Czy można zaistnieć na polskim rynku komiksowym z tytułem ambitnym, nieszablonowym i skierowanym raczej do dojrzałego czytelnika? Okazuje się, że tak, tylko wcześniej trzeba odnieść z nim sukces na rynku francuskojęzycznym.
Szukając klucza
[Irek Konior „Opowieści rybaka #1: Opowieści rybaka #1: Czekając na Hemingwaya” - recenzja]
Czy można zaistnieć na polskim rynku komiksowym z tytułem ambitnym, nieszablonowym i skierowanym raczej do dojrzałego czytelnika? Okazuje się, że tak, tylko wcześniej trzeba odnieść z nim sukces na rynku francuskojęzycznym.
Irek Konior
‹Opowieści rybaka #1: Opowieści rybaka #1: Czekając na Hemingwaya›
„Czekając na Hemingwaya”, debiutancki album Irka Koniora, to kolejny po „Esencji” Grzegorza Janusza i Krzysztofa Gawronkiewicza polski komiks, który trafia do nas właśnie taką okrężna drogą. O ile jednak autorzy przygód Ottona i Watsona nie są w Polsce postaciami anonimowymi, a wspomniany album powstał specjalnie na ogłoszony we Francji konkurs Arte-Glena i jako laureat tam został wydany, o tyle propozycją Koniora nie zainteresował się wcześniej żaden z rodzimych wydawców. Nie wiadomo, czy powodem była podyktowana znajomością rynku świadomość, że bez zagranicznego namaszczenia coś takiego nie ma u nas szans przebicia, brak wiary w polskiego czytelnika czy raczej błąd w sztuce?
Komiks intryguje już samym tytułem. I to nie tyle obecnością w nim nazwiska Hemingway, które nawet przeciętnemu absolwentowi gimnazjum powinno kojarzyć się przynajmniej z opowiadaniem o dużej rybie, co raczej kontekstem, w jakim Papę umieszczono.
Początkowo ten „teatralny” trop wydaje się całkiem uzasadniony – dwóch rybaków, z których jeden mówi dużo, choć nie zawsze z sensem, a drugi, aktywniejszy – mniej, ale za to treściwiej. Żyją w jakimś oderwanym od świata miejscu, wszędzie i nigdzie, choć pojawiają się pewne odnośniki pozwalające z grubsza zaczepić ich czas w znanej historii. Do tego świetnie odmalowany nastrój jesiennego oczekiwania i melancholii. Jednak ich czynna reakcja na to, co się stało (ryby w jeziorze urosły do takich rozmiarów, że zagrażają życiu rybaków), przyjazd tytułowego Hemingwaya, a wreszcie ostatnia plansza, w której nie tylko mówią: „idziemy”, ale i ruszają przed siebie, zmuszają czytelnika do szukania innych kluczy, a piszącego recenzję do porzucenia z bólem jakże efektownego tytułu „Beckett goes comics” i dalszej gimnastyki.
Mniej więcej w środku albumu bohaterowie spotykają Ernesta Hemingwaya, starego znajomego wuja Leona (czyżby nawiązanie do pewnego rysunku Mleczki?), krewnego jednego z rybaków. Obecność pisarza pchnie komiks w stronę opowieści przygodowej z elementami afrykańskimi. Notabene jeden z tych wątków będzie miał dość istotny wpływ na dalszą fabułę. Pojawi się też wątek nieszczęśliwej miłości, od którego i Papa w swoich książkach nie stronił.
Za to już na samym końcu, gdy jeden z rybaków mimochodem napomyka o swoich lekturach, scenarzysta podrzuca jeszcze jeden ciekawy trop. Groteskowy świat bohaterów, momentami ich bezradność i niepewność w obliczu zagrożenia, czy to wszystko choć trochę nie kojarzy się z kafkaesk?
Oczywiście nie każdy czytelnik musi drążyć komiks Koniora w poszukiwaniu takich ukrytych (albo wyimaginowanych) nawiązań. Może po prostu potraktować go jako atrakcyjną, dobrze podaną opowiastkę. Zgrabnie łączącą różne gatunki, okraszoną paroma literackim wtrętami i kilkoma scenkami humorystycznymi. Inteligentną, pełną ciekawych pomysłów, raz ocierającą się o surrealizm, a raz o absurd. Niekoniecznie wolną od małych potknięć, ale na pewno niebanalną.
Jak w scenariuszu, tak i w rysunkach autor umiejętnie łączy różnorodne elementy w spójną całość. Układ plansz, ich zawartość oraz kompozycja są przemyślane i pozbawione przypadkowości. Wypełnia je oszczędny, choć, gdy trzeba, dbający o szczegóły rysunek, a dominują na nich kolory późnej jesieni, znakomicie oddające przygnębiający nastrój bijący ze scenariusza. Jednak gdy wraz z przyjazdem Hemingwaya w rybakach na moment pojawi się nadzieja, całe otoczenie nabierze zielonych, wiosennych barw. Taką grę kolorami można znaleźć jeszcze w kilku innych miejscach.
Warto też zwrócić uwagę, jak doskonale Konior potrafi opowiadać samym tylko obrazem i układem kadrów, co szczególnie dobrze widać w początkowych scenach komiksu. Tylko szkoda, że zamykająca album plansza z trzeciej strony okładki jest wydrukowana dużo gorzej od całej reszty. Mimo że stanowi integralną część albumu, położono na niej zupełnie inne kolory i wygląda po prostu wstrętnie. Nie licząc tego jednego, zresztą niezależnego od autora zgrzytu, szata graficzna albumu robi wrażenie i powinna spodobać się nawet tym, którzy wolą komiksy utrzymane w bardziej realistycznej konwencji.
Album ten to pierwszy tom serii „Fishermen story”, u nas, nie wiedzieć czemu, przemianowanej na „Opowieści rybaka”. Zabieg z lekka niezrozumiały, skoro już w tej części rybaków jest dwóch, a według informacji, na które można natrafić tu i ówdzie, kolejne mają przedstawiać przygody innych rybaków z różnych stron świata. Inna sprawa, że otwarte zakończenie „Czekając na Hemingwaya” zapowiada raczej kontynuację wątków w nim zawartych niż zupełnie nową historię. Może kolejne tomy przyniosą rozwiązanie tej zagadki, na razie pozostaje czerpanie przyjemności z tego, co już mamy.