Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marek Wasielewski
‹Dzieje Tristana i Izoldy inaczej›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarek Wasielewski
TytułDzieje Tristana i Izoldy inaczej
OpisAutor pisze o sobie (2005):
Pani od polskiego w podstawówce kładła nam do głów, jak ważne dla analizy jest podanie czasu i miejsca akcji. Postaram się zatem scharakteryzować siebie poprzez te dwie kategorie.
Wiek – trzydzieści trzy i jedna trzecia, a więc liczba okrągła i znamienna. Zdecydowanie za późno na młodzieńczy genialny debiut, o wiele za wcześnie na przesycone mądrością dzieło życia. Urodzony i wychowany w Poznaniu, mieście, które nie wydało żadnego literackiego giganta, mieście do bólu nudnym i pozbawionym fantazji. Bez złudzeń, że można to zmienić, co udowadnia fatalistyczne podejście do świata. Tristan ma pokazać, że mimo wszystko poznańskie pyry nie do końca pozbawione są poczucia humoru. A jeśli niczego nie pokaże? Cóż, zawsze można iść w ślady Cegielskiego, pracować organicznie i u podstaw, prawda?
Gatunekhumor / satyra

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi X-XII

« 1 4 5 6 7 8 17 »

Marek Wasielewski

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi X-XII

Jechali przez krainę czarów, zmuszając wierzchowce do galopu, często po dwóch na jednym koniu, piechociarze przyklejeni do pleców jeźdźców. Iluzje zaczęły ustępować, rozmywać się, zniknęły olbrzymie drzewa oraz wizje innych miejsc i czasów. Magia Merlina słabła z każdą chwilą. Wreszcie na niebie pokazało się prawdziwe słońce. Dotarli do muru-granicy, oddzielającego dwa światy. Kiedy przekroczyli jedną z bram, zwolnili. Mur za nimi rozpływał się w powietrzu. Ryszard kazał zatrzymać się, rozejrzał się po rycerzach.
– Udało się! – krzyknął – Zwyciężyliśmy! Gdzie jest Tristan? Dawać go tutaj!
Nasz bohater skierował wierzchowca ku księciu, chciał coś powiedzieć, lecz poczuł, że w głowie kręci mu się jakiś ogromny wir, a cały świat jest w czarne i czerwone plamy. Stracił przytomność i bezwładnie osunął się z konia.

– Klęska – rzekł Merlin pochylony nad aparaturą, zgrzytając zębami – Magiczna aura zanikła. Nie przeżył żaden z potworów, a Drużyna idzie dalej.
– Panie? – Graal bał się wychylić z ukrycia, zza bezpiecznego oparcia fotela.
Lecz tym razem Merlin nie miotał się, nie przeklinał, nie rzucał czym popadnie. Był spokojny.
– Oczywiście wszystko załatwił cholerny Tristan. Ale na niewiele zda się jego poświęcenie. Stracił skafander i karabin, a poza tym dostał taką dawkę promieniowania, że zdechnie w ciągu paru dni. Wtedy pojawimy się osobiście. Jeszcze wygramy tę wojnę.

– Co z nim? – dopytywał się Ryszard.
– Źle, mój panie – profesor badał nieprzytomnego Tristana – Był za blisko eksplozji, w samym środku radioaktywnego piekła, w dodatku uszkodził skafander. Prawdopodobnie już na początku walki, więc przez długi czas wdychał to świństwo. Owszem, może w moich czasach miałby szanse. Z paskudnymi, nie gojącymi się ranami od poparzeń, bez włosów i z potwornymi migrenami do śmierci, ale przeżyłby. Tutaj nic nie mogę zrobić. Przykro mi.
– Wymyśl coś! Uratował nas wszystkich.
Do rozmowy wtrącił się Conan.
– Proponuję iść na północ, do naszych siedzib, jak wcześniej ustaliliśmy. Nasi druidzi go uleczą. Są najlepsi.
– Nie sądzę, by mogli mu pomóc – profesor pokręcił głową – ale chociaż zaaplikują mu jakieś wywary znieczulające. Będzie umierał bez bólu.
– Idziemy za Conanem! – zdecydował Ryszard – Zrobić kołyskę między końmi dla Tristana i natychmiast ruszamy!

Obudziła się. To już druga noc, odkąd odnalazła ukrytą ścieżkę prowadzącą do pieczar Merlina. Szła wtedy w górę, niemal przeoczyła bramę pod skalnym nawisem; ostrzegł ją cichy dźwięk rozmowy strażników pod wrotami. Wycofała się bezszelestnie, trafiając na doskonałe miejsce w kępie krzaków nieopodal drogi, skąd miała zapewniony widok na wejście, duży fragment ścieżki i gościniec poniżej. Rzadko pojawiające się patrole i posłańcy nie mogli jej dostrzec, była całkowicie bezpieczna, ale droga do Merlina była zamknięta. Strażników było kilkunastu i nigdy nie schodzili z posterunku, nigdy nie zmieniali się jednocześnie, nie miała więc żadnych szans zabić wszystkich, ani przemknąć się niepostrzeżenie do środka. Liczyła na cud. Może czarownik wyruszy razem z kolejnym oddziałem, wtedy rzuci się na niego z mieczem, zabije, zanim inni zdążą się zorientować, co się dzieje. Sama zginie, ale uratuje Tristana i Drużynę.
Ranek był przeraźliwie zimny. Drżała, okryta cienkim kocem; w górach rozpoczynała się zima. Jeszcze dwa, trzy tygodnie i spadną pierwsze śniegi. Lecz ja nie doczekam tej chwili, bo wcześniej skończy się jedzenie. Jeśli nie zdarzy się cud, będę musiała odejść. Gdzie była Drużyna? Jak wiele czasu zajmie armii Merlina dotarcie do niej? Może niepotrzebnie tu czekam, może jest już za późno.
Znad poszarpanych szczytów wyjrzało słońce. Z radością wystawiła ciało na ciepłe promienie, by wygnać nocny chłód z kości. Zjadła nieco wędzonego, twardego jak podeszwa mięsa, popiła wodą z bukłaka. Przy bramie stała dziesiątka strażników. Bez zmian.

Koło południa ujrzała jaskrawe błyski na wschodzie, potem usłyszała stłumione odgłosy odległych wybuchów. Trwało to może dziesięć minut, potem wszystko ucichło.
Nawet najmniejsza chmurka nie przesłoniła tarczy słonecznej, a jednak czuła, że niematerialny cień ogarnia cały świat. Przerażenie ścisnęło gardło. Zrozumiała.
On umiera. Tristan umiera.

Kolumna jeźdźców otaczająca dwa rumaki niosące między sobą kołyskę z nieprzytomnym Tristanem powoli posuwała się na północ, ku siedzibom Celtów. Nie robili postojów w ciągu dnia, zatrzymywali się tylko na noc, na trzy, cztery godziny. Jechali w milczeniu.

Księga jedenasta
Koniec Drużyny
Czwartego dnia wędrówki nie niepokojeni przez wroga dotarli do niewielkiej wioski Celtów, leżącej w zacisznej dolinie, osłoniętej od srogich wichrów ścianą gór.
Conan z kilkoma wojownikami z miejsca ruszył do położonego nieopodal wioski świętego gaju, aby jak najszybciej sprowadzić druidzkich uzdrowicieli. Drużyna zaczęła rozbijać obóz na obrzeżach sioła, Ryszard z Markiem, Godfrydem i Henrykiem udał się do starszyzny, by uzgodnić sprawę kwater dla wojska oraz opieki nad rannymi i chorymi. Ostrożnie opuszczono kołyskę, złożono na ziemi; profesor pochylił się nad rannym. Tristan wciąż był przytomny, ale paliła go gorączka, oddychał z wyraźnym trudem, krzywił się z bólu, bo uśmierzające leki podane przez Rupperta niewiele już pomagały. Zwracał wszystko, co zjadł, odwadniał się i stary uczony stracił wszelką nadzieję. Czekał tylko na jakiś druidzki odpowiednik morfiny, by znieczulić umierającego.
Ryszard z kilkunastoma towarzyszami zbliżył się do grupy dostojnych starców, czekających na nich na centralnym placu osady. W pobliżu stała Uryna ze swymi czarodziejami, przyglądając się bacznie księciu, reszta Drużyny była daleko, zajęta końmi i bagażami.
Wokół starszyzny skupiło się z pół setki celtyckich wojowników, większość z kompanii, która towarzyszyła księciu w wędrówce. Tristana, obserwującego poczet księcia coś ruszyło, podniósł głowę, w błyszczących od gorączki oczach pojawiło się przerażenie.
Ryszard podszedł do starszych, skłonił się i już chciał rozpocząć przemowę, gdy potężny wojownik, zastępca Conana, bez ostrzeżenia doskoczył do niego z obnażonym mieczem, przykładając ostrze do szyi księcia.
– Rzućcie broń, wszyscy! – krzyknął.
W jednej chwili dobyli oręża, ale Celt znacząco przycisnął miecz do gardła władcy, lekko nacinając skórę. Wąska strużka krwi popłynęła w dół.
Opuścili dłonie.
– Wytłumacz mi, kurwa, dlaczego? – zapytał spokojnie Ryszard.
Celt czuł, że panuje nad sytuacją.
– Jeszcze pytasz? Teraz, gdy Merlin Czarownik stracił armię, a Aleksander zrzekł się tronu, na Wyspie pozostały tylko dwie liczące się siły: ty i Eleonora. Ona nie będzie żyć wiecznie, zresztą z pomocą baronów poradzimy sobie. A już za parę chwil twoja nieustraszona Drużyna przestanie być problemem, co otworzy nam drogę do stworzenia wielkiego państwa, obejmującego całą Brytanię. Tym razem bez tego całego cholernego elementu napływowego!!!
– Jestem waszym królem!
– Jesteś nikim, normandzki przybłędo! – zawył Celt – Nie masz żadnych praw do tej ziemi, tak jak i cała reszta waszej germańskiej bandy, wszyscy ci Anglowie, Saksonowie, Norwegowie i Duńczycy!
Ryszard obserwując czubek miecza wbijający się w gardło, tuż przy tętnicy szyjnej, nie chciał rozdrażniać wojownika stwierdzeniem, że Piktowie i inne ludy przedindoeuropejskie zamieszkujące Brytanię od dziesięciu tysięcy lat miałyby nieco inny pogląd na temat tego, kto na wyspie jest elementem napływowym. Gorączkowo myślał, jak zyskać na czasie. Czy Conan Cymmeryjczyk też zdradził? Jak to możliwe? Niech ktoś z naszych spojrzy w tę stronę, zauważy, co się dzieje.
– A teraz – mówił wojownik nie cofając broni – twój pupilek Tristan grzecznie zwlecze się z łoża boleści, odnajdzie swój karabin, skafander, i przyniesie nam je tutaj. Z nimi nikt nam się nie oprze!
– Ty cholerny idioto! – wysyczał Ryszard – Tristan nie ma już kombinezonu i karabinu, wyrzucił je po bitwie z potworami! Były zniszczone! Rzuć ten cholerny miecz i poddaj się, a może pozwolę wam żyć!
Celt stropił się nieco, spojrzał na innych, na moment odwracając wzrok od księcia.
Jedna szansa na sto, pomyślał Ryszard. Odbił ostrze rękawicą, wyszarpnął własny miecz; Godfryd i inni w jednej chwili uczynili to samo. Wojownicy rzucili się na nich, spychając momentalnie do obrony samą przewagą liczebną. Niech ktoś to zobaczy i nas uratuje – modlił się książę odbijając ciosy – bo inaczej mój niedorozwinięty braciszek, Jan bez Ziemi, zostanie królem Anglii zamiast mnie i imperium zdupowołowieje, zanim jeszcze powstanie.
Tristan uniósł się z wysiłkiem na rękach, próbował wstać, ale nie dał rady. Profesor mężnie, choć głupio, zamiast wołać na pomoc rozbijających obóz, rzucił się z gołymi rękami na wrogów otaczających księcia, dostał przez łeb ciężką pałką i padł na ziemię bez przytomności. Uryna i czarodzieje stali nieruchomo jakieś sto jardów od walczących.
« 1 4 5 6 7 8 17 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.