We „Wszystkich moich kolorach” wygrywają – nomen omen – wszyscy. Albo nikt. Dzięki temu można śmiało polecić tę grę tym dzieciom, które nie potrafią jeszcze przegrywać z rywalami.
Mała Esensja: Wszyscy albo nikt
[Reinhard Staupe „Wszystkie moje kolory” - recenzja]
We „Wszystkich moich kolorach” wygrywają – nomen omen – wszyscy. Albo nikt. Dzięki temu można śmiało polecić tę grę tym dzieciom, które nie potrafią jeszcze przegrywać z rywalami.
Dziękujemy dystrybutorowi G3 za udostępnienie egzemplarza gry na potrzeby recenzji.
Reinhard Staupe
‹Wszystkie moje kolory›
Zasady są bardzo proste, a rozgrywka trwa krótko. Dwadzieścia kart (ponumerowanych od 1 do 20, każda z indywidualnym szkicem przedmiotu codziennego użytku) tasujemy, a następnie wykładamy w „kwadrat” 5x4, tak, by było widać owe numerki. 28 kart z kolorami (7 kolorów po 4 karty) mieszamy, po czym każdemu z graczy wręczamy po trzy. Można trzymać je na ręce, można wyłożyć na stole – wydaje się, że nie ma to znaczenia. Gracze, począwszy od najmłodszego, „zamalowują” kolejne obrazki – kładą kolorowe karty na te z numerkami (i obrazkami). Jeden ruch to położenie karty i uzupełnienie ręki z puli.
Nie można jednak kłaść kart dowolnie. Po pierwsze, nie wolno wybrać innego numerka: po zakolorowaniu numeru 12 trzeba pomalować trzynastkę. Po drugie, każda karta w „kwadracie” sąsiaduje w swoim rzędzie z 4 innymi, a w kolumnie – z 3 innymi. Może się zdarzyć, że w rzędzie lub kolumnie leży już karta danego koloru; wtedy nie można dołożyć kolejnej. Jeśli żadna z kart koloru (które gracz ma na ręku) nie pasuje, należy odłożyć jedną z nich (nie będzie brała udziału w dalszej rozgrywce) i dobrać kolejną; oczywiście traci się przy tym swój ruch.
Gra kończy się, gdy wszystkie obrazki zostały prawidłowo pokolorowane (zwycięstwo graczy) lub gdy brakło kart (przegrana).
W trudniejszym wariancie karty kolorów kładzie się zakryte i nie pomija się żadnego ruchu; zmieniający się z każdą kartą układ kolorów na stole należy zapamiętać (gracz mówi głośno, jaki kolor kładzie). Po zakryciu wszystkich obrazków odkrywa się – w tej samej kolejności, w jakiej były zakrywane – nałożone na nie kolory. Gracz, który źle wyłożył kolor (dublujący się w rzędzie lub kolumnie) otrzymuje punkt karny.
Karty są twarde, ładnie wykonane (mamy do czynienia z niemiecką wersją gry; dołożona została jedynie polska instrukcja), w blaszanym pudełku z wytłoczką. Karty koloru (z dziurką wielkości pierścionka, przez którą widać numer leżącej niżej karty obrazka) mają niestety podpisy w języku niemieckim – albo „stety”, bo dzięki temu dzieci mogą zacząć poznawać jeden z języków obcych. Jak na grę karcianą przystało, grać można na każdej w miarę płaskiej powierzchni – wielkości takiej, by dało się wyłożyć ów „kwadrat” 4x5. Stosunkowo niewielka cena także zachęca do zakupu.
Czego gra uczy? Nie licząc języka niemieckiego, przede wszystkim spostrzegawczości i logicznego myślenia. W przypadku gry „zespołowej” (w otwarte karty, z interakcją między graczami) – współdziałania w osiągnięciu wspólnego celu. W wariancie „zakrytym” z kolei rozwija pamięć. Polecam.