Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Anna Jupowicz-Ginalska
‹Dobrymi intencjami to piekło brukują›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAnna Jupowicz-Ginalska
TytułDobrymi intencjami to piekło brukują
OpisAutorka pisze o sobie:
Prywatnie: szczęśliwa mama małego Stasia i równie szczęśliwa żona Jacka. Miłośniczka popkultury, podróży, dobrej kuchni i muzyki (raczej metalowej). Fanka tatuaży i wschodnich sztuk walki.
Zawodowo: specjalista ds. PR z ponad dziesięcioletnim stażem, doktor nauk humanistycznych, wykładowca w Instytucie Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka pierwszego w Polsce podręcznika akademickiego na temat marketingu medialnego oraz wielu artykułów o środkach przekazu. Obecnie pełni funkcję Pełnomocnika Dziekana Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW ds. Promocji.
Gatunekfantasy

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 1

« 1 4 5 6 7 8 11 »

Anna Jupowicz-Ginalska

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 1

Księżyc rozjaśniał noc i łasił się do spiczastych wierzchołków Silva Rerum. Henrietta potarła piekące oczy i zdmuchnęła świece. Siedziała tak po ciemku, czekając aż mrok pomoże rozwiązać problemy, jakie przyniósł dzień.
Dyfuzjusz.
Członek cesarskiej sekty, najgorszej z możliwych. Mag mechaniczny, który – po to, aby dostać się do tej elitarnej organizacji – dokonał dobrowolnego samookaleczenia, czyniącego zeń oddaną Calcie półmaszynę. Utrzymywał, że zbiegł z rodzimego Metakanu, stanął przeciwko ludziom i że za to został uznany za zdrajcę. Rzekomo popierał innorasowców. Podawał się za wynalazcę, próbującego swoimi „zabaweczkami” ułatwić życie społeczności Silva Rerum.
Szaleniec. Furiat. Pierdoła niespełna rozumu, wywołująca uczucie politowania.
Dlaczego Henrietta nie do końca wierzyła w szczerość jego intencji?
– Bo może Dyfuzjusz jest też świetnym aktorem? – głośno spytała samą siebie.
Trzeba to sprawdzić.
Podskórnie wyczuwała, że są jakieś powiązania między magiem, sprawą niewyjaśnionych morderstw i sobowtórami, osadzonymi w więzieniu. Nie potrafiła tylko znaleźć punktu zaczepienia.
– Niepotrzebnie przyjęłam czarodzieja – mruknęła półszeptem.
Ale zrobiła to pod naciskiem doradców. „Jeszcze się rozniesie, żeś nieczuła…” – mówili. „Powiedzą, że nie pomagasz słabszym, że odtrącasz uciekinierów…!” „To człowiek, w dodatku mag mechaniczny! Pomyśl, pani, ile można z niego wyciągnąć! A potem wykorzystać to w walce z Caltą…” Posłuchała ich, chociaż jej zdrowy rozsądek pukał się w czoło, gdy wyrażała zgodę na azyl polityczny.
Krasnoludy nie są litościwie, dobrotliwe, ani dyplomatycznie uzdolnione. Działają zgodnie z intuicją, a nie kalkulacją Magistratu.
Henrietta była jednak burmistrzem wielorasowego grodu i musiała uznawać racje innych.
Nawet jeżeli się z nimi nie zgadzała.
I co z tego, że Dyfuzjusza zamknięto w wieży, co przyjął z nabożną pokorą. Co z tego, że usiłowano zbadać jego metakańską przeszłość? Wymykał im się. Przeciekał przez palce. I knuł.
Na bogów, czuła to przez skórę, ale doradcy woleli podziwiać jego – zazwyczaj nietrafione – wynalazki. Magiczne sztuczki przesłoniły im umiejętność trzeźwej oceny sytuacji.
– Idioci. Banda naiwniaków – mruczała, bębniąc palcami w stół.
Więc spotka się z Dyfuzjuszem i spróbuje być od niego sprytniejsza. Umknie przed wszędobylskim spojrzeniem sztucznego oka, przyjmie powitanie metalowej prawicy, zasłucha się w charczących dźwiękach, wydawanych przez syntetyczne gardło. W rzeczywistości rozejrzy się bardzo dokładnie. Sprawdzi każdy kąt, powęszy, wypyta i przyciśnie starca do muru. A że się komuś nie spodoba? Że naruszy zasady dobrego wychowania? Że postąpi wbrew dyplomacji?
– Pierdolić dyplomację – warknęła, skubiąc brodę.
Burmistrz Silva Rerum wstała, przeciągnęła się i zeszła z podwyższenia, dzięki któremu mogła zasiadać na swoim ulubionym krześle. Tak jak się spodziewała, noc przyniosła parę odpowiedzi.
Teraz trzeba znaleźć sposoby na wprowadzenie ich w życie.
I znajdzie je, choćby miała stanąć przeciwko tchórzliwemu Magistratowi.
Odwagi jej nie brakowało. Wszak nie od dziś było wiadomo, że ze wszystkich mężczyzn we władzach Silva Rerum, tylko Henrietta tak naprawdę miała jaja.
IV
– Dobrze… Jeszcze przechyl dłoń w tę stronę. O, tak. Świetnie. A teraz wypowiedz czar.
– Hmm…
– Sh’elala? To nie jest czar. Znowu zaczynasz?
– Ale ja nie mogę się skupić.
– Nie możesz czy nie chcesz? Sama mówiłaś, że ci na tym zależy. Zgodziłem się poduczyć cię w magii tylko dlatego, że – ku mojemu zdziwieniu – masz spore predyspozycje. Niestety, nie za bardzo idzie nam ta nauka…
– Wiem, Lotr. Powiedzieć ci, dlaczego? Bo mnie rozpraszasz.
– Ja? No bez przesady! A czym, jeśli można wiedzieć?
– Mógłbyś się na przykład ubrać, kochanie.
Czarodziej cofnął się, uśmiechnął szeroko i spojrzał znacząco w dół.
– Nie mam tak obszernych spodni.
– I kto nie może się skoncentrować do cholery, co? – spytała, chichocząc. Potem chrząknęła i rozprostowała palce. – Zdrętwiały.
– Od czego?
– Od różnych rzeczy. W tym i magii.
Westchnęła, zerkając na swoje dłonie. Podszedł do niej, delikatnie ujął ją za ręce i powiedział:
– Sh’elala, podobasz mi się. Zawsze tak było. I nie przeszkadzają mi ani blizny, ani tatuaże, które mają je maskować.
– Ładnie to określiłeś. Blizny – szepnęła z rezygnacją.
Z dezaprobatą przypatrzyła się swoim dłoniom. Szpetne zrosty, zgrubienia i lśniące pręgi stały się wiecznymi śladami po rozległej ranie. Na rękach jednookiej po prostu nie było normalnej skóry… W niewielkim zakresie tę ohydę maskowały tatuaże, które aż do łokci pokrywały ciało kobiety. Wzory były jednak prymitywne, koślawe, ponure… Z pewnością nie zdobiły; raczej szpeciły coś, co i tak wyglądało wystarczająco paskudnie.
Lotr pogładził Sh’elalę po policzku.
– Tak, jestem ciekaw, skąd to masz. Dlaczego dałaś się tak okaleczyć? Ale zdaje się, że i tak mi nie powiesz… Przynajmniej na razie. Nie będę więc drążył tego tematu, zgoda?
Sh’elala kiwnęła głową.
– Powiem ci za to jedno… – podjął wcześniejszy wątek. – Z magią sobie nie radzisz. Nie dlatego, że nie potrafiłabyś… Po prostu ci się nie chce.
– Mam urlop – odpowiedziała znacząco, a potem narzuciła na siebie koszulę. – Zimno tu.
– Widzisz, a mogłabyś sobie wyczarować kulę ognia. Ogrzałabyś się…
– … i puściła z dymem hotel – dokończyła z uśmiechem.
– Nawet jeśli, to i tak zapłaciłbym odszkodowanie. Jak za tamtą tapetę, szmaragdowy dzban, sofę…
– Sofa to nie przez nieudane zaklęcie, Lotr. Zresztą mówiłeś, że ogień nie jest moim żywiołem… Jak to ująłeś…? A, już wiem: żywiołem d y s t a n s o w y m.
– Może i tak. Ale ta sofa i tak się zniszczyła, prawda? – Zbliżył się i już miał ją pocałować, gdy nagle usłyszeli trzepot skrzydeł. Długie pazury skrobnęły o kamienny parapet, błysnęły ogromne ślepia i rozległo się ponaglające „u – hu, u – hu”.
– No nie, znowu? – jęknęła morderczyni, patrząc ze złością na ogromną sowę, która pojawiła się w oknie. Jej przybycie oznaczało jedno: Lotr musiał wyjść.
– Takie życie – mruknął, rozkładając przepraszająco ręce, ale było widać, że jest niezadowolony. Zaczął się ubierać.
– Może daj sobie tym razem spokój – zaproponowała Sh’elala, wodząc za nim wzrokiem.
– Nie mogę – odparł. – Chociaż w sumie bym chciał…
– Twój pracodawca powinien dać ci chwilę oddechu. Ilekroć przylatuje to głupie ptaszysko, a przylatuje co wieczór, ty od razu się zbierasz i pędzisz na spotkanie.
– Mówiłem ci, że tak będzie – powiedział, pospiesznie naciągając spodnie.
– Cholera, Lotr! Ale co wieczór? Należy ci się trochę odpoczynku. Zresztą, co on sobie myśli? Czy nie potrafi wyłożyć swojej sprawy raz a dobrze, a nie tak po troszku…? Co to za człowiek? Chyba mu czegoś brakuje. O, tutaj – prychnęła i popukała w czoło.
– Sh’elala… – uśmiechnął się, sznurując skórzany kaftan. – Idź się gdzieś rozerwij, spij się, kogoś poturbuj, bo zaczynasz ględzić jak, nie przymierzając, żona.
– To może ci potowarzyszę, hm? I rozmówię się z twoim zleceniodawcą? – spytała zaczepnie.
– Nie. Dałaś mi słowo, że nie będziesz się wtrącać – rzekł bardzo poważnie i stanowczo.
– Słowo zabójcy…
– Dałaś słowo – powtórzył. – Proszę, dotrzymaj obietnicy.
– Ale, do cholery, za często znikasz. Gdybym wiedziała, że…
– Sh’elala.
Westchnęła, odwracając wzrok. Potem tylko skinęła głową.
– Dziękuję – szepnął, całując ją w policzek. – Muszę już iść. Nie czekaj na mnie, bo… no, nie wiem, kiedy wrócę.
Nałożył hełm, otulił się skórzanym, miękkim płaszczem (noce w Silva Rerum były naprawdę zimne) i wyszedł, przedtem siląc się na dowcip:
– I błagam, poćwicz trochę. – Jego palce zaiskrzyły magią, a on głupkowato się zaśmiał.
Sh’elala wzruszyła ramionami, odwracając się do niego plecami. Lotr chrząknął i wyszedł, kompletnie zmieszany.
« 1 4 5 6 7 8 11 »

Komentarze

« 1 2 3 4
12 X 2011   12:14:29

Ja bym chętnie poczytała (artykuł o walkach znaczy), bo to rzecz ciekawa.

A racja - z tym wzorowaniem na filmach. Miałam kiedyś okazję mieć w rękach kawałek "materiału" na kolczugę - zaledwie fragment na część rękawa, a ile to ważyło. Pozwala mi to tylko domyślać się, ile może ważyć cała kolczuga. Miecz też na pewno swoje waży. I tarcza. Tak uzbrojony wojownik raczej nie będzie skakał i wykonywał efektownych manewrów. Itd.
W książkach mnóstwo jest efekciarstwa a - jak mniemam - wszelkie ruchy nadmiarowe w rodzaju piruetów i kopniaków z półobrotu raczej byłyby stratą czasu, energii i wystawianiem się na cios.

« 1 2 3 4

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.