Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 6 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Sarah Prineas
‹Złodziej magii›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułZłodziej magii
Tytuł oryginalnyThe Magic Thief
Data wydania22 września 2010
Autor
PrzekładEwa Bobocińska
Wydawca Jaguar
CyklZłodziej magii
ISBN978-83-7686-022-0
Format400s.
Cena32,90
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Złodziej magii

Esensja.pl
Esensja.pl
Sarah Prineas
1 2 »
Zapraszamy do lektury fragmentu powieści „Złodziej magii” Sarah Prineas. Zapowiadana na 22 września 2010 roku ksiązka otwiera trylogię opowiadającą o młodym kieszonkowcu Connie, która ukaże się nakładem Wydawnictwa Jaguar.

Sarah Prineas

Złodziej magii

Zapraszamy do lektury fragmentu powieści „Złodziej magii” Sarah Prineas. Zapowiadana na 22 września 2010 roku ksiązka otwiera trylogię opowiadającą o młodym kieszonkowcu Connie, która ukaże się nakładem Wydawnictwa Jaguar.

Sarah Prineas
‹Złodziej magii›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułZłodziej magii
Tytuł oryginalnyThe Magic Thief
Data wydania22 września 2010
Autor
PrzekładEwa Bobocińska
Wydawca Jaguar
CyklZłodziej magii
ISBN978-83-7686-022-0
Format400s.
Cena32,90
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Złodziej pod wieloma względami przypomina czarodzieja. Mam zatem zręczne palce. I potrafię sprawić, by przedmioty znikały. Ale kiedy ukradłem czarodziejowi locus magicalicus, sam o mało nie zniknąłem i to na zawsze.
Działo się to późnym wieczorem w Zmierzchu. Ciemno choć oko wykol. Ulice opustoszały. Znad rzeki nadciągnęła gęsta mgła, w zaułkach zaległy cienie.
Bardziej wyczuwałem, niż widziałem otaczające mnie puste, samotne, wymarłe miasto.
Kocie łby pod moimi bosymi stopami były śliskie od deszczu. Tego dnia nie dopisało mi szczęście. Pomimo zręcznych palców kieszonkowca nie zdołałem podwędzić nic na kolację, a nie miałem ani miedziaka, żeby kupić sobie coś do jedzenia. W brzuchu burczało mi z głodu. Spróbowałbym gdzie indziej, ale poróżniłem się z Panem Podziemi i jego pachołkowie z rozkoszą przetrzepaliby mi skórę, gdyby mnie tylko dopadli. Rozejrzałem się na wszystkie strony i dałem nura w zaułek.
Zrobiło się późno. Znów zaczęło padać. Deszcz nie był zbyt mocny, ale tak zimny, że przenikał do szpiku kości i przyprawiał o lodowaty dreszcz. Odpowiednia noc dla węgorków rozpaczy. Skuliłem się w kryjówce i oddałem się rozmyślaniom o gorącym obiedzie.
I wtedy to usłyszałem. Człap, człap, stuk. Człap, człap, stuk. Zaczaiłem się w mrocznym kącie i czekałem.
Wkrótce nadszedł. „O, staruch”, pomyślałem. Pochylony, brodaty, otulony płaszczem stary piernik o lasce. Lazł stromą uliczką w moją stronę, mrucząc coś pod nosem. Pomyślałem, że z jego portfela zapłacę za dzisiejszą kolację, choć ten staruch jeszcze o tym nie wie.
Byłem jak cień, jak tchnienie wiatru, jak duch. Zaszedłem go od tyłu i wsunąłem zręczne palce do kieszeni jego płaszcza. Złapałem to, co znalazłem i już mnie nie było. Rozmyłem się w mroku.
A przynajmniej tak mi się wydawało. Staruszek niczego nie zauważył i poszedł dalej, a ja wróciłem do swojego zaułka i otworzyłem dłoń, żeby obejrzeć to, co ku swojemu utrapieniu zdobyłem.
Nawet w mroku mój łup był ciemniejszy niż noc i choć niewielki, mniejszy od piąstki dziecka, to cięższy niż serce skazańca, idącego na szubienicę. Miałem w ręku przedmiot magiczny. Locus magicalicus czarodzieja.
Na moich oczach kamień zaczął promieniować blaskiem. Najpierw rozjarzył się łagodną, czerwoną poświatą, jak węgielki na palenisku w zimowe wieczory. Potem nagle
buchnął oślepiającym światłem i cały zaułek ożył, wypełniony roztańczonymi błyskami i głębokimi cieniami, podobnymi do przerażonych czarnych kotów.
Usłyszałem, że czarodziej wraca. Człap, człap, stuk. Człap, człap, stuk. Szybko zacisnąłem kamień w garści i schowałem go do kieszeni. Znów zapadła ciemność. Odwróciłem się, mrugając jeszcze ciągle oślepionymi oczami. Wkrótce zza rogu ulicy wyłonił się stary człowiek, zbliżył się, postukując laską o bruk, wyciągnął wielką łapę i złapał mnie za ramię.
– No, chłopcze – powiedział mocnym, grobowym głosem.
Stałem nieruchomo. Wiedziałem, że wpadłem w tarapaty. Stary człowiek mierzył mnie z góry przenikliwym wzrokiem. Zapadło długie, ponure milczenie. Kamień w mojej kieszeni z każdą chwilą stawał się coraz cięższy i coraz cieplejszy.
– Wyglądasz mi na głodnego – odezwał się w końcu.
No tak, byłem głodny. Niepewnie, ostrożnie kiwnąłem głową.
– W takim razie zafunduję ci obiad – oznajmił starzec. – Co powiesz na pieczeń wieprzową? Z ziemniakami i ciastem?
Głośno przełknąłem ślinę. Rozum ostrzegał, że to nie najlepszy pomysł. Ten stary był czarodziejem, to jasne jak słońce. A trzeba być kompletnym głupcem, żeby siadać do stołu z czarodziejem.
Mój pusty od wczoraj żołądek zagłuszył jednak głos rozsądku, domagając się gwałtownie wieprzowiny, ziemniaków i ciasta. Kazał mi natychmiast kiwnąć głową na zgodę, co też niezwłocznie zrobiłem.
– A więc zgoda – oświadczył stary czarodziej. – Knajpa za rogiem jest jeszcze otwarta. – Puścił mnie i postukując laską ruszył w dół ulicy, a ja podążyłem za nim.
– Jestem Nevery – przedstawił się. – A ty jak się nazywasz?
Generalnie nie należy zdradzać czarodziejowi swojego nazwiska. Milczałem. Po prostu szedłem obok niego. Czarodziej niby to rozglądał się za knajpą, ale zauważyłem, że zerkał na mnie badawczo spod ronda kapelusza.
Wnętrze knajpy oświetlał jedynie płonący na kominku ogień. Była całkiem pusta, jeśli nie liczyć właściciela.
– Obiad – zamówił czarodziej, podnosząc do góry dwa palce. Właściciel gospody kiwnął głową i poszedł po jedzenie. Usiedliśmy przy stole, ja plecami do ściany, Nevery naprzeciw, blokując mi drogę do wyjścia.
– No, chłopcze – odezwał się i zdjął kapelusz. Dopiero teraz, przy świetle, zauważyłem, że jego oczy były czarne, a włosy, brwi i broda srebrzyste. Pod ciemnoszarym płaszczem miał na sobie czarne spodnie, czarny frak z aksamitnym kołnierzem i także czarną, haftowaną kamizelkę. Wszystkie części garderoby robiły wrażenie nieco podniszczonych, jakby ich właściciel dysponował niegdyś większym majątkiem niż obecnie.
– Dzisiejsza noc jest zbyt zimna i mokra dla spacerowicza, nie sądzisz?
Zbyt zimna i mokra dla każdego, pomyślałem. I kiwnąłem głową.
Popatrzył na mnie. Zrewanżowałem mu się spojrzeniem.
– A jednak wyglądasz na zdrowego – mruknął, jakby do siebie. – Nie widzę żadnych oznak choroby.
Oznak choroby? O czym on gada?
– Nie podałeś mi swojego nazwiska – przypomniał.
I nie zamierzałem tego zrobić. Wzruszyłem ramionami.
Czarodziej otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale w tym momencie pojawił się właściciel knajpy i postawił przed nami dwa talerze pełne jedzenia.
Kotlety wieprzowe były chrupiące i pachniały oszałamiająco, ziemniaki pływały w maśle, a ich lśniąca, brunatna skórka była upstrzona czarnym pieprzem.
Po chwili gospodarz pojawił się znowu i postawił na stole placek z jagodami posypany cukrem. Czarodziej coś mówił, ale jego słowa wcale do mnie nie docierały.
Złapałem widelec, przekroiłem nim ziemniak na pół, odczekałem chwilkę, by roztopione masło wsiąkło w biały miąższ, po czym władowałem do ust ogromną porcję.
– Powiadam, chłopcze – powtórzył czarodziej, nie spuszczając mnie z oka – że mój locus magicalicus prawdopodobnie cię zabije. I to dość szybko. Dziwi mnie, że jeszcze tego nie zrobił.
Przełknąłem z trudem. Duży kawał ziemniaka utkwił mi w gardle, a potem z głośnym pacnięciem wpadł do mojego pustego żołądka.
Powiedział, że mnie zabije? Że locus magicalicus mnie zabije? Wsunąłem rękę do kieszeni. I wyjąłem kamień. Spoczywał w mojej dłoni jak obły kawałek nocy. Zamrugałem powiekami. Kamień zaczął pęcznieć i ciężka, czarna jak noc substancja wypełniła moje ręce. Ogień na palenisku zamigotał.
Gdzieś z daleka dobiegł krzyk właściciela knajpy. Czarodziej zacisnął palce na gałce laski i wstał. Kamień w moich dłoniach, jeszcze przed chwilą gorący,
zmienił się w lód. Rósł coraz bardziej. Próbowałem go odłożyć, ale nie byłem w stanie tego zrobić. Mroźny ciężar powiększał się, aż wreszcie otoczył mnie i wciągnął w kipiącą, czarną otchłań, w której hulał wiatr, smagający igiełkami lodu i ryczący tak straszliwie, że sam jego dźwięk zmroził mnie aż do kości.
Spojrzałem w górę, starając się przebić wzrokiem rozszalałą ciemność. Postać czarodzieja Nevery’ego majaczyła nade mną jak ponure przeznaczenie.
– Podaj mi swoje nazwisko! – zawołał.
Potrząsnąłem głową. Wicher siekł moje włosy i ubranie igiełkami lodu. Nevery krzyknął znowu, ale wycie wiatru prawie całkowicie zagłuszyło jego głos.
– Jeśli nie podasz mi nazwiska, głupcze, nie będę w stanie cię uratować!
Wicher smagał mnie jak biczem. Chłód, emanujący z kamiennych ścian, trzymał mnie w lodowatych szponach.
Na próżno starałem się odepchnąć je od siebie.
– Connwaer! – wykrzyczałem swoje imię.
Z bardzo daleka dobiegł mnie głos czarodzieja, wypowiadający moje imię wraz ze słowami zaklęcia. A potem poczułem dotyk jego ręki – ciepłej, mocnej ręki, która ujęła moją dłoń i wyjęła z niej kamień.
Wiatr ucichł. Powietrze się ogrzało. Zapanował spokój.
Po chwili otworzyłem oczy. Leżałem na drewnianej podłodze gospody, na palenisku buzował ogień, a Nevery siedział przy stole i wkładał do ust ostatni kawałek placka z jagodami. Otarł usta serwetką, odchylił się w krześle i spojrzał na mnie.
Kamienia nigdzie nie było widać.
1 2 »

Komentarze

29 XI 2011   02:46:41

Pamiętacie lektury z podstawówki lub gimnazjum, które nauczycielki języka polskiego próbowały w nas wmusić? A może jesteście jeszcze w tym wieku i nadal musicie zmagać się z czarną, nudną stroną naszego szkolnictwa? Tamte książki, które czytaliśmy z czystego obowiązku dłużyły się niezmiernie. Wielu nawet nie potrafiło przejść przez nie do końca. I ja też wiele razy poległam przy lekturach szkolnych. A choć ”Złodziej magii” należy do dzieł współczesnej lektorki i wyszedł w naszym kraju niemalże rok temu, nie można porównać go do ciekawszych pozycji, niż właśnie te z półek szkolnej biblioteki.

Conn jest sierotą, ulicznikiem i na dodatek drobnym złodziejaszkiem. Chłopiec kradnie,aby przeżyć. W mrocznej rzeczywistości, dzień, który nie różni się od wielu innych jest jednak dla niego tym, w którym zmienia się jego całe życie.Wyjmując z kieszeni Nevery’ego – potężnego maga, jego artefakt, któremu ten zawdzięcza moc, nawet nie wie, na jakie niebezpieczeństwo się pisał. Starzec w zasadzie jest zadziwiony, że jego locus magi calicus go nie zabił. Od tej chwili mag postanawia przyjrzeć się bliżej chłopcu, a widząc u niego potencjał i chęci, wziąć go na ucznia. W drodze do nowej przyszłości jest jednak jeden haczyk. Conn ma miesiąc, aby znaleźć swój kamień mocy. Wszyscy mistrzowie pomagają swoim protegowanym, jednak nauczyciel chłopca stawia go w tej trudnej sytuacji, że nie ma czasu, aby mu pomóc. W Wellmet dochodzi do spadku magii. Mężczyzna wrócił do miasta po dwudziestu latach banicji, aby dowiedzieć się co jest tego przyczyną.

Mogło by się wydawać, że dwa lata po wydaniu ostatniego tomu fenomenalnego cyklu o Hardym Porterze, to wystarczający czas, aby wejść na rynek z czymś podobnym, co mogłoby go zastąpić, przynajmniej młodszym czytelnikom. Niestety, ale choć w ”Złodzieju magii” mamy również powiązania uczeń – starszy mistrz, tak jak we wcześniej wspomnianej pozycji, do rewelacji J. K Rowling, Sarah Prineas daleko. Książka, owszem, otwiera przed nami swój własny wymyślony świat, pełen magicznych artefaktów i sympatycznego chłopca, jako postać główną, ale jest to tylko kilka zalet, pośród wielkiej gamy wad tej pozycji.

Przenieśmy się może do samego początku tytułu i tego, jak autorka postanowiła rozpocząć pierwszy tom serii. Conna poznajemy w momencie, kiedy szykuje się do spenetrowania zawartości kieszeni Nevery’ego. Chłopak znajduje magiczny artefakt,jest świadkiem tego, jak ten pulsuje magią w jego rękach, a potem zanim zdążymy nacieszyć się chwilą, oddaje go. Nie taki rozwój akcji sobie wyobrażałam. Spodziewałam się również, że potem cała książka będzie tętnić od tajemnic i dynamicznych chwil, jednak Sarah Prineas, jak mało kto, brnie grubą linią oporu, przed tym co najlepsze. Cała książka, choć ciężko to przyznać, jest gładka i (co jest wielkim zaskoczeniem dla mnie) nudna.

Conna i Nevery’ego można porównać do Harry’ego Pottera i Albusa Dumbledore’a, jednak jest to tylko powierzchowne porównanie. Sam Conn to ciekawski, inteligentny chłopiec, który chce zmienić swoje życie. Postać jest wielką tajemnicą, bo nie wiadomo, jaką przyszłość zgotowała dla niej twórczyni fabuły. Inaczej sprawy się mają, jeżeli chodzi o jego mistrza. Mężczyzna w cylindrze, o lasce, z długą brodą i krzaczastymi brwiami nie jest taki sympatycznym, jak byśmy chcieli. Z wszystkich postaci, to właśnie ten bohater denerwował mnie najbardziej i powodował, że mam o książce takie zdanie, a nie inne. Moja wizja mistrza i mentora jest taka, starszy pan - jeżeli już nim musi być – z wiedzą do przekazania i opiekuńczy. W tym staruszku tego nie znalazłam. Magowi nie zależało na swoim uczniu i nic nie wskazuje, aby to miało się zmienić. Jak sam czarodziej mówił, jego uczeń go denerwował pytaniami i wścibskim charakterem. Przez całą książkę miałam wrażenie, że ten człowiek nie ma szlachetnych zamiarów względem swoje ucznia, to sugerowało jego zachowanie.

Drugą rzeczą, która może nie być czytelnikowi w smak, to świat książki. Miasto Wellmet, aż do bólu przypomina Londyn, za dawnych czasów. Widzimy to w opisach,nazwach ulic oraz ilustracjach książki. Nie można, więc mówić o całkowitym tworzeniu świata powieści, jeżeli przypomina on już coś, co widzieliśmy. Ponadto nazwy zaklęć i artefaktów magicznych były do siebie niesamowicie podobne. Wszystkie niemal kończyły się na tą samą sylabę.

W tym wszystkim największą zaletę pełni fakt, że Conn uważał się za ucznia Nevery’ego, zanim ten w ogóle go nim mianował. Taka sytuacja, była bardzo ciekawa.Czytelnik wiedział, co jest grane, a główna postać nie. Wszystkie uczucia,których Conn nie mógł doznać na ulicy, a poznał je teraz również były sympatycznym zjawiskiem. Ze strony Nevery’ego oryginalna jest też przeszłość,którą zapewne potencjalny odbiorca będzie chciał poznać. To może popychać do dalszego brnięcia przez książkę.

Pod wspaniałą oprawą okładki, jak i ilustracjami, kryje się naprawdę mała oryginalna fabuła. Sarah Prineas nie doceniła chyba dzieci, dla których jest książka, co spowodowało, ze nie dała z siebie wszystkiego. Książce przydałoby się ostrzejszych pazurków, więcej szczegółów oraz postaci, bo tych jest naprawdę mało. Mimo wszystko wierzę, że tytuł znajdzie swoich adoratorów, szczególnie u młodszych czytelników. Dla osób szukających coś bardziej uniwersalnego proponuje serię ”Zwiadowcy”, tego samego wydawnictwa. Zbiór, chodź liczący sobie już kilka tomów, nadal jest oryginalny. Poza tym wierzę, że wydawnictwo Jaguar posiada w swoich archiwach lepsze pozycje, a ”Złodziej magii” to jedynie jedna czarna owca, na sto białych.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Esensja czyta: Styczeń 2011
— Jędrzej Burszta, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka, Joanna Słupek, Agnieszka Szady, Monika Twardowska-Wągrowska, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Luty 2011
— Jędrzej Burszta, Miłosz Cybowski, Michał Foerster, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Daniel Markiewicz, Marcin Mroziuk, Mieszko B. Wandowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.