Z filmu wyjęte: Precyzja z dawnych wiekówKto by się spodziewał, że w średniowieczu potrafiono kreślić tak schludne, akuratne mapy…
Jarosław LoretzZ filmu wyjęte: Precyzja z dawnych wiekówKto by się spodziewał, że w średniowieczu potrafiono kreślić tak schludne, akuratne mapy… Dzisiaj proponuję kadr ku pokrzepieniu gruczołu śmiechu, bliski chyba wszystkim, którzy kiedykolwiek grali w gry fabularne. W nich zawsze bowiem występował problem sporządzania map. Drukowane były zbyt sztuczne i niepasujące do rozgrywki, a na sporządzenie porządnej mapy wykonanej ręcznie nigdy nie starczało czasu, a często i umiejętności, sprawa bowiem wymagała zdobycia odpowiedniego papieru, zgrabnego rozrysowania dużej liczby detalu, a potem rozsądnego postarzenia gotowego dzieła – tak, żeby faktycznie tchnęło dawnymi latami, kiedy to mapy były w pocie czoła sporządzane ręcznie i w naturze występowały bardzo rzadko, i bardzo drogo. Widoczna na zdjęciu powyżej mapa to klasyczny knot dopieszczony w jakimś programie graficznym, być może wręcz erpegowym generatorze map, a następnie po prostu puszczony przez drukarkę. Napisy są wykonane czcionką nawet nie udającą, że litery były pisane ręcznie, linie biegną idealnymi zakosami, drzewko w drzewko równiusieńkie, a materiał – raczej jakieś tworzywo sztuczne niż papier – gładziutki i nie pomięty nawet na narożnikach. Ogólnie rzecz biorąc jest to coś, co w LARP-ie może by uszło, ale w filmie świadczy co najwyżej o dramatycznie niskim budżecie zmiksowanym z zupełnym lekceważeniem widza. Z drugiej strony – jakiego znowu widza, skoro film zapewne został nakręcony ku uciesze kumpli… Powyższy kadr pochodzi z brytyjskiego filmu „Werewolf Castle”, czyli „Zamek wilkołaka”. Obraz powstał w 2021 roku i wbrew pozorom wcale horrorem nie jest. To niemal czyste fantasy, choć – siłą rzeczy, ze względu na wilkołaki – z wyczuwalnym akcentem grozy. Położoną w lesie wioskę wymordowują wilkołaki – nie całą, bowiem schronienie zdążyli sobie znaleźć władyka, klecha, pachołek i kilka bab. Nazajutrz rusza z niej więc kilku ściągniętych naprędce rycerzy, mając za zadanie powiadomić króla o wilkołaczym problemie. Król jest krwiożerczy i normalnie by nie pomógł, ale skoro tu będzie mógł natłuc sobie trochę stworów, to jest szansa, że nawet ruszy tyłek z zamku. Grupa, wiedziona przez wspomnianego pachołka, idzie więc w dzicz, posiłkując się sportretowaną mapą. Wilkołaki oczywiście nie próżnują, rozszarpując tego czy tamtego rycerza, ale grupa wciąż przed do przodu, zahaczając między innymi o leśną osadę z dwoma malutkimi szopami z płyt wiórowych. Pewnie klejonych na ślinę, jak to w średniowieczu. Co jest dalej, może nie będę zdradzał, bo wbrew pozorom film – przaśny i fatalnie tanio zrealizowany – nie jest aż tak tragicznie zagrany i ma niezłe tempo. Tak, to prawda, kostiumy i scenografia są wręcz boleśnie tanie, a wilkołaki chwalą się grubym futrem i gumowymi maskami na twarzach, ale na tle innych produkcji tego typu trzeba przyznać, że historia ma ręce i nogi, finał nie jest oczywisty, a do seansu – co jest dość mocno zaskakujące – wcale nie potrzeba hektolitrów znieczulacza. Aczkolwiek tak, zaiste, film polecałbym raczej miłośnikom złego kina i sympatykom (tanich) wilkołaków niż widzom szukającym dobrej rozrywki na nudny wieczór. Jako bonus proponuję kadr z rycerzami oglądającymi mapę. Tutaj komuś z ekipy drgnęła już powieka i stwierdziwszy, że nie wypada gościom w blaszanych pancerzach dawać do ręki gumoleum z mapą, zgarnął ze sznurków pobliskiego gospodarstwa szmatę do odsączania serwatki i wybrany rycerz bohatersko udaje, że coś wyczytuje z kraciastych splotów zmiętej tkaniny. 1 kwietnia 2024 |
Powie ktoś, że oparta na prozie słowackiego pisarza Juraja Váha „Noc w Klostertal” byłaby ciekawsza, gdyby nie pojawiający się na finał wątek propagandowy. Tyle że nie pobrzmiewa on wcale fałszywą nutą. Gdyby przyjąć założenie, że cała ta historia wydarzyła się naprawdę, byłby nawet całkiem realistyczny. W każdym razie nie zmienia to faktu, że spektakl Tadeusza Aleksandrowicza ogląda się znakomicie nawet pięćdziesiąt pięć lat po premierze.
więcej »W chińskich filmach nawet latające ryby są trochę… duże.
więcej »Opowiadanie Jerzego Gierałtowskiego „Wakacje kata” ukazało się w 1970 roku. Niemal natychmiast sięgnął po nie Zygmunt Hübner, pisząc na jego podstawie scenariusz i realizując spektakl telewizyjny dla „Sceny Współczesnej”. Spektakl, który – mimo świetnych kreacji Daniela Olbrychskiego, Romana Wilhelmiego i Aleksandra Sewruka – natychmiast po nagraniu trafił do archiwum i przeleżał w nim ponad dwie dekady, do lipca 1991 roku.
więcej »Latająca rybka
— Jarosław Loretz
Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Latająca rybka
— Jarosław Loretz
Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Orient Express: A gdyby tak na Księżycu kangur…
— Jarosław Loretz
Kości, mnóstwo kości
— Jarosław Loretz
Gąszcz marketingu
— Jarosław Loretz
Majówka seniorów
— Jarosław Loretz
Gadzie wariacje
— Jarosław Loretz
Weź pigułkę. Weź pigułkę
— Jarosław Loretz
Warszawski hormon niepłodności
— Jarosław Loretz
Niedożywiony szkielet
— Jarosław Loretz
Puchatek: Żenada i wstyd
— Jarosław Loretz
Klasyka na pół gwizdka
— Jarosław Loretz
Wygląda trochę jak mata do karcianki.