Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 28 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 10

« 1 2 3 4 5 6 23 »

Alan Akab

Więzień układu – część 10

– Jako osoby dorosłe bardziej przyciągają uwagę. Nie powinny widywać się częściej niż zwykle. Dla mnie najlepiej by było gdyby zupełnie przestały się widywać…
– …lecz to też wydałoby się podejrzane – dokończył.
Faktycznie, problem z wydostaniem Lerszena ze stacji wydawał się ogromny. Cena musiała być warta towaru, inaczej po co ten trud? Całe przedsięwzięcie zaczęło zdawać się Wilanowi nieco zbyt ryzykowne. O wiele bardziej niż jego niedawny pomysł.
– Jest jeszcze jeden powód, dla którego powinniśmy powiadomić dzieci. One zaczynają coś podejrzewać.
– A co mogą podejrzewać? Dzieci to dzieci. Nigdy nie wiadomo, co komu powiedzą.
Kolonista przez chwilę patrzył na niego dziwnie uważnie.
– Zdziwiłbyś się. Twój chłopak jest bystry, Wil. Być może już coś wie. Domyśli się, że coś się dzieje, spróbuje coś zrobić na własną rękę i wtedy próżnia wszystko weźmie. Musisz być gotowy, by mu zaufać. Ludzie pilnujący ludzi myślą dokładnie tak jak ty. To jest nasza szansa.
– A nie pomyśleliście, że nie myślą tak bez powodu?
Zaufać dzieciom… Łatwo mu było mówić. Wilan znał Arto, lecz nie znał tych innych. Nie potrafił się przekonać do ich udziału, bo nie potrafił uwierzyć, że będą milczały. Z drugiej strony… Ilu nieznajomych można odwiedzić jednego dnia, nie zwracając uwagi komputera, zwłaszcza jego systemów automatycznie wyszukujących potencjalnych złodziei?
– Powiem Arto – skinął głową. – Czy Iwen już wie? Czy wie córka Lerszena?
– Twój syn wszystko im wyjaśni. Będzie bezpieczniej, gdy załatwią to w swoim gronie. Postaram się być przy tym. Zaczekajcie do szóstej. Jak się nie zjawię, wyjaśnij wszystko sam.
– Czy mam się wtedy martwić?
– Niekoniecznie. O tym też powinienem cię uprzedzić. Zwykle będziemy się spotykać tu, w pracy, ale może się okazać, że to za mało. Moja… praca… nie ma określonych terminów. Mogę się pojawić o każdej minucie dnia i nocy. Może się zdarzyć, że nie zobaczymy się nawet przez kilka dni, lecz nie powinno to być powodem do paniki.
– Nie? Więc kiedy będzie powód?
– Wtedy, gdy pod drzwiami zamiast mnie zobaczysz ludzi z Urzędu. To nie wycieczka na Księżyc, Wil. Pamiętaj o ryzyku.
Wilan doskonale pamiętał. Od dwóch dni nie myślał o niczym innym. Przecież mam co chciałem, tłumaczył sobie, o tym marzyłem. A jednak były chwile, gdy się bał i był gotów zrezygnować. Jak teraz, gdy dowiedział się prawdy o Lerszenie i o tym, że wszystko będzie zależeć od garstki dzieciaków.
O tak. Muszą być ostrożni. Póki Urząd miał jedynie niejasne przeczucia, mógł ich obserwować i niczego nie zauważyć. Lecz gdy nabierze podejrzeń, wtedy zacznie obserwować dzieci. Wtedy wpadną wszyscy – jego rodzina i wiele innych. Im dalej szli, tym łatwiej było o błąd. Dotarcie na statek tego nie zakończy.
– Wiem, że to nie wycieczka – odparł – lecz nie rozumiem jak to ma się udać! Gdy spostrzegą, że nas nie ma, wasz statek może zostać zawrócony, albo…
– Nie obiecuję niczego, poza tym, że spróbujemy. Statki spoza Układu podlegają Prawu Kolonialnemu. Jest ono wynikiem kompromisu, czyli jednych rzeczy zakazuje, lecz zgadza się na inne. Nasze statki, statki kolonialne, mają swoje przywileje. Mimo to… zawsze należy liczyć się z najgorszym.
– A ty się z tym liczysz, Zefredzie?
– Inaczej nie wracałbym do Układu. Ryzykuję najbardziej z was wszystkich, z całej załogi, bardziej niż Lerszen, a mimo to jestem tu. Nie wymagam niczego, czego nie zrobiłbym sam.
– Nie ryzykuję tylko swoim życiem. Co z dziećmi? Co z ich lokalizatorami?
Kolonista westchnął. Nieczęsto to robił. Na ile było to kontrolowane, na ile szczere? Nie wiedział czy było to coś więcej niż doskonała gra, lecz uwierzył, że on też nie chciał, by tamci wygrali.
– O wszystko się zatroszczyliśmy. Nie zostawimy ich. Nie trafią do akademii. Każdy z nas robi co może, lecz nie bez powodu rząd zaludnia stacje rodzinami z dziećmi. To od dzieci i od was samych zależy czy poddacie się temu, czy nie.
– A co to ma, na próżnię, wspólnego z dziećmi? – Wilan zirytował się otrzymaną zagadką.
– Pozwól mi zgadnąć jak to było z tobą i twoją żoną. Pobraliście się i zaczęliście szukać pracy. Być może mocno się kochaliście. Pewnie przez dłuższy czas nic się nie działo. W końcu postanowiliście mieć dziecko, żona zaszła w ciążę – rozłożył ręce – i nagle, przedziwnym sposobem, znalazłeś dobrze płatną pracę na stacji. Czy tak było?
Zaniemówił. Zefred mógł to wszystko wyczytać z akt stacji, lecz Wilan spostrzegł także inne związki. Sądził, iż dopiero na stacji dzieci stawały się zakładnikami, lecz…
– Nie wierzę – jego głos zadrżał. – Myślałem, że to… zwykły przypadek, że… okazja…
– Żadna okazja, Wil. Zwykłe, chłodne planowanie. Witaj w prawdziwym świecie. Byłeś dobrze zapowiadającym się fachowcem, a poczęcie dziecka było dla Urzędu włóknem, za pomocą którego mógł cię kontrolować. Zrozum. Większość z tych szczęśliwych zbiegów okoliczności jest niczym innym jak perfidnym planem, który ma cię tu trzymać. Oczywiście, posiadanie dziecka to dopiero wstęp. Nieświadomy kandydat jest poddawany dodatkowym testom. Czasami są to tylko symulacje, czasami zainscenizowane zdarzenia. Oni chcą być pewni, że ten, kto się tu dostanie, nie zostawi swojego dziecka. Czasem ktoś się prześliźnie, ale… Może kiedyś o tym pogadamy – spojrzał na zegarek. – Teraz powinniśmy już wracać.
Zefred położył rękę na klamrze zamkniętego włazu.
– Zaczekaj – Wilan wyrwał się z zamyślenia i podpłynął obok. – Co z Burisem?
Kolonista odwrócił głowę. Wciąż trzymał się włazu.
– Pod żadnym pozorem nic mu nie mów – Wilana zaskoczyła powaga jego głosu i zwężone oczy. – Dla dobra nas wszystkich, trzymaj się od niego tak daleko, jak tylko pozwala ci na to twoja praca.
– Coś znalazłeś? Co to jest?
– Twój towarzysz jest zbyt blisko Podziemia. Może ściągnąć uwagę Kosy.
– Przecież mówiłem, że próbuje z nimi…
– Trzymaj się od niego z daleka – powtórzył z naciskiem Zefred. – Dla dobra operacji.
Otworzył właz i wypłynął, zostawiając Wilana samego.
Paranoja Wilana pogrążyła go w wewnętrznym konflikcie. Wisiał chwilę, zastanawiając się komu wierzyć – Burisowi, który pomagał przy statku, z którym pracował tyle lat i który, gdyby chciał, wysłałby go już dawno do kopalni, czy Zefredowi, o którym nic nie wiedział, a który tak stanowczo ostrzegał przed Burisem i chciał we wszystko wciągnąć dzieci? Czy był sposób, by dowiedzieć się czegoś więcej i o jednym i o drugim nie budząc niczyich podejrzeń? O czym wiedział kolonista? Czy mógł kłamać, by ich rozdzielić?
Przeczuwał, że gdyby odkrył kto stał za odmową wysłania reaktora, poznałby też komu nie należy ufać. Przeczucia, uznał, to strasznie zaraźliwa rzecz, tak samo jak podejrzenia. Załóżmy, myślał, że to kolonista stał za wszystkim. Łatwo uwierzyć, że ktoś taki może mieć coś wspólnego z bombą. Z jego umiejętnościami… Czy jego prawdziwym zamiarem, stojącym za propozycją ucieczki, nie jest odciągnięcie mnie od pracy na statku i ułatwienie przemytu? Czyż moje starania nie mogłyby narazić jego operacji? Ostrzeżenia przed Burisem miałyby sens, gdyby Buris naprawdę miał szansę coś załatwić…
Z drugiej strony, Buris go szantażował. Mógł być agentem, czekającym na prawdziwą okazję – na złapanie Lerszena i Zefreda, organizatora prawdziwej ucieczki, a nie takiego byle czego na kilka osób, jakie Wilan sobie zaplanował. Mógłby udawać, krzyżując jego plany, aby tym chętniej zgodził się na propozycję Zefreda. Tylko po co? Gdyby był z Urzędu, czy z Kosy, miałby możliwości o wiele dyskretniejszego działania. Nie musiałby się ujawniać, ani pomagać w pracy – chyba że zrobił to, by Wilan poczuł się zobowiązany do pomocy…
Zadecydowała myśl o dzieciach Burisa. Agent z rodziną, o tym jeszcze nie słyszał. W dodatku po studiach i dobrze znający się na swojej robocie, pracujący w zawodzie dłużej niż on sam. Buris był tutaj gdy Wilan doszedł do zespołu, był tu gdy awansował na lidera. Równie dobrze Dawt mógłby być agentem.
Wilan był skłonny uwierzyć równocześnie we wszystko co miało sens, nawet jeśli poszczególne wersje wzajemnie się wykluczały. Mimo wszystko zamierzał postąpić zgodnie z wolą kolonisty. W jednym Zefred miał rację. Z Lerszenem były same kłopoty. Widział pilnujące go automaty, lecz czy było to coś więcej niż ziarno prawdy w kłamstwie?
Powoli przestawał wierzyć, że ktokolwiek, poza Lerszenem, gdzieś poleci.

Ledwie Zefred odszedł, ledwie Wilan wyszedł ze statku, dopadł go Buris – ostatnia rzecz jakiej sobie życzył, lecz myśl o Arto w roli kuriera skutecznie uniemożliwiła wymyślenie dobrego wykrętu.
– Czy to prawda? – Buris był podenerwowany. – Napisałeś do szefa o wcześniejszy urlop?
« 1 2 3 4 5 6 23 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.