Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Yoko Ogawa
‹Miłość na marginesie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMiłość na marginesie
Tytuł oryginalny余白の愛
Data wydania4 maja 2011
Autor
PrzekładAnna Horikoshi
Wydawca W.A.B.
ISBN978-83-7414-836-8
Format272s. 123×195mm
Cena34,90
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Miłość na marginesie

Esensja.pl
Esensja.pl
Yoko Ogawa
« 1 2 3 4 »

Yoko Ogawa

Miłość na marginesie

Zostałam tylko ja. Hm… Moje życie osobiste a choroba uszu? Nie umiałam powiązać tych dwóch rzeczy, więc przez jakiś czas milczałam. Istotnie, choroba rodzi się w psychice, a kiedy się rozwinie, nasze życie zaczyna jej podlegać. Nie ma chyba choroby, której źródła nie dałoby się odnaleźć w psychice. Gdy tak pogrążałam się w rozmyślaniach, ręka Y czekała, niczym motyl, który przysiadł i dla odpoczynku złożył na chwilę skrzydła. Jeśli czegoś nie powiem, ta ręka nie będzie się poruszać – pomyślałam i moje własne milczenie zaczęło sprawiać mi przykrość.
– Nie mogę sobie przypomnieć. Tyle rzeczy się wtedy działo, nie pamiętam dokładnie kolejności ani co z czego wynikało. Bardzo trudno to uporządkować. Która z tych rzeczy miała związek z moimi uszami? Hm… Może to trwało od urodzenia? Jedno tylko jest pewne. Dzień wcześniej, przed tym porankiem, gdy usłyszałam flet, mój mąż wyprowadził się z domu.
Kiedy już to powiedziałam, zdziwiłam się, że zabrzmiało to tak normalnie. W końcu niewielka różnica – śmierć teściowej czy odejście męża. Mimo to kobieta spojrzała na mnie ze współczuciem.
– Krótko mówiąc, zamieszkaliśmy osobno. Ale ja osobiście wciąż nie wierzę, że to miało ze sobą związek. Wprawdzie w klinice F też mówili, że takie nadwyrężenie sił psychicznych i fizycznych jest najgroźniejsze, ale… No cóż, jeśli ktoś potrzebuje prostego wyjaśnienia, to oczywiście mógł to być powód.
Aromat chińskiej herbaty, intensywny jak woń wybujałych czerwonych kwiatów, wypełnił pokój. Nie mogłam swobodnie oddychać i przeszła mi ochota na herbatę. Usłyszałam szum wody, dochodzący z głębi hotelu. Być może ktoś chciał się wykąpać, a może to tylko moje urojenie? Niepewna swojego słuchu, nie umiałam tego rozstrzygnąć.
– Możecie mi państwo nie uwierzyć, ale ja miałam przeczucie, że zachoruję. Nie żebym rozpoznała jakieś wcześniejsze symptomy, po prostu – przeczucie. I to dużo wcześniej, zanim usłyszałam flet. W czasach, kiedy nie miałam jeszcze żadnych objawów, czułam, że coś dziwnego może stać się z moimi uszami. Kiedyś stałam przed lustrem i czesałam włosy. Zobaczyłam odbicie swoich uszu. Trwało to moment. Zwykle nikt nie zwraca na coś takiego uwagi. A ja nie mogłam oderwać od nich wzroku. Moje uszy wydały mi się czymś bardzo niezwykłym. To było tak, jakbym je zobaczyła po raz pierwszy w życiu. Wodziłam palcami po małżowinie, badając jej kształt, porównywałam układ wgłębień i wypukłości obu uszu, dotykałam płatków, żeby sprawdzić ich miękkość. Jeśli się dobrze przyjrzeć, uszy to bardzo skomplikowany i dziwny organ. No i nie można ich zobaczyć, chyba że za pomocą lustra. To też nie dawało mi spokoju. Miałam wielką ochotę przyjrzeć się im z bliska. Położyć na dłoni. Nie wiem dlaczego. W głowie mojego męża jeszcze nie zrodziła się myśl, żeby mnie opuścić. Nie miałam żadnych problemów. Tylko to przeczucie związane z uszami. To było tu, we mnie, czułam to w piersi.
Kiedy położyłam rękę na piersi, nieco poniżej lewego obojczyka, Y na moment podniósł głowę i spojrzał na mnie. Wtedy, jak mi się wydaje, po raz pierwszy spotkaliśmy się wzrokiem. To był ułamek sekundy, nie byłam w stanie zapamiętać kształtu ani wyrazu jego oczu. Jego spojrzenie, jak spadająca gwiazda, przemknęło i znikło.
Nie może zapisać niczego poza słowami – pomyślałam zmartwiona. To jak utrwali na papierze, że położyłam rękę na piersi?

Słońce zaczęło już zachodzić, kiedy spotkanie dobiegło końca. Drzwi do muzeum zamknięto, drzewa stopniowo pogrążały się w gęstniejącym mroku. Nasza trójka: ja, student i kobieta, spojrzeliśmy na siebie nawzajem i wymieniliśmy zdawkowe uśmiechy. Dama schowała chusteczkę do torebki, a młodzieniec przeciągnął się.
Redaktor wielokrotnie podziękował za „tak ważne” wywiady i porządkując papiery, rozdał nam honoraria. W trakcie tego małego zamieszania kelnerka przyniosła posiłek. Było to lekkie, francuskie danie – udka drobiowe z grzybkami shimeji i brokułami. Przygotowano też rozmaite napoje. Na wózku wjechało kilka rodzajów wina, piwa i woda mineralna.
Postanowiłam porozmawiać z Y podczas posiłku. Może nakłonię go, żeby pokazał mi pismo stenograficzne? – pomyślałam. Spojrzałam w prawo, spodziewając się zobaczyć Y. Nie było go tam jednak.
Zniknęły też teczka, magnetofon, niebieski długopis i papier – jednym słowem, wszystko. Pewnie po cichu wyszedł tymi samymi drzwiami, których używała kelnerka, podczas gdy ja podpisywałam pokwitowanie za honorarium albo zajęłam się serwowanym daniem. Nie usłyszałam również, jak chowa swoje rzeczy do teczki, nie zauważyłam, kiedy wstał i przemknął za moimi plecami do wyjścia. Zniknął, jakby rozpłynął się w powietrzu.
– Dziękuję jeszcze raz wszystkim. Proszę, częstujcie się – powiedział redaktor z promiennym uśmiechem.
Młodzieniec zgasił papierosa, a dama wbiła widelec w zieloną, sprężystą cząstkę brokułu. Nikt nie zwracał uwagi na Y, kiedy jeszcze tu był, i nikogo nie obchodziło, że zniknął. Tylko ja, trzymając wciąż nierozłożoną serwetkę w rękach, spoglądałam na krzesło, które zajmował. Było puste i smutne. Ta pustka, jak próżnia, zdawała się pochłaniać wspomnienie, że ktoś tam siedział. Być może na oparciu krzesła pozostał ślad wgniecenia, ale mogło mi się tak tylko wydawać.
• • •
Niepotrzebnie tak szybko wyszłam wtedy ze szpitala. Skutek był taki, że zaraz następnego dnia musiałam wrócić do kliniki F. Przez to jedno wyjście do hotelu nastąpił nawrót choroby i to do najgorszego jej stadium. Zmęczenie po spotkaniu nie opuszczało mnie, mimo że przespałam noc. W moich uszach, niczym złowrogie echo, błąkały się różne dźwięki. Te drobne, ciche odgłosy, jakie wydaje jedna osoba w pustym mieszkaniu, grzmiały w mojej głowie niczym wielkie, rozstrojone organy. Czy to w czasie śniadania dźwięk rozłupywania skorupki jajka, czy szelest stron gazety, nawet ciche chrupnięcie chleba w ustach – wszystko to tworzyło razem dysharmonię i brzmiało ze zwielokrotnioną siłą.
Dostałam ten sam pokój numer dwanaście. Przez okno widać było te same kasztanowce i podjazd hotelowy. Życie w szpitalu toczyło się według sztywnych, ale prostych zasad. Rano, o siódmej, do pokoju wchodziła pielęgniarka z dziennej zmiany. Przynosiła termometr i aparat do mierzenia ciśnienia. Jak najwolniej odsłaniała zasłony. Zgrzyt żabek przesuwanych po szynie karnisza można by porównać do grzmotu pioruna, gdyby ten uderzył w moją poduszkę. Pielęgniarka zawsze zapisywała na karcie moją temperaturę, puls i ciśnienie. Nie bardzo rozumiałam, jaki związek mają te trzy wartości ze słuchem, i odnosiłam wrażenie, że była to dość okrężna droga leczenia mojej choroby. Niemniej jednak pomiar tych trzech rzeczy, niczym święty rytuał, odbywał się codziennie, bez wyjątku. Zawsze modliłam się wtedy w duchu, żeby pielęgniarka nie upuściła torby z aparatem albo długopisu na podłogę.
Śniadanie nie było wyszukane, ale smaczne. W porównaniu, na przykład, ze szpitalem położniczym, klinika otolaryngologiczna ma zwykle znacznie mniej pacjentów, dlatego czuje się różnicę w jakości posiłków. Strączki fasolki były obrane z łyka, a zupa zawsze dobrze podgrzana. Dokładnie o siódmej trzydzieści, dwunastej i szóstej pielęgniarka wchodziła do pokoju z tacą.
Raz przed południem i raz po południu przychodził na obchód lekarz dyżurny. Nie było żadnego badania. „Jak się pani dzisiaj czuje?” – pytał. „Nie najlepiej” – odpowiadałam. „Spokój, tylko spokój” – mówił z uśmiechem, a ja kiwałam głową, leżąc w łóżku. To wszystko. Ponieważ jednak rozmawialiśmy szeptem cichszym, niż kiedy mówi się coś komuś na ucho w tajemnicy, nasze spotkania nabierały dosyć intymnego charakteru. Zbliżaliśmy do siebie twarze jak kochankowie i każde słowo wypowiadaliśmy osobno, posyłając je w gładkiej osłonie oddechu. Inaczej na pewno pękłyby mi bębenki.
Poza tym codziennie przyjmowałam pomarańczową, brązową i zieloną pigułkę. O ósmej wieczorem brałam kąpiel, a o dziewiątej gasiłam światło i zasypiałam. I tak w kółko. Rytualne pomiary, starannie przygotowane posiłki, szept, pigułki, kąpiel – jakbym kręciła się na karuzeli.
Spędzić dzień bez narażania się na słuchanie dźwięków, wbrew pozorom nie jest takie proste. Radio i telewizor stały się dla mnie wyłącznie nieprzyjemnie hałasującymi pudłami, od czytania męczyły mi się oczy, a to z kolei drażniło uszy. W zasadzie niewiele mogłam robić poza spaniem.
Prawdopodobieństwo, że ktoś mnie odwiedzi, też w zasadzie nie istniało. Nikogo nie zawiadomiłam, po prostu spakowałam się i wróciłam do szpitala. Mąż, jak zwykle, nie dawał znaku życia. Najczęściej więc albo przesypiałam dzień, nie wychodząc z łóżka, albo wyobrażałam sobie losy arystokratycznego rodu, właścicieli hotelu za oknem. Zdarzało mi się również liczyć ludzi odwiedzających muzeum.

« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.