Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Anna Jupowicz-Ginalska
‹Dobrymi intencjami to piekło brukują›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAnna Jupowicz-Ginalska
TytułDobrymi intencjami to piekło brukują
OpisAutorka pisze o sobie:
Prywatnie: szczęśliwa mama małego Stasia i równie szczęśliwa żona Jacka. Miłośniczka popkultury, podróży, dobrej kuchni i muzyki (raczej metalowej). Fanka tatuaży i wschodnich sztuk walki.
Zawodowo: specjalista ds. PR z ponad dziesięcioletnim stażem, doktor nauk humanistycznych, wykładowca w Instytucie Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka pierwszego w Polsce podręcznika akademickiego na temat marketingu medialnego oraz wielu artykułów o środkach przekazu. Obecnie pełni funkcję Pełnomocnika Dziekana Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW ds. Promocji.
Gatunekfantasy

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 1

« 1 6 7 8 9 10 11 »

Anna Jupowicz-Ginalska

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 1

Jednooka ocknęła się parę godzin później, gdy na dworze panowała ciemna, głęboka noc.
Dzielnica portowa była cholernie niebezpieczna. Zbierały się tu wszystkie szumowiny, które chciały nabić komuś guza i nieudacznicy, którzy tego guza chcieli otrzymać. Do której grupy należała morderczyni? Teraz naprawdę nie wiedziała. Jej instynkt stępiły procenty i żale, niczym wiadro pomyj wylane na biednego karczmarza.
– Uch… – stęknęła, łapiąc się za głowę.
Bolało. Kac ćmił się pod czaszką i przypominał o sobie nieznośnym, tępym pulsowaniem.
Sh’elala wygramoliła się ze sterty brudu. Powąchała swoje ubranie i omal nie upadła. Lotr będzie zachwycony. Chyba nie to miał na myśli, gdy radził jej, aby się rozerwała.
Westchnęła, usiłując wstać. Bez zbroi i miecza ciężko jej było złapać równowagę. Czuła się tak, jakby ktoś pozbawił ją bezpiecznej skorupy, w jakiej chowała się przez większość swojego życia.
Jednooka rozejrzała się. Ach, jak tu uroczo. Zatem knajpiany wykidajło wytaszczył ją z karczmy i rzucił w tę ciemną, zasyfioną ulicę. Aleja przechodziła potem w wyżłobioną w skale dróżkę, która ostrymi skrętami pięła się ku górze. Na końcu wieńczyły ją liczne schodki, jakiś mostek i… o, coś tam zastukało…
Kroki. Ktoś się zbliżał.
Morderczyni nie miała ochoty na jakiekolwiek spotkania z nieznajomymi. Zerknęła więc za siebie, szukając drogi odwrotu. Za opadającym ku brudnym plażom placem rozciągał się Ocean Mgielny. Jego jednostajny szum było słychać aż tutaj. Między chatami portowymi pobłyskiwały światełka chyboczących się statków i łodzi… Jeszcze chwila takiego bezsensownego gapienia się, a złapię chorobę morską, pomyślała Sh’elala i odwróciła wzrok.
Tymczasem dźwięk kroków narastał.
Stuk. Stuk. Miarowo, stanowczo, groźnie.
Chwilkę… A wcześniej?
Tak, na pewno dało się słyszeć miękki trucht jakby kocich łap.
Freya.
Kotowica nie była sama podczas nocnego spaceru i dobrze o tym wiedziała. Uciekała.
Jednooka poruszyła się niespokojnie. Kac uniemożliwiał szybką decyzję, a przecież tancerka i jej cień byli coraz bliżej.
– Nie chcę – mruknęła Sh’elala, próbując się cofnąć.
Nie chcę się mieszać, dodała w myślach.
W chwili, gdy zabójczyni postąpiła do tyłu, zza zakrętu wypadła przerażona Freya. Zauważyła Sh’elalę, jej wielkie oczy zaszkliły się – tak chyba wyglądała ulga. Morderczyni nie była pewna, bo niby skąd miała znać to uczucie? Nikt nigdy na jej widok nie odczuwał… ulgi. Aż do teraz.
Co za czasy.
– Pomóż mi! – Dziewczyna dopadła do jednookiej, przylgnęła do niej jak kociak i zadrżała niczym osika. – Błagam cię. Na wszystko, co ci w życiu miłe… Nie odpędzaj mnie. Ratuj.
– Przed kim? – półprzytomnie odparła morderczyni, próbując poluzować kurczowy uścisk Freyi.
– Przede mną – odpowiedział zimny, złowróżbny głos.
Z ciemności wynurzył się rosły mężczyzna. Sh’elala poznała go: nie sposób zapomnieć kogoś, kto na uszach nosił sklep jubilerski.
– Czego chcesz? – spytała, choć dobrze wiedziała, czego chciał.
Tancerki, a teraz i samej Sh’elali. Ktoś taki nie mógł sobie pozwolić na świadków.
– My się widzieliśmy, prawda? Zwróciłaś na mnie uwagę, tam w tawernie.
Zwolnił, ale się nie zatrzymał. Morderczyni poczuła, że sierść Freyi się jeży.
– Niestety, nie przedstawiono nas sobie… Nie dali nam szansy. A tu taki zbieg okoliczności… – ciągnął. – Widzisz, los jednak bywa łaskawy.
Zabójczyni miała inne zdanie na ten temat. Cofnęła się, a wraz z nią kotowica. Jednooka próbowała zyskać na czasie: czuła, że z każdą sekundą kac maleje, a jego miejsce zajmuje otrzeźwienie i powracające siły.
– Puść mnie – szepnęła do tancerki.
– Nie.
– Przeszkadzasz – syknęła Sh’elala, a chwyt kotowicy nieco zelżał.
Mężczyzna był blisko. Zza pazuchy wyjął długi sztylet o ostrzu zabrudzonym zeschniętą krwią. Uśmiechał się. Jego wzrok przepełniała żądza i niespotykana radość.
– Przedstawię się – zaproponował, pieszczotliwie dotykając czubka broni. – Soara.
Postąpił krok do przodu, a Sh’elala i Freya znowu się cofnęły.
– Skłamałabym, mówiąc, że mi miło – odpowiedziała jednooka. – Zostaw nas w spokoju.
– Jesteś niegrzeczna. – Łypnął na nią spode łba. Przeczesał ręką czarne włosy i dodał lekko: – Trzeba nauczyć cię dobrych manier.
Zatrzymał się, skierował nóż w stronę morderczyni. Cholera, myślała jednooka. Nie mam miecza, ani zbroi. Jestem zamroczona. Niedobrze. Naprawdę niedobrze.
– Znam takie jak ty… – ciągnął Soara, prężąc się do skoku. – Mocne w gębie, ale w nogach już nie… Gdy tylko przychodzi im uciekać.
– No cóż. – Sh’elala wzruszyła ramionami, odsuwając od siebie przerażoną Freyę. Kotowica parskała ze strachu, a jej ruchy stały się sztywne i powolne. – Dołożę wszelkich starań, aby cię rozczarować.
Napastnik zaśmiał się dziko i doskoczył do Sh’elali, biorąc krótki zamach sztyletem. Kobieta odchyliła się, a ostrze przemknęło tuż przed jej nosem. Odstąpiła na bok i, zanim się zorientował, zaatakowała. Kopnęła go w twarz i w klatkę piersiową, odskoczyła.
Zachybotał się, ale nie upadł. Nawet nie wypuścił broni. Coś podobnego! Po takim ciosie!!
Zamiast tego wytarł krew z rozkwaszonego nosa i rozmasował pierś.
– Mówią, że zwycięstwo smakuje lepiej, gdy walka jest trudna – rzekł. – Obedrę cię ze skóry. A potem twojego kocurka. Będziecie moimi trofeami.
– Uciekaj, mała – warknęła Sh’elala, popychając tancerkę.
Ta nie ruszyła się, jakby strach odjął jej rozum.
– Słyszysz?! Uciekaj!!
Kotowica cicho miauknęła. Nic nie zrobiła. Po prostu stała, zahipnotyzowana morderczą aurą złoczyńcy. A on uśmiechał się, bawił ze swoimi ofiarami, czekał. Wtedy zabójczyni – ku swojemu zdziwieniu – zrobiła coś absolutnie głupiego, na co nie pozwalają sobie nawet nowicjusze. Wiedziona nagłym porywem miłosierdzia, odwróciła się na chwilę od wroga i ryknęła na Freyę:
– No!! Ratuj się!! Spierdalaj!!!
Tancerka zareagowała dopiero teraz. Ten krzyk wyrwał ją z paraliżującego odrętwienia. Drgnęła i zrobiła krok do tyłu. Zrazu szła powoli, potem coraz szybciej, aż wreszcie zaczęła biec.
Soara wykorzystał chwilę nieuwagi jednookiej i dźgnął ją w plecy. Potem zrobił to jeszcze raz. Kobieta uchyliła się i ostrze rozorało jej lewe ramię. Morderczyni jęknęła.
– Dopadnę cię, mała! – krzyknął za Freyą, pewny rychłego zwycięstwa. – Przygotuj się na nasze spotkanie!
Dziewczyna popędziła w kierunku mdło oświetlonego skweru portowego. Musiała sprowadzić jakąś pomoc. Marynarzy. Strażników. Tutejszych sutenerów. Kogokolwiek.
Już wiedziała, z kim miała do czynienia. „Patrosznik” – tak o nim mówili pod powierzchnią. Och, teraz z pewnością wybierał się pod ziemię. Być może bogacze niedługo odetchną, a zacznie się obawiać plebs…? Chyba że ktoś pomoże jednookiej.
Freya przyśpieszyła, opadła na ręce i na czworakach, jak rasowy kot, pobiegła przed siebie.
• • •
– Teraz mnie zdenerwowałeś – syknęła Sh’elala, badając krwawiącą dziurę w barku.
Zaatakował bez słowa. Poruszał się szybko, sprawnie, lekko – tak, jakby od lat nie rozstawał się ze sztyletem. Jego spojrzenie było zimne, usta zaciśnięte, a ruchy wykalkulowane. Morderczyni unikała ciosów, klucząc pomiędzy kolejnymi zamaszystymi cięciami. Nie mogła przebić się przez stalową gardę: prawdę powiedziawszy, ledwo uskakiwała przed tym zabójczym kołowrotem.
– Szlag by to trafił… – warknęła, czując wzbierającą falę wściekłości.
W końcu postanowiła postawić wszystko na jedną kartę. Wykonała kolejny unik, a potem nagle zmieniła kierunek, wyprowadzając bandytę w pole. Zmyliła go co do kierunku swojej obrony.
Zmieszanie Soary nie trwało dłużej niż parę sekund, ale to wystarczyło.
« 1 6 7 8 9 10 11 »

Komentarze

« 1 2 3 4
12 X 2011   12:14:29

Ja bym chętnie poczytała (artykuł o walkach znaczy), bo to rzecz ciekawa.

A racja - z tym wzorowaniem na filmach. Miałam kiedyś okazję mieć w rękach kawałek "materiału" na kolczugę - zaledwie fragment na część rękawa, a ile to ważyło. Pozwala mi to tylko domyślać się, ile może ważyć cała kolczuga. Miecz też na pewno swoje waży. I tarcza. Tak uzbrojony wojownik raczej nie będzie skakał i wykonywał efektownych manewrów. Itd.
W książkach mnóstwo jest efekciarstwa a - jak mniemam - wszelkie ruchy nadmiarowe w rodzaju piruetów i kopniaków z półobrotu raczej byłyby stratą czasu, energii i wystawianiem się na cios.

« 1 2 3 4

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.