele.
Co z tym kościołem było nie tak? Dlaczego tak się go bał?
W kącie zbiornika przesiedział kilkanaście godzin. Przynajmniej tak mu się zdawało. Co jakiś czas przychodzili ludzie, zaglądali przez prowadzące do pomieszczenia rury, przyglądali mu się, ale żaden nie wszedł do środka, nikt z nim nie rozmawiał. Był wdzięczny chociaż za to.
Potem przyszedł Joshua i zabrał go ze sobą. W głównym korytarzu tłoczyło się kilkanaście osób. Joshua poprowadził ich tunelami.
Zatrzymali się przed pancernymi drzwiami. Za nimi znajdowało się wielkie pomieszczenie wypełnione ludźmi. Od niego rozchodziły się mniejsze pomieszczenia i korytarze.
Weszli do środka.
— Witamy w naszym domu — powiedział Joshua i pchnął go lekko.
Ludzie w środku jedli, pili, rozmawiali ze sobą. Wchodzili do głównej sali, wychodzili, spacerowali. Dzieci goniły się po korytarzach.
Usiadł z boku. Ktoś podał mu miskę pełną gorącej zupy. Zjadł ją łapczywie.
— Wybacz, że nie będę ci towarzyszył — powiedział Joshua — ale są sprawy, którymi muszę się zająć.
Odszedł, zostawiając go samego.
Pozostał z boku. Nie podszedł, nie zagadał. Przez te kilka dni samotność doskwierała mu, jak nigdy w życiu, ale mimo to nie potrafił zbliżyć się do tych ludzi.
— To ty jesteś ten nowy?
Uniósł głowę i zobaczył młodą dziewczynę. Uśmiechającą się do niego.

Blond włosy… Ciepło… Śmiech dzieci…

Skinął głową.
— Nie jesteś zbyt rozmowny. — Przysiadła obok. Miała krótkie, kasztanowe włosy.
— Długo przebywałem sam. — Westchnął. — Odzwyczaiłem się.
— Nie musimy rozmawiać, jeśli nie chcesz.
— Nie chcę — przyznał.
Siedzieli razem w milczeniu jakąś godzinę. Spodobała mu się. Niczego od niego nie chciała. Żadnych pytań, żadnych odpowiedzi. Po prostu byli.
— Elsa! — Jakiś mężczyzna z tłumu zawołał ją i machnął ręką, by do niego poszła.
— To mój brat — wyjaśniła. — Czas na mnie.
— Miło było cię poznać, Elso.
— Dobranoc — pożegnała go i odeszła.
Przez chwilę siedział patrząc na rzednący z każdą chwilą tłum, a potem wziął przykład z większości i ułożył się do snu.

Najpierw czuł tylko zapach krwi. Potem dołączył do niego obrzydliwy smród fekaliów. Wepchnięta w gardło rurka przesłaniała mu widok, ale i tak zobaczył. Najpierw długie zwoje jelit, potem żołądek. Płuca okazały się mniejsze niż sobie to zawsze wyobrażał, ale serce było podobne. Może tyko bardziej czerwone i mokre. Na koniec czarne łapy sięgnęły do jego oczu.

Zdał sobie sprawę, że biegnie. Biegnie goniony przerażającymi wizjami. Biegł korytarzami, którymi prowadzili go kilka godzin wcześniej. Bezbłędnie odnajdując drogę.
Wydostał się na powierzchnię i biegł dalej, poza miasto.
Biegł bardzo, bardzo długo, a potem wspinał się na wzgórze.
Gdy dotarł na szczyt, zatrzymał się dysząc ciężko.
Naprzeciw niego stały cztery duże czołgi kroczące MWT-19 Spider i sześć małych maszyn bezustannie poruszających się i popiskujących cicho.
Trzy z nich skoczyły na niego niemal jednocześnie.
Nie zdążył zareagować. Powaliły go na ziemię.
Rzucał się jak dziki, ale nie był w stanie się oswobodzić.
Jedna z nich przytrzymała mu głowę, a druga wprowadziła do gardła przewód. Zemdliło go.

Oślepiający rozbłysk eksplozji. Widział, jak fala uderzeniowa rzuca go na ziemię. Słyszał strzały i krzyki.
Oczami maszyny widział siebie podrywającego się na nogi i biegnącego w stronę skał. Widział, jak znika za załomem, by potem znów się pojawić, a w końcu wydostać się na otwartą przestrzeń.
Widział, jak na chwilę przystaje, widząc kościół i zaraz rusza pod górę, w stronę wysokich, dwuskrzydłowych drzwi. Widział, jak wbiega do środka i widział swoją zaskoczoną twarz, kiedy maszyny już tam na niego czekały.
Złapały go i pociągnęły w stronę ołtarza.
Podłoga zapadła się pod nimi i zjechali do podziemnego labiryntu. Kilometry kabli ciągnęły się wzdłuż czarnych ścian.
Położyły go na metalowym stole, a manipulatory zaczęły rozkładać na kawałki jego ciało za pomocą laserowych skalpeli.
Wyciągały mu wszystkie wnętrzności, zastępując je sztucznymi mechanizmami. Oczy wymieniły na parę kamer. Usuwały fragmenty mózgu, zastępując je procesorami i inną elektroniką, której przeznaczenia mógł się tylko domyślać. Na koniec pozszywały go, a gdy rany się zabliźniły, wyciągnęły na powierzchnię i zostawiły na posadzce kościoła.

Maszyna wyciągnęła przewód z jego gardła. Pozostałe dwie odsunęły się, pozwalając mu wstać.
Wszystkie oczekiwały na to, co zrobi.
Ruszył w dół zbocza. Maszyny otoczyły go, asekurując, gdy kilka razy o mało nie upadł. Potem puścił się biegiem przez dolinę. Nie mieli wiele czasu. Wkrótce wstawał świt.
Miasto, kanały. Drzwi do kryjówki nie stanowiły dla nich żadnej przeszkody. Maszyny wpadły do środka.
Rozległ się huk karabinowych serii.
Szedł między nimi, przyglądając się obojętnie masakrze.
Wśród kłębiących się ciał dojrzał Elsę. Wpatrywała się w niego pytająco, a potem pociski urwały jej głowę.
Kilka minut później było po wszystkim. Na tych nielicznych, którym udało się uciec, na powierzchni czekały cztery Pająki.
Maszyny otoczyły go ponownie i ruszyli wolno ku powierzchni.
koniec
« 1 2
19 lutego 2008

Komentarze

10 X 2010   13:37:03

fajnie

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.