W początkach XIX wieku kontynent północnoamerykański wciąż stanowił dla kartografów białą plamę. Zaradzić temu miała planowana ekspedycja. To właśnie ona jest tłem gry „Odkrycia: Dzienniki Lewisa i Clarka”.
Wyprawa w nieznane
[Cédrick Chaboussit „Odkrycia: Dzienniki Lewisa i Clarka” - recenzja]
W początkach XIX wieku kontynent północnoamerykański wciąż stanowił dla kartografów białą plamę. Zaradzić temu miała planowana ekspedycja. To właśnie ona jest tłem gry „Odkrycia: Dzienniki Lewisa i Clarka”.
Dziękujemy wydawnictwu Rebel.pl za udostępnienie egzemplarza gry na potrzeby recenzji.
Cédrick Chaboussit
‹Odkrycia: Dzienniki Lewisa i Clarka›
Jakiś czas temu głośno było o starszej siostrze tego tytułu, grze „Lewis & Clark”. Została ona w środowisku planszówkowiczów przyjęta dość ciepło, stanowiła ciekawe połączenie mechaniki worker placement z deckbuildingiem. Tym razem natomiast otrzymujemy zabawę opartą na zarządzaniu kośćmi.
Na środku stołu należy rozłożyć planszę główną, przedstawiającą krajobraz, którego środkiem płynie rzeka. Przy planszy ustawiana jest dwustronna talia kart. Na ich awersie widnieją Odkrycia, które gracze będą mogli eksplorować, na odwrocie z kolei znajdują się Plemiona, które będą napotykać. Po trzy karty każdego typu należy umieścić po bokach planszy. Oba brzegi rzeki stanowią miejsca, gdzie trafiać będą odrzucone przez graczy kości. Każdy posiada po pięć sześcianów w swoim kolorze. Na dwóch ze ścianek znajdują się symbole Marszu, na kolejnych dwóch Zapiski w Dzienniku. Po jednym symbolu mają Jazda i Negocjacje z Indianami. Plansze graczy podzielono na kilka stref: kości, eksploracji, dziennika i akcji. To w tej ostatniej najwięcej się dzieje, składa się ona z wielu obszarów, w których można aktywować swoje kości.
W swojej turze gracz ma do wyboru jedną z dwóch opcji – albo kości zagrywa, albo je zbiera. W pierwszym przypadku wszystkie użyte kości muszą przedstawiać ten sam symbol, ale można je ulokować w różnych miejscach. Niektóre działania wymagają poświęcenia jednej tury, jednak gdy potrzebnych symboli jest kilka, to zajmuje to odpowiednio więcej czasu. Poszczególne akcje pozwalają na zdobywanie kart Plemion, które dają nam nowe możliwości, zmianę wskazań na kościach czy też pomagają w eksploracji kart Odkryć. Zużyte kości trafiają na jeden z brzegów rzeki, zależny od tego, jakie symbole zostały wykorzystane. Druga opcja, czyli zebranie kości i ponowne nimi rzucenie, pozwala na odzyskanie ich z jednego z brzegów. Istnieje jednak bardziej wredna możliwość, a mianowicie zebranie wszystkich kostek w swoim kolorze, i to bez względu na to, gdzie się w danym momencie znajdują. Można w ten sposób mocno pokrzyżować szyki przeciwnikom, jeśli starali się oni akurat za ich pomocą uruchomić jedną z akcji. Jest to jeden z najbardziej udanych elementów gry, dodający jej tak potrzebnej pikanterii. Gdyby nie to, rozgrywka polegałaby jedynie na budowie swojego „silniczka”, bez oglądania się na innych. Plusem gry jest też to, że na końcu partii premiowane są różne rzeczy. Na jednych kartach Odkryć znajdują się po prostu punkty, na innych jednak pojawiają się symbole roślin, ssaków, ptaków i ryb. Zbieranie ich zestawów może przynieść sporo korzyści. Oprócz tego uczestnicy zliczają także liczbę symbolów tipi, jakie udało im się skolekcjonować na kartach Plemion i Odkryć. Im wyższe zajmą miejsce, tym większy bonus.
„Odkrycia: Dzienniki Lewisa i Clarka” działają całkiem sprawnie. Nie ma specjalnie przestojów, zanim tury skończą współgracze, wiemy już mniej więcej, co będziemy chcieli zrobić. Przy każdej liczbie osób, a tych może być od dwóch do czterech, gra się równie dobrze. Pozycja ta jest nieco bardziej losowa od swojej poprzedniczki, ale dzięki korzystaniu z kart Plemion czy akcji zamiany kości, można to w znacznym stopniu ograniczyć. Pomimo dość prostych zasad, jednorazowa lektura instrukcji może nie wystarczyć. Nie pozostawia ona co prawda pytań bez odpowiedzi, ale mogłaby być chyba nieco lepiej zredagowana. Posiadając część pierwszą, nie musimy się wcale obawiać, że oba tytuły będą się nam dublować. Poza wspólnym tematem nie łączy ich zbyt wiele, polegają zupełnie na czym innym. Warto spróbować.