Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Anna Jupowicz-Ginalska
‹Dobrymi intencjami to piekło brukują›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAnna Jupowicz-Ginalska
TytułDobrymi intencjami to piekło brukują
OpisAutorka pisze o sobie:
Prywatnie: szczęśliwa mama małego Stasia i równie szczęśliwa żona Jacka. Miłośniczka popkultury, podróży, dobrej kuchni i muzyki (raczej metalowej). Fanka tatuaży i wschodnich sztuk walki.
Zawodowo: specjalista ds. PR z ponad dziesięcioletnim stażem, doktor nauk humanistycznych, wykładowca w Instytucie Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka pierwszego w Polsce podręcznika akademickiego na temat marketingu medialnego oraz wielu artykułów o środkach przekazu. Obecnie pełni funkcję Pełnomocnika Dziekana Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW ds. Promocji.
Gatunekfantasy

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 1

« 1 5 6 7 8 9 11 »

Anna Jupowicz-Ginalska

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 1

Morderczyni z rosnącą wściekłością patrzyła na pohukującą sowę.
– Zmiataj stąd – nakazała, zaciskając pięści.
Ptaszysko przekrzywiło pierzastą głowę i zatrzepotało wielkimi skrzydłami. Ale nie posłuchało, z ciekawością wlepiając ślepia w jednooką.
– No już! – krzyknęła Sh’elala.
Bezwiednie pstryknęła i wyrzuciła przed siebie dłonie.
Wtem z jej rąk wystrzeliły powłóczyste jęzory mroźnej pary, które w okamgnieniu sięgnęły sowy. Skrzeczący kryształ lodu wzbił się ku niebu, po chwili zatrzymał i bezwładnie spadł na ziemię.
Zabójczyni z sykiem nabrała powietrza w płuca. Zacisnęła pięści, przerywając w ten sposób zaklęcie. Podbiegła do okna. Wychyliła się, patrząc, jak zmarznięta kula rozbija się o skalny chodnik. Lodowata kasza stopiła się, a przypadkowi gapie z ciekawością zadarli głowy, szukając tego, kto tak niewybrednie zabawiał się ze zwierzętami.
Sh’elala gwałtownie się cofnęła, oparła o ścianę i powoli otworzyła dłonie.
Patrzyła na nie tępo, próbując zrozumieć, co się stało.
Nie wypowiedziała czaru. Nawet go nie pomyślała. Nie ułożyła palców w skomplikowany znak, jaki pokazywał jej Lotr. Jednak… jednak rzuciła zaklęcie, i to nie byle jakie. Takie sztuczki widywała rzadko i zawsze chwalili się nimi wytrawni czarodzieje.
Jednooka zsunęła się na podłogę. Nagle poczuła się strasznie słabo. Świat zawirował, zatańczył, uciekł jej spod nóg i siadł na piersiach. Oddychała wolno, ciężko, głośno. Nie była w stanie się poruszyć. Tkwiła w takim bezbronnym bezruchu, zanim szarpnęły nią potężne drgawki.
Ach, pomyślała. Więc tak wygląda zespół pozaklęciowej utraty energii, o którym czytałam. Bardzo to ciekawe. Bardzooo…
– …oooch… – jęknęła, wymiotując tak, że poczuła żołądek w przełyku.
V
– Tyle lat byłam sama. No… jakieś trzydzieści? Może czterdzieści…? To długo, prawda? Odzwyczaiłam się od poczucia bezpieczeństwa, które potrafi dać ktoś bliski. Teraz, kiedy znalazłam na chwilę – nie mówię, że na zawsze – bratnią duszę… Jest mi go za mało. Gdy wychodzi co wieczór, gdy nie ma go przez noc, gdy musi odespać zmęczenie. Ciągle czuję niedosyt.
– Yhm – sapnął barman, polerując kufel.
Już naprawdę nie mógł tego znieść.
– Polej, ogrze – rzekła bełkotliwie, podstawiając kubek. – Czego to właśnie wy, ogry, najczęściej jesteście barmanami?
– Może dlatego, że najlepiej potrafimy słuchać? – odparł bez zastanowienia i od razu ugryzł się w język. Sięgnął po gąsiorek, a jego uszy znowu zaczęły puchnąć od narzekań.
– No i jeszcze to zdarzenie z sową – jednooka kobieta ściszyła konspiracyjnie głos, chroniąc się przed wścibskimi gośćmi tawerny „Sztuka przez duże S”. – Nie wiem, czy mu o tym opowiedzieć, czy zachować to dla siebie…
– Mi mówisz – zauważył sucho, przerzucając ścierę przez ramię. Nalał klientce nową porcję trunku.
– Jesteś barmanem. – Wskazała na niego balansującym palcem. – Taka już twoja dola. Słuchasz, radzisz, zachowujesz wszystko dla siebie. Jak nie przymierzając, ten… No…
– Mnich-spowiednik? – dokończył.
– O – skinęła głową i na raz wypiła cały alkohol. Ogr nie mógł się powstrzymać od pełnego podziwu gwizdnięcia. Otarła usta dłonią i popatrzyła na niego lekko zamroczonym wzrokiem.
– I co mi radzisz?
– Trudno powiedzieć… – odparł, rozkładając bezradnie ręce. Tu był akurat szczery, bo naprawdę nie wiedział, co rzec. Wyłączył się przecież w połowie tyrady.
– Ja bym nie mówiła – wtrąciła nagle kotowica, dziewczyna o płowej sierści i wielkich żółtych oczach. Jej ogon delikatnie falował, a ona sama nachyliła się nad Sh’elalą. Stanik, przyozdobiony małymi dzwoneczkami, zabrzęczał i zabłyszczał, łapiąc światła świec.
– Gadałaś, że mu nie ufasz, nie? – zamruczała. – To dlaczego chcesz się zdradzić z czymś takim? Musisz zachować coś dla siebie. My, kobiety, winnyśmy nadrabiać dyplomacją, bo z mężczyznami nie możemy się równać siłą. Tak więc spryt, moja droga. I czasem jeszcze ciało…
Powabnie się uśmiechnęła i wygięła w nieprawdopodobny sposób.
Sh’elala kiwnęła półprzytomnie głową. Ma rację, pomyślała na początku. I nie byłam tak dyskretna, jak powinnam – dodała zaraz, wodząc wzrokiem po zgromadzonych. Nikt na nią nie zerkał, nie nadstawiał ucha. Jedynie kotowica posłała przymilny uśmiech i pogładziła jednooką po ramieniu, zatrzymując się znacząco na bicepsach.
– Chociaż ty pewno rozmawiasz z mężczyznami jak równy z równym – szepnęła. – Pamiętaj jednak: sprytu nigdy za mało! Hebiloz, podaj mi bat. Pora na mnie.
Ogr szepnął „dzięki za pomoc” i zastukał otwartą dłonią w blat szynku. Błyskawicznie podchwycili to klienci i wnet w całej tawernie zapanowała cisza. Zgromadzeni urwali głośne rozmowy i wspólne przyśpiewki. Tańczący grzecznie wrócili do stolików.
Sh’elala, chybocząc się nad kolejnym kubkiem miodu, nie mogła uwierzyć własnym oczom. Brać marynarska, tak niewybredna i nieokrzesana, zamilkła bez chociażby jednego przekleństwa czy krótkiego rękoczynu. Coś nieprawdopodobnego! Wszyscy wyczekująco patrzyli na pustą scenę. Rychło pogasła większość świateł, a w „Sztuce przez duże S” zapanował zmysłowy półmrok. Zapach tanich cygar, papierosów i niedozwolonych skrętów zmieszał się z aromatem wonnych kadzideł. Przy pierwszych taktach, wygrywanych przez cytrę i tamburyn, na scenę weszła ona. Goście szynku jęknęli w zbiorowym zachwycie.
Kotowica, ubrana jedynie w błyszczącą, skąpą bieliznę, zaczęła tańczyć. Jej ruchy były pełne gracji i elegancji: wysublimowane, a jednocześnie przepełnione niesłychanym erotyzmem. Urzeczona Sh’elala patrzyła na te miękkie piruety, powłóczyste spojrzenia, zagadkowy półuśmiech.
Cienie ślizgały się po płowej sierści tancerki, przebiegały po jej szczupłych biodrach, płaskim brzuchu, zgrabnych ramionach i długim ogonie. Drgały na spiczastych uszach, odbijały się niepokojącym blaskiem w przepastnych oczach. Kotowica wirowała, prężyła się, a ozdoby jej kostiumu brzęczały w takt zamorskiej muzyki. Dziewczyna sięgnęła po bat, sygnalizując zbliżający się, kulminacyjny punkt swojego występu.
Publiczność wciągnęła powietrze. Każdy chłonął najmniejszy gest tancerki: nawet ten ponury mężczyzna, wciśnięty w odległy kąt knajpy. Obcy tkwił w kompletnym bezruchu, jego ręka z kuflem zawisła w połowie drogi między ustami a stołem.
Sh’elala nie lubiła takich typów. Na kilometr wyczuwała, co za sobą wlekli. Kłopoty.
– Kto to? – wybełkotała, wskazując ruchem głowy na nieznajomego.
– Nie wiem – odrzekł Hebiloz. – Nie znam go jak na przykład… ciebie.
– Czyżby w twoim głosie pojawiła się złośliwość? – odmamrotała jednooka. – Jestem zalana, ogrze, ale nie głupia.
Szynkarz chrząknął i zrobił minę w rodzaju: „Ojej, nie wiedziałem, żeś taka wrażliwa…”
– Przyłazi tu od paru dni. Myślę, że na występy Freyi. – Nachylił się do Sh’elali. – Dlaczego pytasz?
– Jakoś tak… Ja wiem? Źle mu z oczu patrzy.
– Przecież jest ciemno. Nic nie widać.
– Powiedzmy, że zauważam ciut więcej, niż inni. I dobrze ci radzę, Hebiloz. Uważaj na niego. I na swoją tancereczkę.
– E tam. – Ogr wzruszył ramionami. – Jest spokojny. Przychodzi, dobrze płaci, nie narzuca się, nie zamęcza nikogo swoją obecnością… Yyy, bez obrazy.
– Jak tam sobie chcesz…
Morderczyni wydęła usta. Podniosła kubek i już miała pociągnąć kolejny łyk, gdy nagle – przy ogłuszającym jazgocie cytry – trzasnął bicz.
I jeszcze raz, i jeszcze! Goście zakrzyknęli z zachwytu, przyklasnęli, a otumaniona Sh’elala wypuściła naczynie z rąk, zwalając się ze stołka na podłogę.
W tym samym czasie Freya wygięła się do tyłu, opadła w szpagat, oplatając wokół siebie czarne rzemienie pejcza. Mdłe światła zgasły, zapanowała cisza, która rozpękła się pod ciężarem głośnych braw oraz pełnych uznania gwizdów. Oklaski szumiały, a ciemność pulsowała.
– Co jej jest? – spytał ktoś, zerkając na Sh’elalę.
– Nic ponad to, że zapijany robal wreszcie się zbuntował. Wyprowadźcie ją na zewnątrz i wciśnijcie w jakiś kąt. Nie trzeba mi tu takiej reklamy.
• • •
« 1 5 6 7 8 9 11 »

Komentarze

« 1 2 3 4
12 X 2011   12:14:29

Ja bym chętnie poczytała (artykuł o walkach znaczy), bo to rzecz ciekawa.

A racja - z tym wzorowaniem na filmach. Miałam kiedyś okazję mieć w rękach kawałek "materiału" na kolczugę - zaledwie fragment na część rękawa, a ile to ważyło. Pozwala mi to tylko domyślać się, ile może ważyć cała kolczuga. Miecz też na pewno swoje waży. I tarcza. Tak uzbrojony wojownik raczej nie będzie skakał i wykonywał efektownych manewrów. Itd.
W książkach mnóstwo jest efekciarstwa a - jak mniemam - wszelkie ruchy nadmiarowe w rodzaju piruetów i kopniaków z półobrotu raczej byłyby stratą czasu, energii i wystawianiem się na cios.

« 1 2 3 4

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.